Reklama

Nie jestem kimś, kogo by się zauważało. Pracuję w dziale administracyjnym. Codziennie rano jem owsiankę, wkładam ten sam płaszcz i wychodzę z domu o tej samej godzinie. Praca, powrót, herbata z malinami, książka, czasem audiobook. Zawsze samotność.

Nie narzekałam

Cisza towarzyszy mi od dziecka. Moja mama nie znosiła hałasu, mówiła, że uczucia są dla słabych, że płacz to fanaberia, a bliskość to wymysł z kolorowych magazynów. Nauczyłam się, że nie warto mówić o tym, że czegoś się potrzebuje, bo można usłyszeć, że się jest „natrętem”. Więc nie prosiłam o nic i tak mi zostało.

Codziennie wracam tym samym autobusem. Zazwyczaj siadam przy oknie, kolega z pracy Michał siada czasem obok, gdy wracamy z pracy o tej samej porze. Pracujemy razem od dwóch lat. Rzadko rozmawiamy – on mówi mało, ja jeszcze mniej, ale lubię to milczenie.

W głowie często pojawia mi się myśl, której wstydzę się nawet przed sobą: że byłoby dobrze, gdyby ktoś mnie po prostu przytulił. Nie z jakiegoś konkretnego powodu, tylko po prostu… bo tak, ale nie wypowiadam tego na głos. Najtrudniej przyznać się do potrzeby bliskości, kiedy przez całe życie uczono cię, że nie zasługujesz.

Czasem wyobrażam sobie, że coś się zmieni. Że któregoś dnia stanie się coś innego, niezwykłego, choćby drobnego. Że poczuję prawdziwe ciepło, nie tylko takie z kubka herbaty.

Uważałam, że to głupie

Nigdy nie lubiłam tych wszystkich biurowych zabaw w losowanie prezentów. Zawsze czułam się wtedy jak ktoś z innego świata. Inni potrafili się z tego śmiać, komentować, podpytywać, kto kogo wylosował. Ja miałam ochotę przeczekać cały ten dzień z głową nisko nad klawiaturą i udawać, że mnie nie ma.

W tym roku prezenty kładliśmy rano na wspólnym stole w kuchni, owinięte w różnokolorowy papier. Mój też tam położyłam – kupiłam zestaw herbat i ładny kubek, choć wiedziałam, że to mało oryginalne. Po prostu nie miałam siły na wymyślanie czegokolwiek więcej.

Kiedy przyszedł czas wręczania, każdy był wywoływany i dostawał paczkę, na której widniało jego nazwisko. Gdy usłyszałam swoje imię i nazwisko, poczułam, jak ściska mnie w żołądku. Podeszłam niepewnie i sięgnęłam po swoją paczkę. Rozdarłam papier powoli. W środku były grube, wełniane skarpety, szare, z małym, wyhaftowanym misiem przy kostce. Ciepłe, miękkie, przyjemne. Gapiłam się na nie przez chwilę, nie mogąc nic powiedzieć.

– Powiedziałaś kiedyś, że brakuje ci ciepła. To głupie, wiem – usłyszałam cichy głos obok.

Wzruszyłam się

Podniosłam głowę. Michał stał kilka kroków ode mnie, patrzył w bok, jakby chciał się wycofać z własnych słów.

– Nie, to nie jest głupie. To… miłe – odpowiedziałam.

Usiadłam z powrotem przy biurku, trzymając skarpety na kolanach. Próbowałam przypomnieć sobie, kiedy mu coś takiego powiedziałam. Musiałam mruknąć to kiedyś przy automacie z kawą albo któregoś wieczoru, kiedy staliśmy razem na przystanku i powiedziałam coś pod nosem, byleby nie zamilknąć całkiem.

Tamtego wieczoru wsiedliśmy razem do autobusu. Wszystko było tak samo. Ten sam przystanek, ten sam rząd siedzeń, tylko ja trzymałam w torbie nowe skarpety. Gdy autobus zwolnił przed moim przystankiem, odruchowo sięgnęłam do torebki, ale nie wstałam. Michał spojrzał na mnie zaskoczony.

Zrobiłam coś inaczej

– To chyba twój przystanek… – powiedział, ostrożnie.

