„Nie cierpiałam swojego imienia, póki nie padło z ust mojego kochanka. Gdy on je wypowiada, przechodzą mnie ciarki”
„Kiedy zmienię to imię, już nigdy nie będę się wstydzić! Nie będę się czuła upokorzona przy przedstawianiu się – myślałam. – Koniec z uciekaniem wzrokiem przy tłumaczeniu nowo poznanym osobom, że tak, naprawdę mam takie imię rodem z sagi o baronie i jego chłopach pańszczyźnianych! Koniec z głupimi uśmieszkami i wielkimi oczami nowych koleżanek!”.

– Córciu, co chcesz dostać na imieniny? – zapytał mnie tata, a ja spojrzałam na niego wilkiem.
– Nie przypominaj mi! – warknęłam, dobrowolnie rezygnując z okazji do otrzymania jakiegoś fajnego prezentu.
– Daj spokój – włączyła się mama.
– Masz piękne imię, twój pradziadek…
– Tak, wiem, był bohaterem! – wybuchłam. – Uratował życie dwudziestu dwóm osobom podczas powstania i ma w lesie swój głaz z tablicą pamiątkową! Ale ja żyję w dwudziestym pierwszym wieku, mam osiemnaście lat i takie imię to koszmar! Ile razy mam wam powtarzać, że nie obchodzę imienin siódmego lipca?! Za chwilę zmieniam imię na Joanna i będę solenizantką z drugiego lutego!
Mama zatrzepotała rzęsami, jak zawsze, kiedy próbowała ukryć łzy, a ojciec poczerwieniał na twarzy. Wiedziałam, że nie akceptują mojej decyzji o urzędowej zmianie imienia, jednak ja nie zamierzałam pytać ich o zdanie. Oni nie przejmowali się moimi uczuciami, nadając mi imię Sędzisława! Sędzia, Zdziśka, Sławka… Nie wiem już, co gorsze!
Sędzisława! Poważnie! To brzmi, jakby urodziła się, od razu będąc stuletnią staruszką. Jeszcze jako małe dziecko myślałam, że nazywam się po prostu Sławka, bo tak na mnie wołali wszyscy w rodzinie. Ale potem jakaś zaangażowana historycznie wychowawczyni w przedszkolu z uporem maniaka podpisywała wszystkie moje prace pełnym imieniem i tak też się do mnie zwracała. Mieliśmy więc w grupie Asię, Julcię, Madzię, Dorotkę oraz – a jakże!
– Sędzisławę, czyli mnie. Dzieci mówiły do mnie „Sędzia”, bo tak im było łatwiej. Sławka niestety się nie przyjęła.
– Sędzisława L. – wyczytała nasza wychowawczyni pierwszego dnia w szkole,
a potem poświęciła dobrych kilkanaście sekund na baczne przyglądanie mi się.
Wszystkie dzieci poszły za jej przykładem i też się na mnie zagapiły. Czułam się jak jakiś dziwoląg, którego właśnie wypuszczono z klatki, żeby dzieci mogły go sobie poobserwować w naturze.
– Jestem Sławka – próbowałam ratować sytuację na przerwie, lecz prawdę mówiąc, tego zdrobnienia też nie cierpiałam.
Sławka to także staromodne imię, nie dla małej dziewczynki, chociaż i tak lepsze niż Sędzisława. Chciałam nazywać się normalnie: Kasia, Asia, Kamila – jakkolwiek, byle nie tak, jak się nazywałam!
Najgorzej było jednak w czwartej klasie, kiedy dołączył do nas taki jeden Grzesiek. To on wpadł na pomysł, żeby moje imię skracać do „Zdziśka”. Protestowałam od samego początku, ale to tylko jeszcze bardziej nakręcało chłopaków i niektóre dziewczyny.
Byłam więc Zdziśką, a dla najlepszych przyjaciół Sławką. Natomiast babcia, córka tego bohaterskiego powstańca, na którego cześć mnie nazwano, mówiła do mnie pełną formą mojego imienia, delektując się jego brzmieniem. Zawsze wtedy czułam, że że za chwilę ryknę płaczem. A rodzice, ciągle wypierając ze świadomości, że zrobili mi krzywdę, zdrabniali to na rozmaite kretyńskie sposoby, od „Sędziuni” do „Sławusi”. Tu nie reagowałam już smutkiem, tylko zwykłą złością.
– Córeczko, naprawdę przesadzasz – mama próbowała przekonać mnie po dobroci. – To piękne staropolskie imię. Kiedy będziesz dorosła, docenisz jego oryginalność. A poza tym ono nie wzięło się znikąd, wiąże się z taką piękną historią…
Przewracałam tylko oczami, kiedy zaczynała do mnie mówić tym tonem.
Ludzie poznają mnie jako Joannę
Tata zaś w ogóle sobie ze mną nie radził.
– Nie wydam zgody na żadną zmianę imienia! – oznajmił mi kategorycznie, kiedy pierwszy raz wystąpiłam z tą propozycją.
Miałam piętnaście lat i w świetle prawa mogłam wnioskować o zmianę imienia, jednak konieczna była zgoda rodziców.
– Jak mi nie dasz zgody, to zawsze sąd może! – próbowałam być harda. – Moje imię jest ośmieszające i nielicujące z godnością człowieka! – wyrecytowałam formułkę przeczytaną przy opisie procedur urzędowej zmiany imienia.
– Pozwiesz nas do sądu? – tata spojrzał na mnie ni to z niechęcią, ni z rozbawieniem, i to był koniec tematu.
Przynajmniej na trzy lata, bo po osiągnięciu pełnoletności nie musiałam już nikogo pytać o zgodę na wymarzoną zmianę. Kończyłam osiemnaście lat dopiero w sierpniu, ale już w maju miałam w pełni gotowy wniosek do urzędu.
Czekałam na dzień swoich urodzin, jakby był prezentem samym w sobie.
„Kiedy zmienię to cholerne imię, już nigdy nie będę się wstydzić! Nie będę się czuła upokorzona przy przedstawianiu się – myślałam. – Koniec z uciekaniem wzrokiem przy tłumaczeniu nowo poznanym osobom, że tak, naprawdę mam takie debilne imię rodem z sagi o baronie i jego chłopach pańszczyźnianych! Koniec z głupimi uśmieszkami i wielkimi oczami nowych koleżanek!”.
Chodziło też o chłopaków…
I tak naprawdę – musiałam się spieszyć. Poszłam do szkoły rok wcześniej, więc zdawałam maturę w wieku osiemnastu lat. To oznaczało, że od października zacznę studia i poznam masę nowych ludzi.
Chciałam być już dla nich wyłącznie Joanną. Sympatyczną, zwyczajną Aśką, z którą można się umówić bez obciachu i obawy o reakcję kolegów. Chciałam, żeby jakiś fajny chłopak mówił do mnie pieszczotliwie „Asiaczku” albo „Asieńko”. Bo przecież z Sędzisławy naprawdę trudno wydusić coś czułego
i choć trochę romantycznego.
– Ale jak to, ona zmienia imię?! – oczywiście rodzice powiedzieli o moich planach babci i niemal dostała zawału. – Toż ona go na chrzcie świętym dostała! Nikt nie chrzcił Joanny, tylko naszą Sędzisławę!
Zagryzłam wargi, żeby nie odparować, że nikt mnie nie pytał o zgodę, a jako dorosła osoba chyba mam prawo sama decydować, jak chcę się przedstawiać ludziom. Pomyślałam wtedy, że może najprościej będzie zmienić to imię w urzędzie, ale nic nie powiedzieć babci. Niech sobie żyje dalej w przekonaniu, że ma wnuczkę Sędzisławę, kiedy ja będę już szczęśliwą i normalną Aśką.
– Ironia w wypadku moim i babci polega na tym, że ona ma na imię Anna
– powiedziałam kiedyś Gabrysi, mojej przyjaciółce. – Czujesz to? Babcia i wnuczka o imionach Anka i Sędzisława. Chyba raczej powinno być na odwrót, nie?
Gaba wzruszyła ramionami i powiedziała po raz tysięczny, że dla niej i tak jestem Sisi. Nazywała mnie tak, bo jako małe dziewczynki bawiłyśmy się, że jesteśmy siostrami. Niestety, ani ta ksywka, ani żadna inna nie przyjęła się wśród znajomych. Całe otoczenie z uporem godnym lepszej sprawy łamało sobie język tą nieszczęsną Sędzisławą. A ja zaciskałam zęby.
