Reklama

Naprawdę chciałem przestrzegać tych wszystkich zaleceń! Jeść regularnie, pilnować tego, co mam na talerzu, mierzyć cukier kilka razy dziennie… Tyle że przy moim trybie życia okazało się to wręcz niemożliwe.

Nie spodziewałem się takiej diagnozy

O tym, że mam cukrzycę typu 2, dowiedziałem się dzięki obowiązkowym badaniom kontrolnym w pracy. Wcześniej nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę być chory. Owszem, czułem zmęczenie i senność, miałem czasem zawroty głowy i skurcze mięśni, bywałem rozdrażniony, ale nie widziałem w tym niczego niepokojącego. Harowałem od świtu do nocy, w wiecznym pędzie i stresie, więc jakim cudem miałem być zadowolony, wypoczęty i wyspany?

I jeszcze ta niezdrowa dieta… Od burzliwego rozwodu z żoną mieszkałem sam i jadałem byle co i byle gdzie. Kebab, hamburger, pieczony kurczak ze sklepu za rogiem… Dobre od czasu do czasu, ale nie codziennie. A ja odżywiałem się normalnie właściwie tylko wtedy, gdy jechałem w odwiedziny do mieszkającej na drugim końcu Polski mamy, a to zdarzało się tylko kilka razy w roku.

Aby się więc nieco wzmocnić i poprawić sobie nastrój, łykałem suplementy z apteki i przerzuciłem się na zdrowe przekąski. Jak zjadłem sobie na przykład takiego batonika z ziarnami i miodem, to od razu robiło mi się lepiej. Niestety, nie na długo. Po godzinie, dwóch zmęczenie i rozdrażnienie wracały. Wkurzało mnie to, ale nie skłoniło do tego, by zainteresować się swoim zdrowiem. „No cóż, jak człowiek przekroczy czterdziestkę, to nie może liczyć na to, że będzie silny i wesoły jak młodzieniaszek” – pomyślałem. PESEL – w tym widziałem źródło swoich wszystkich problemów.

Lekarz nieźle mnie nastraszył

A potem były te badania kontrolne w firmie. Ciśnienie, krew, mocz – przyzwoicie. Ale cukier? Zdecydowanie za wysoki. Wizyta u kolejnego lekarza, znowu badania i diagnoza: cukrzyca typu 2. Z miejsca dostałem tabletki i całą listę zaleceń: miałem wyrzucić z jadłospisu wszystkie fast foody, jeść produkty o niskim indeksie glikemicznym, pięć razy dziennie, w małych ilościach, o ściśle określonych porach. A na dodatek mierzyć sobie kilka razy dziennie poziom cukru we krwi.

– Czy pan zwariował? Nie mam czasu na takie zabawy! – zdenerwowałem się.

– To musi pan znaleźć. Cukrzyca to nie przelewki. Nieleczona może doprowadzić do kwasicy, hipoglikemii, uszkodzenia nerwów, naczyń krwionośnych, problemów z nerkami, wzrokiem, sercem… – wyliczał lekarz.

– Wszystko rozumiem, naprawdę… Ale tak nie da się żyć! No chyba że jest się emerytem i ma mnóstwo wolnego czasu. A ja nie mam – jęknąłem

– Da się, zapewniam pana, że da się…Inni chorzy przecież żyją i pracują. Tylko rzeczywiście wymaga to chęci, dużej samodyscypliny i rozsądku. Początki mogą być trudne, ale z czasem pan przywyknie. I proszę nie lekceważyć tych wszystkich zaleceń, bo to może naprawdę źle się skończyć – powiedział na koniec.

Nie zamierzałem lekceważyć zaleceń. Przysięgam. Gdy wróciłem do domu poczytałem sobie co nieco o cukrzycy. I, co tu ukrywać, nieźle się wystraszyłem, bo zrozumiałem, że lekarz nie przesadzał. Cukrzyca to bardzo podstępna i ciężka choroba. Zaraz więc zrealizowałem w aptece wszystkie recepty, zapełniłem lodówkę „dozwolonymi” produktami i ułożyłem plan posiłków. Gdy kładłem się spać, byłem przekonany, że od następnego dnia zacznę nowe, zdrowsze życie. Wieczne zmęczenie i senność znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i poczuję się jak młody bóg.

Nagle zrobiło mi się słabo

Ale rzeczywistość, a dokładniej mówiąc – praca, szybciutko obróciła większość tych założeń wniwecz. Jak niby miałem jeść o określonych porach, jeśli akurat byłem u klienta i negocjowałem bardzo ważny kontrakt? Przerwać spotkanie i wyjść, bo muszę coś przekąsić? Przecież to absurd! Jak miałem sprawdzać, czy na talerzu jest to, co powinno, jeśli żywiłem się głównie na mieście i z pośpiechu nie za bardzo wiedziałem, co jem? Jak w końcu miałem uczciwie jeść pięć razy dziennie, skoro niekiedy wystarczało mi czasu na dwa, góra trzy posiłki?

Oczywiście starałem się, jak mogłem, ale prawdę mówiąc, moja walka z cukrzycą ograniczała się głównie do brania tabletek i noszenia w kieszeni słodkich przekąsek, które w sytuacjach awaryjnych podnosiły mi cukier i dawały mi czas, by przyjąć leki. Bo z glukometru też regularnie nie korzystałem. Nie chciałem nosić go do firmy. Bałem się, że ktoś go zobaczy, no i moja choroba wyjdzie na jaw. A ja wolałem, żeby pozostała tajemnicą. Zależało mi na pracy, a szef nieraz powtarzał, że w firmie nie ma miejsca dla słabeuszy, że każdy musi dawać z siebie sto procent. A przecież choroba to słabość…

Funkcjonowałem więc jak dawniej, przestrzegając zasad najczęściej tylko wtedy, gdy mi to nie przeszkadzało w codziennych obowiązkach. Przez pewien czas uchodziło mi to na sucho. Gdy czułem się źle, zjadałem coś słodkiego i było po problemie. Aż do tamtego pamiętnego wieczoru.
Wracałem wtedy z pracy po bardzo ciężkim dniu. Byłem tak wykończony, że marzyłem tylko o tym, by położyć się do łóżka i zasnąć, zwłaszcza że następny nie zapowiadał się lepiej. Zaparkowałem samochód na skraju osiedla i ruszyłem do domu.

Ledwie jednak przeszedłem kilka kroków, zrobiło mi się słabo. Nie mogłem utrzymać równowagi, miałem mroczki przed oczami, zacząłem się zataczać. Czułem, że za chwilę zemdleję. Podejrzewałem, że niebezpiecznie spadł mi poziom cukru, bo przez cały ten szalony dzień prawie nic nic jadłem, więc sięgnąłem do kieszeni po ratunek, czyli słodką przekąskę.

Niestety, kieszeń była pusta. No tak, wcześniej zjadłem wszystkie! Miałem dokupić w firmowym kiosku, ale zapomniałem… Rozejrzałem się bezradnie wokół siebie. Do najbliższego sklepu było chyba dwieście metrów. Niby blisko, ale nie dla mnie, bo już nie byłem w stanie iść dalej. Chciałem krzyknąć „ratunku”, ale ze strachu głos mi uwiązł w gardle. Przeszukałem wszystkie kieszenie, by znaleźć komórkę, ale chyba została w samochodzie. W desperacji złapałem za rękę przechodzącego obok mężczyznę, ale odskoczył jak oparzony.

– Odwal się ode mnie, ćpunie, bo zaraz ci przyłożę! Nie dam ci żadnych pieniędzy! Spieprzaj i nie pokazuj się więcej w tej okolicy – warknął.

Kolejne dwie osoby zareagowały podobnie jak ten facet. Usłyszałem tylko obelgi i wyzwiska. Poczułem się bezradny jak małe dziecko. Nie mogłem już utrzymać się na nogach, więc osunąłem się na pobliską ławkę. Całe życie przeleciało mi przed oczami. Myślałem, że to już naprawdę koniec. I wtedy zobaczyłem nad sobą zatroskaną twarz jakiejś nieznajomej kobiety.

– Proszę pana! Co się dzieje? Pił pan coś? Brał? – zapytała.

– Nieee – wykrztusiłem z trudem.

– Ma pan cukrzycę? Zapomniał pan zjeść i potrzebuje pan czegoś słodkiego? – dopytywała się dalej.