– Dziś nie wysiadam – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się przestraszyć własnej decyzji.

– To znaczy…?

– Chciałabym napić się z tobą herbaty – powiedziałam, patrząc gdzieś w jego kierunku, ale nie prosto w oczy.

Nie zapytał więcej. Przejechaliśmy jeszcze dwa przystanki i poszliśmy do jego mieszkania. W środku panował lekki nieład. Ciepło, przytłumione światło. Michał zapytał tylko, czy wolę czarną, czy zieloną. Jego mieszkanie było małe, ale przytulne. W rogu stał regał z książkami. Dużo tytułów, które znałam, kilka, które miałam na liście do przeczytania. Wstałam i podeszłam, żeby przyjrzeć się bliżej.

– Nie sądziłam, że ktoś jeszcze czyta „Zimowy domek” – powiedziałam.

– Płakałem przy tym – odpowiedział. – Ale nikomu nie mów – dodał, uśmiechając się lekko.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Czułam, jak powoli rozluźniają mi się ramiona, jakbym zdjęła z siebie coś ciężkiego.

To była chwila

Michał opowiadał o jednej z książek, coś śmiesznego o bohaterze, który bał się gołębi. Śmiałam się prawdziwie, głośno.

– Wiesz, nigdy nie sądziłem, że ktoś taki jak ty… zgodzi się tu przyjść – powiedział nagle.

– Ktoś taki jak ja?

– Cichy, trochę nieobecny, trochę smutny. Jak ja.

– Michał, przecież my jesteśmy tacy sami – powiedziałam.

Zapadła cisza. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Poczułam, że chcę mu coś powiedzieć o sobie, o dzieciństwie, o tym, jak mama powtarzała, że miękkość to słabość i że lepiej się nie przyzwyczajać do czułości. Zaczęłam mówić. Nie patrzyłam na niego, tylko na parującą herbatę. Wtedy położył dłoń na mojej, powoli, delikatnie. Nie cofnęłam ręki.

Obudziłam się w jego łóżku. Było jeszcze ciemno, ale nie tak zupełnie – przez zasłonięte rolety przedzierało się blade światło poranka. Leżałam po lewej stronie, pod jego kołdrą, czułam ciepło na karku. Michał spał odwrócony w moją stronę, spokojnie, z dłońmi schowanymi pod policzkiem. Przez chwilę tylko patrzyłam. Nigdy z nikim nie byłam tak blisko, tak naturalnie, bez przymusu.

Wszystko się zmieniło

Wstałam cicho, nie budząc go. Ubrałam się, zaparzyłam wodę na kawę. Kuchnia była mała, trochę zabałaganiona. Kiedy wróciłam z dwiema filiżankami, już nie spał.

– Zrobiłam kawę – powiedziałam.

– Pachnie dobrze – uśmiechnął się nieśmiało, trochę jak chłopak, który nie wie, czy powinien się cieszyć, czy szykować na wycofanie.

Usiadłam na brzegu łóżka i podałam mu filiżankę. Piliśmy w ciszy.

– Nie wiem, co dalej – powiedziałam. – Może to był tylko moment, może coś, czego nie planowaliśmy.

– Ja też nie wiem – odpowiedział, odstawiając filiżankę. – Ale nie chcę, żeby to był tylko moment. Chcę… ciebie, na spokojnie, bez planów, jeśli pozwolisz.

To był początek

Popatrzyłam na niego i poczułam coś dziwnego – nie lęk, nie niepokój, tylko coś, co chyba nazywa się ulgą. Wiedziałam już, że ta historia dopiero się zaczyna i że nie skończy się szybko, jeśli w ogóle.

– Może to na razie wystarczy – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego.

W biurze tego dnia nie było między nami nic szczególnego, ale kiedy Ewa rzuciła mi pytające spojrzenie, odpowiedziałam jej uśmiechem. Pierwszym, który nie był wymuszony od bardzo dawna.

Wieczorem wróciłam do domu, założyłam skarpety z misiem i zrobiłam herbatę. Usiadłam na kanapie i pomyślałam, że są takie momenty, których się nie planuje, a które zostają na zawsze.

Anna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama