„Nie chciałam zgodzić się na urlop u teściowej. Potem stało się coś, co podzieliło rodzinę na zawsze”
„Minęły dwa lata. Wciąż pamiętam tamten poranek, tę kuchnię, zapach smażonej jajecznicy i ciszę, która była głośniejsza niż krzyk. Czasem zastanawiam się, czy Marcin żałuje. Czy patrząc na puste łóżko obok, myśli o tym, że mógł wstać, powiedzieć choć jedno słowo, spróbować mnie zatrzymać. Ale on został. Tam, z nimi”

- Redakcja
Czułam, że zbliża się coś, co może skończyć się katastrofą. Mój mąż coraz częściej mówił o tym, że musimy spędzić urlop u jego rodziców, a ja coraz bardziej się wzdrygałam na samą myśl o tym. Byłam zmęczona. Praca, dom, dzieci – wszystko było na mojej głowie, a on nie potrafił tego dostrzec. Chciałam chociaż raz odpocząć, po prostu położyć się na plaży i czytać książkę. Bez sztucznych uśmiechów, bez rozmów o polityce, bez ciągłego słuchania o tym, że powinnam być wdzięczna za to, co mam. Ale on nie rozumiał. Dla niego ważniejsze było to, co powie teść, jak zareaguje teściowa. Nie chciałam tam jechać. Nie chciałam, a mimo to – zrobiłam to. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten wyjazd rozbije naszą rodzinę na kawałki, których nie da się już pozbierać.
Naciski teścia i presja męża
– Kochanie, przecież obiecałaś, że pojedziemy w tym roku do rodziców – powiedział Marcin, patrząc na mnie z tym swoim typowym spojrzeniem: niby spokojnym, a jednak pełnym wyrzutu.
– Obiecałam? – podniosłam brwi. – Nie przypominam sobie, żebym coś takiego mówiła.
– No może nie wprost, ale... – zaczął się plątać, a ja przewróciłam oczami.
– Nie wprost, czyli jak? Jak obiecałam, że nie powiem ci, co myślę? – próbowałam jeszcze zachować spokój, ale już czułam, jak zgrzytam zębami.
– Nie przesadzaj – rzucił cicho, spuszczając wzrok na ekran telefonu, jakby tam znalazł nagle coś ważniejszego od naszej rozmowy.
Cisza, która zapadła, była gęsta jak mleko. Słychać było tylko stukot sztućców, bo dzieci właśnie jadły śniadanie.
– To ostateczne? – spytałam w końcu. – Mam zrezygnować z urlopu, o którym marzę od miesięcy, żeby pojechać do twoich rodziców, gdzie teściowa będzie patrzeć, czy dobrze obrałam ziemniaki, a twój ojciec będzie mi tłumaczył, jak mam wychowywać nasze dzieci?
Marcin westchnął i wstał od stołu.
– To nie tak, wiesz, że tata źle się czuje, że mama prosiła... No nie rób problemu.
– Problem? – prawie się zaśmiałam. – To ty robisz problem. Może w końcu zrozumiesz, że ja też mam prawo mieć coś do powiedzenia.
– Nie teraz, Haniu, nie teraz. Porozmawiamy później – mruknął, zbierając talerze.
Ale nie rozmawialiśmy. Nie było „później”. Było tylko „musisz jechać”. A ja, głupia, zgodziłam się.
Powitanie pełne sztuczności
Gdy wysiedliśmy z auta pod domem teściów, poczułam, jak zaciska mi się żołądek. Zapach starego domu zmieszany z wonią ogórków kiszonych w piwnicy uderzył mnie jak fala, od której chciałam uciec. Teściowa wyszła przed dom, uśmiechnięta, z fartuszkiem przewiązanym w talii, ale w jej oczach od razu dostrzegłam, że nic się nie zmieniło.
– Ooo, wreszcie! – zawołała, rozkładając ręce, jakbyśmy byli długo wyczekiwanymi gośćmi, a nie jej rodziną, której od zawsze miała za złe wszystko. – Haniu, przytyłaś trochę? – zapytała z tym swoim fałszywym uśmiechem.
– Dzień dobry, mamo – powiedziałam, starając się zignorować ten komentarz.
Marcin uśmiechnął się nerwowo, a dzieci wbiegły do środka, ciesząc się na widok dziadka, który już rozkładał na stole nową grę planszową.
– Zobacz, kochanie, przyjechali – powiedział teść, nie podnosząc się z fotela. – No, Hania, mam nadzieję, że tym razem upieczesz coś lepszego niż ostatnio.
Zacisnęłam pięści w kieszeniach. Wiedziałam, że to będzie długi tydzień. Przy obiedzie, gdy wszyscy siedzieli przy stole, czułam, jak siedzę tam jak piąte koło u wozu. Teściowa co chwilę zerkała na mnie, sprawdzając, czy dokładam dzieciom jedzenia, czy odkładam nóż na prawą stronę talerza, czy nie przesalam zupy. Marcin patrzył gdzieś za okno, a ja próbowałam się nie rozpłakać, widząc, jak nasze życie staje się jednym wielkim przedstawieniem, w którym wszyscy gramy swoje role.
– A może jeszcze kompocik? – spytała teściowa, a jej głos był jak ostrze, które wbijało się we mnie z każdą kolejną minutą.
Ciągle słyszałam jej szept
Trzeciego dnia pobytu, kiedy dzieci biegały po podwórku, a Marcin naprawiał coś przy starej szopie, usłyszałam rozmowę teściowej z teściem. Stałam w kuchni, obierając ziemniaki, a przez lekko uchylone drzwi dochodziły do mnie ich głosy.