– Więc co? Nie obchodzimy twoich imienin, córciu? Mogłybyśmy pojechać do galerii po prezent – niezrażona mama usiłowała znaleźć w dacie siódmy lipca cokolwiek, co będzie mi się dobrze kojarzyło.
– Nie chcę prezentu, życzeń ani w ogóle żadnego przypominania mi, że ciągle tak się nazywam! – sarknęłam. – Na imieninowe ciasto zapraszam w lutym. I koniec.
Wcześniej jednak była dużo ważniejsza okazja do życzeń i pieczenia tortu, bo przecież w sierpniu miałam osiemnastkę. Niestety, obchodziłam je w samym środku wakacji, i to tych między klasą maturalną a pierwszym rokiem studiów, kiedy praktycznie wszyscy moi znajomi chciwie łapali „ostatnie chwile wolności”, przewidując ciężką harówkę na uczelniach od października. W mieście została jedynie Gabrysia oraz kilka osób z klasy, między innymi ten Grzesiek, który „ochrzcił” mnie Zdziśką.
– Chodźmy na piwo! – zaproponowałam Gabrysi. – Albo może na dyskotekę? I wtedy już legalnie kupmy sobie drinki!
– Piwo? – skrzywiła się. – No, niekoniecznie. Ale na dyskę to chętnie. Wiesz co? Spotkałam wczoraj Grześka i Pawła, obaj idą na polibudę i całe wakacje pracują, żeby mieć z czym wystartować. Robią za barmanów w „Czerwonej”. Zadzwonię do Grześka, może nawet dostaniemy jakiegoś powitalnego drinka. Co ty na to?
Cóż, propozycja spędzenia osiemnastki z chłopakiem, za którym nie przepadałam, nie była specjalnie kusząca, ale nie miałam tyle pieniędzy, żeby pogardzić darmowym drinkiem. Musiałam się zgodzić.
– Dobra, idziemy!
I tak Gabrysia jeszcze tego samego wieczoru umówiła nas na sobotni wieczór.
Kuzyn Gabrysi? Co za ciacho!
Rodzice, wciąż chyba mając nadzieję, że odstąpię od decyzji o zmianie imienia, którym mnie w dobrej wierze obdarowali, nie protestowali przeciwko mojemu wyjściu, więc już po dwudziestej byłam u Gabrysi, gotowa na świętowanie swojej osiemnastki. Zapowiadała się fajna impreza.
– Słuchaj, strasznie cię przepraszam… ale nastąpiła mała zmiana planów – kiedy Gabi otworzyła mi drzwi, miała niewyraźną minę. – Moja ciotka się tu zwaliła ze swoim synem, moim kuzynem, i rodzice powiedzieli, że albo go zabiorę na imprezę ze sobą, albo zostaję w domu, bo to niegrzeczne wychodzić samej, i w ogóle…
Odruchowo skrzywiłam się na hasło „kuzyn”. Moi kuzyni wszyscy byli okropnymi chłopakami, którzy dokuczali mi w dzieciństwie (z powodu imienia też, jakby ktoś chciał wiedzieć), a potem zamienili się w młodych, pryszczatych mężczyzn, równie dla mnie atrakcyjnych jak orangutany.
– To Daniel – powiedziała Beata z przepraszającą miną i w ostatniej chwili zdołałam powstrzymać opadającą szczękę.
– Yyyy… Sędzisława – wymamrotałam niewyraźnie, a zaraz potem usiłowałam zapaść się pod ziemię ze wstydu.
– Czemu mi nie powiedziałaś, że to supermodel?! – naskoczyłam na Gabrysię
w kuchni, oglądając się, czy jej fantastyczny, długowłosy i ciemnooki kuzyn o sylwetce zawodowego sportowca nas nie słyszy. – Mogłaś mnie uprzedzić, tobym nie zrobiła z siebie idiotki i przedstawiła się jako Joanna! A tak, wzięłaś mnie przez zaskoczenie i wszystko przepadło!