– Taaak – skinąłem głową.

Błyskawicznie wyciągnęła ze swojej torby jakieś cukierki i wcisnęła mi dwa czy trzy do ust.

– To powinno pomóc. A jak nie, wezwiemy pogotowie – usiadła obok mnie na ławce.

Uspokoiłem się nieco. Wiedziałem, że ta kobieta nie odejdzie, dopóki mój stan się nie poprawi lub nie odda mnie w fachowe ręce.

Patrzyła na mnie oskarżycielsko

Karetka na szczęście nie była potrzebna. Po kilku minutach czułem się już zdecydowanie lepiej. Zniknęły mroczki przed oczami, odzyskałem siły i równowagę. Odetchnąłem kilka razy głęboko, a potem wstałem z ławki i trochę jeszcze nieporadnie skłoniłem się przed nieznajomą.

– Dziękuję… Bardzo dziękuję… Gdyby nie pani, może by mnie już nie było na tym świecie, bo inni nawet się nie zatrzymali. Myśleli, że jestem ćpunem i poczęstowali mnie wyzwiskami… – uśmiechnąłem się słabo.

Myślałem, że kobieta też odpowie mi uśmiechem i pogadamy sobie o ludzkiej znieczulicy i obojętności. Tymczasem ona lekko się skrzywiła.

– Proszę… Cieszę się że mogłam pomóc… I przykro, że inni przeszli obojętnie. Ale zastanawia mnie jedno… – zawiesiła głos.

– Co takiego?

– Dlaczego doprowadził się pan do takiego stanu? Przecież pan wie o swojej chorobie. Na pewno zna zalecenia. Życie się panu znudziło czy co? – wbiła we mnie wzrok.

– Nie, nie znudziło się. Kocham życie. Nawet bardzo… Ale wie pani, jak to jest… Haruję od świtu do nocy. Często nie wiem, jak się nazywam, a co tu dopiero pamiętać o tych wszystkich zasadach… To bardzo trudne, a wręcz niemożliwe… Gdybym miał przy sobie opiekuńczą kobietę, taka na przykład jak pani, pewnie byłoby mi łatwiej. Ale od kilku lat jestem niestety sam…

– No proszę! – przerwała mi. – Kolejny facet, który lekceważy swoje zdrowie i zasłania się pracą i samotnością! Biedny, malutki dzidziuś, który nie radzi sobie bez żony. Dobre sobie… – powiedziała kpiącym tonem. – Wie pan, jak to się nazywa? Głupota, lenistwo i nieodpowiedzialność! Jak chce pan szkodzić sobie, proszę bardzo. Ale przecież mógł pan zasłabnąć w samochodzie i spowodować wypadek… Kogoś zabić… Dociera to do pana czy nie?

– Że co? Dlaczego pani do mnie mówi w ten sposób? – obruszyłem się.

Byłem jej wdzięczny za pomoc, ale nie podobało mi się, że mnie obraża.

– Bo mnie szlag jasny trafia i krew zalewa, gdy słyszę takie bzdury! Mój starszy brat zachowywał się i tłumaczył dokładnie tak samo jak pan! Mimo że miał cukrzycę, kompletnie to lekceważył… Właśnie z powodu natłoku zawodowych zajęć. Tłumaczyliśmy mu wszyscy w rodzinie, że tak nie wolno, że to niebezpieczne. Miał to gdzieś! Kariera była dla niego najważniejsza… Myślał, że jest niezniszczalny, że mu się uda! Ale któregoś dnia zasłabł na ulicy… Pewnie prosił o ratunek, ale nikt mu nie pomógł, nie zadzwonił choćby po pogotowie – znowu zamilkła.

– I co się z nim stało?

– Dostał zapaści i umarł. Tam, na tej ulicy. Rozumie pan? Gdy w końcu ktoś się nim zainteresował, już nie żył. Leży teraz na cmentarzu! Miał tylko czterdzieści trzy lata…

– O Boże, to tyle co ja… Teraz już wiem, dlaczego zareagowała pani błyskawicznie i nie zadawała miliona zbędnych pytań, nie snuła domysłów, tylko prosiła o konkrety. Wiedziała pani, z czym ma do czynienia i że liczy się czas – wykrztusiłem.