– Ale co przepadło, Sisi? – wytrzeszczyła na mnie oczy. – W sensie… czekaj! On ci się podoba, tak?! – zrobiła minę pełną odrazy i niedowierzania. – Daniel???!
Co ona z kosmosu spadła? Jak może, nie rozumieć, że… No jasne, gość, który dla mnie był superpociągający, jej kojarzył się tylko z zasmarkanym bratem ciotecznym, który dziesięć lat temu zwymiotował jej na łóżko po przejedzeniu się bezami…
Tak, Daniel mi się podobał! I to jak! Stawałam na rzęsach, żeby oczarować go swoją osobowością, urodą i przyciągnąć jego uwagę. A wszystko po to, żeby… zapomniał, jak się nazywam. Gabi ciągle mówiła do mnie „Sisi” i miałam nadzieję, że Daniel to podchwyci. Ale on ciągle zwracał się do mnie jakoś tak bezosobowo.
– No, jesteśmy! – przed lokalem moja przyjaciółka z zadowoleniem przedstawiła się bileterowi, który miał nas na liście dzięki kolegom z klasy. – Ruszam po mojego powitalnego drinka! Idziecie ze mną?
Zagapiłam się na Daniela i przez długi moment patrzyliśmy sobie w oczy. W końcu on się zaśmiał i powiedział, że najpierw poszuka dla nas jakiejś kanapy. A potem… wziął mnie za rękę i delikatnie pociągnął w stronę stolików. Byłam wniebowzięta!
Tylko nie Grzesiek!
Przez pierwszą godzinę nie miałam czasu, żeby iść do baru. Byłam zbyt pochłonięta rozmową z Danielem. Cudownie nam się gadało! Mieliśmy setkę wspólnych tematów, śmialiśmy się z tych samych rzeczy i zgodnie doprowadzaliśmy tym Gabrysię do przewracania oczami. Potem jednak
z nim zatańczyłam i zanim się spostrzegłam, już sterował mną w stronę baru.
Byłam tak szczęśliwa i podekscytowana, że kompletnie zapomniałam o niebezpieczeństwie grożącym mi ze strony Grześka. A ten jakby tylko na to czekał!
– Cześć, Zdzicha! – ryknął na mój widok zza baru, po czym zarechotał obleśnie i nagle zrozumiałam, że mój cudowny romans skończył się, zanim się na dobre zaczął. – Co tam pijesz? Śrubokręta?
– Zdzicha? – powtórzył zbaraniały Daniel, a ja odruchowo spuściłam głowę, żeby włosy ukryły mój rumieniec, choć to przecież nie mogło uczynić mnie niewidzialną.
– No wiesz, Sędzisława – wyjaśnił mu usłużnie Grzesiek – Sędziśka, czyli Zdziśka.
Usłyszałam zduszony chichot i dostrzegłam jakieś dwie dziewczyny bajerowane przez Pawła, które z rozbawieniem przysłuchiwały się tyradzie Grześka. On też parsknął, chyba na widok miny Daniela. Chciałam uciec. Pobiec do domu, zabarykadować się tam i nie wychodzić, dopóki nie otrzymam na piśmie, że Sędzisława zniknęła. Umarła, wymazano ją.
– Bez sensu – wzruszył ramionami Daniel i dziewczynom śmiech zamarł na ustach. – Zdzicha to nie jest zdrobnienie od Sędzisława. Zresztą to kretyńskie, śmiać się z tego, jak kogoś nazwali rodzice. Co pijesz, kochanie? – zwrócił się do mnie i zobaczyłam, jak tym dwóch laskom szczęki opadają do aż do samej ziemi.
Zamówiłam coś tropikalnego, Daniel wziął dla siebie to samo, a potem ostentacyjnie zapłacił Grześkowi. Zauważyłam, że położył na ladzie pięćdziesiąt złotych, chociaż drinki kosztowały tylko czterdzieści.
– Reszta dla ciebie, stary – przesunął banknot po barze i tym razem szczęka opadła Grześkowi i Pawłowi. – Zapamiętaj, co lubimy, bo może będę tu zabierał moją dziewczynę częściej. Cuba libre, okej?
W życiu się tak nie czułam
Oszołomiona i szczęśliwa jednocześnie. „Moją dziewczynę”?… Naprawdę tak mnie nazwał?!