– No właśnie! Niech więc pan przestanie szukać wymówek i mnożyć trudności, tylko porządnie weźmie się za swoje zdrowie! Najlepiej od razu, bo po tych cukierkach powinien pan jak najszybciej zmierzyć poziom cukru i pewnie wziąć leki. No, chyba że chce pan dołączyć do mojego brata! – warknęła i zanim zdążyłem coś dopowiedzieć, wstała i ruszyła w głąb osiedla.

Na początku nie było łatwo…

Krzyczałem za nią, ale nawet się nie odwróciła. Po chwili skręciła w boczną alejkę i zniknęła w ciemnościach. Stało się to tak szybko, że zacząłem się zastanawiać, czy to spotkanie nie było tylko snem… Zebrałem się w sobie i ruszyłem do domu. Gdy znalazłem się w mieszkaniu, zmierzyłem poziom cukru, zjadłem coś lekkiego, wziąłem leki i położyłem się do łóżka. Za kilkanaście godzin czekał mnie przecież kolejny ciężki dzień w pracy. Ale choć liczyłem barany i przewracałem się z boku na bok, nie mogłem zasnąć.

Nie potrafiłem zapomnieć o tym, co powiedziała mi tamta nieznajoma kobieta. Jej słowa brzmiały mi uszach niczym kościelny dzwon. Nie podobało mi się, że tak mnie ochrzaniała, ale – co tu ukrywać – miała rację. Zrobiłem uczciwie rachunek sumienia i wniosek był tylko jeden: brakowało mi chęci i samodyscypliny. Szukałem pretekstów, by nie przestrzegać zaleceń, zamiast porządnie wziąć się za siebie. No i spotkało mnie to, co spotkało. Tym razem na szczęście znalazł się ktoś, kto mi pomógł. Ale następnym razem mogę nie mieć tyle szczęścia, zważywszy na to, jak zachowywali się inni przechodnie.

– Od jutra koniec z wymówkami! Będę robił wszystko, co zalecił mi lekarz. Nie chcę jeszcze przenosić się na tamten świat. To zdecydowanie za wcześnie – postanowiłem z mocą. Nawet nie wiem, kiedy usnąłem.

Pewnie się spodziewacie, że teraz napiszę, że od następnego dnia kompletnie odmieniłem swoje życie i tak jak sobie obiecałem, ściśle stosowałem się do wszystkich zasad obowiązujących cukrzyka. Niestety, nie było tak pięknie. Facetowi w moim wieku trudno zaakceptować taką rewolucję. Nie oznacza to jednak, że nie robiłem nic. Konsekwentnie, choć w nieco powolnym tempie, uczyłem się żyć z cukrzycą. Zmieniłem dietę, zacząłem jeść regularnie i badać sobie poziom cukru.

Z czasem nawet powiedziałem o swojej chorobie w pracy. Spodziewałem się, że jak to szef usłyszy, to pozbędzie się mnie pod byle pretekstem. Tymczasem przyjął to ze zrozumieniem i przyznał się, że też ma cukrzycę. Od tamtej pory wspieraliśmy się nawzajem.

Dziś jestem już świadomy swojej choroby. Trzymam ją w ryzach. Przynosi to efekty, bo czuję się dobrze i nie mam żadnych powikłań. Chciałbym o tym powiedzieć tej nieznajomej kobiecie, która mnie wtedy uratowała, ale choć każdego dnia rozglądam się wokół siebie na ulicy, nigdy już jej nie spotkałem. To dlatego zdecydowałem się opowiedzieć swoją historię. Może ta kobieta ją przeczyta i dowie się, że przemówiła mi do rozumu?

Czytaj także:
„Przez zranione ego męża staliśmy się biedni. Nie mieliśmy pieniędzy, a on wciąż czekał na to, aż kasa spadnie z nieba”
„Żona kumpla od zawsze mi się podobała i niemal od razu po rozwodzie wpadła w moje ręce. Dobrze się nią zająłem”
„Wielkomiejscy teściowie córki zawitali na wieś. Ugościłam ich jak swoich, a oni pluli swojskim żurkiem i sernikiem”

Reklama
Reklama
Reklama