– Słuchaj, przepraszam, ale mnie poniosło – powiedział, kiedy opadliśmy na pluszową kanapę. – Nie znoszę, kiedy ktoś źle traktuje kobietę… A oni byli chamscy. Oczywiście to nie znaczy, że coś sobie wyobrażam, ja tylko chciałem…
Zrozumiałam, że za chwilę wycofa się z tej „mojej dziewczyny” i postanowiłam działać szybko, żeby mu przeszkodzić.
– Czekaj! – podniosłam do góry wzrok i napotkałam jego spojrzenie.
Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał… A potem… To była jedna z najpiękniejszych chwil, które przeżyłam!
– Ej, no! – z transu wyrwał mnie głos Gabrysi. – Sisi! To mój kuzyn! No dobra, nie przeszkadzam wam… Idę potańczyć.
Przestaliśmy się całować i odprowadziliśmy wzrokiem Gabę, a potem sami ruszyliśmy na parkiet. Akurat grali wolną piosenkę, więc Daniel mnie objął w talii i zaczęliśmy się bujać do rytmu.
– Nie lubisz swojego imienia? – zapytał chwilę później, przytulając mnie delikatnie.
– Nie znoszę – przytaknęłam. – Jest staroświeckie, obciachowe, nie da się go zdrobnić i w ogóle to jakaś masakra.
– A mnie się podoba, wiesz? – musnął ustami moje włosy. – Jest jedyne w swoim rodzaju, nie kojarzy mi się z nikim innym, kogo znam. A poza tym wiem, co oznacza.
– Ta, której sądzona jest sława – szepnęłam, bo mama zawsze mnie tym pocieszała.
– Właśnie – poczułam jego twarz przy swoim policzku. – To chyba dobra przepowiednia, nie sądzisz?
Chciałam coś odpowiedzieć, ale mi nie pozwolił. Znowu się pocałowaliśmy. Potem zagrali szybciej i przyszła do nas potańczyć Gabriela. Już nie przewracała oczami na widok naszych splecionych dłoni. Wyraźnie cieszyło ją, że jestem szczęśliwa. Już się tak nie przejmuję.
Zrozumiałam, co jest ważne
Z Danielem jestem do dziś, a mam już dwadzieścia jeden lat. Nie zmieniłam imienia. Ciągle mówię, że w końcu to zrobię, ale jakoś zupełnie przestało mi ono przeszkadzać. Bo skoro mojemu ukochanemu się podoba, to co mnie obchodzi reszta?
– A poza tym to trochę bez sensu, żebyś zmieniała i imię, i nazwisko – powiedział ostatnio Daniel. – No bo jak, całe życie byłaś Sędzisławą L. a teraz miałabyś być Joanną W.? – tu podał swoje nazwisko, a ja aż zamrugałam oczami.
Może to tylko takie przymiarki do wspólnego życia, a może naprawdę myśli o ślubie ze mną? Wiadomo, jeszcze jesteśmy bardzo młodzi, ale za kilka lat, kto wie…
I myślę, że ma rację. To bez sensu zmieniać swoją tożsamość tylko dlatego, że Sędzisława nie króluje na listach „modnych” imion. To osoba nadaje treść i charakter imieniu, a nie na odwrót. I im jestem starsza, tym lepiej to rozumiem.
Aha, a na studiach dorobiłam się nowej ksywki, właściwie od pierwszego dnia.
Mówią na mnie Smajli. To z angielskiego „smile”, czyli uśmiech, bo właśnie to we mnie zobaczyli nowi znajomi pierwszego dnia zajęć. Ciągle się uśmiechałam i w ogóle jestem wesoła. I trudno się dziwić! Przecież moje życie wypełnia szczęście.
Czytaj także:
„Zakochałam się w Pawle, a on pokochał mnie, ale nie mogliśmy być razem. Na drodze do naszego szczęścia stała jego żona”
„W Mateuszu zakochałam się z miejsca. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, co zrobił swojej poprzedniej dziewczynie…”
„Zakochałem się na zabój w pięknej nieznajomej. Żeby ją poderwać zachowałem się jak desperat, ale opłaciło się”