– Ona nigdy nie będzie dla niego dobra – mówiła teściowa z takim tonem, jakby mówiła o mnie, a jednocześnie miała nadzieję, że jej nie słyszę. – Marcin to chłopak z porządnego domu, a ona? Zobacz, jak się zachowuje. Wczoraj nawet nie podała ci herbaty, chociaż widziała, że jesteś zmęczony.
– Daj spokój, Ela – odpowiedział teść, ale w jego głosie było słychać zmęczenie. – Lepiej, żeby był z nią, niż znowu sam. Pamiętasz, jak go wtedy przygniotło? Nie chcę, żeby znowu wpadł w dołek.
Zacisnęłam zęby, a w oczach stanęły mi łzy. Co ja tu właściwie robiłam? Przecież nikt mnie tu nie chciał. Ani teściowa, ani teść, ani – co najgorsze – mój własny mąż, który nigdy mnie nie bronił, nigdy nie powiedział choćby jednego słowa, by postawić mnie na równi z jego rodziną.
Wieczorem, gdy Marcin siedział z ojcem przed telewizorem, a ja zbierałam ze stołu brudne naczynia, teściowa wręczyła mi słoik z parującymi skarpetkami.
– Wypierz je ręcznie, bo w pralce mogą się zniszczyć – powiedziała, patrząc na mnie z góry.
Nie odezwałam się. Wzięłam słoik i poszłam do łazienki. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że chyba muszę coś wreszcie zrobić.
Tego nie da się naprawić
Czwartego dnia już nie wytrzymałam. Teściowa po raz kolejny komentowała, że moje dzieci za dużo siedzą przy telefonach, że córka nie powinna nosić takich bluzek, a syn to powinien częściej chodzić z dziadkiem do kościoła. Marcin siedział obok, milczący jak głaz, a ja czułam, jak w środku coś mi pęka.
– Może byś coś powiedział? – wyrwało mi się, kiedy teściowa znowu zaczęła krytykować.
– Ale co ja mam mówić? – odparł spokojnie, nawet na mnie nie patrząc.
– Może to, że nasze dzieci mają prawo robić, co chcą, i że nie jesteśmy tu po to, żeby się tłumaczyć? – głos mi drżał, ale nie mogłam już tego w sobie trzymać.
– Haniu, spokojnie – zaczął, ale wtedy teściowa wstała od stołu i trzasnęła talerzem o blat.
– Ty mi nie mów, co ja mogę mówić! – krzyknęła. – Przychodzisz tu do naszego domu, a potem mnie pouczasz?! To ja całe życie pracowałam, żebyście mieli gdzie mieszkać, a ty mi teraz pyskujesz?!
– To nie jest wasz dom – powiedziałam cicho, patrząc jej prosto w oczy. – To więzienie.
Marcin spojrzał na mnie wtedy pierwszy raz od kilku dni. W jego oczach nie było złości. Była tylko pustka. Wiedziałam, że to koniec. Że coś pękło tak głęboko, że nie da się tego już posklejać. Teściowa wyszła z kuchni, a teść westchnął, podpierając głowę ręką.
– Dobrze, że chociaż dzieci nie są tylko twoje, Haniu – powiedział cicho, jakby sam do siebie.
Wtedy wiedziałam, że muszę podjąć decyzję.
Tych słów nie zapomnę
Nie spałam całą noc. Wpatrywałam się w sufit i słyszałam ich głosy w głowie: teściowa z tym swoim wyższościowym tonem, teść z tym cichym, pogardliwym szeptem. „Dobrze, że chociaż dzieci nie są tylko twoje, Haniu” – to zdanie wciąż krążyło mi w myślach jak przeklęta mantra. Marcin leżał obok, oddychał spokojnie, jakby nic się nie stało. Jakbyśmy byli na zwykłym, spokojnym urlopie.
Rano w kuchni wszyscy udawali, że nic się nie wydarzyło. Teściowa smażyła jajecznicę, a teść czytał gazetę. Dzieci siedziały przy stole, próbując nie patrzeć na mnie, jakby czuły, że coś wisi w powietrzu. Marcin wziął kubek kawy i usiadł obok ojca.
– Haniu, możesz podać sól? – rzuciła teściowa, nie odwracając nawet głowy w moją stronę.
Wtedy wstałam.
– Nie. Nie podam soli. Nie podam już nic. Nie będę tu siedzieć, nie będę tu przyjeżdżać. I nie będę dłużej udawać, że jesteśmy rodziną.
Marcin spojrzał na mnie, wreszcie – pierwszy raz z prawdziwym zdziwieniem.
– O czym ty mówisz? – zapytał, ale jego głos był cichy, prawie obojętny.
– Mówię o tym, że wyjeżdżam. Teraz. Z dziećmi – głos mi się załamał, ale wiedziałam, że muszę to powiedzieć. – Nie musisz wracać. Nie czekaj na mnie.
– Hania, nie rób scen – syknęła teściowa, ale jej głos już nie miał tej siły.
– To nie scena. To moje życie – odpowiedziałam, patrząc prosto na Marcina.
I wtedy wstałam, wzięłam dzieci za ręce i wyszłam.
Każdy poszedł swoją drogą
Minęły dwa lata. Wciąż pamiętam tamten poranek, tę kuchnię, zapach smażonej jajecznicy i ciszę, która była głośniejsza niż krzyk. Czasem zastanawiam się, czy Marcin żałuje. Czy patrząc na puste łóżko obok, myśli o tym, że mógł wstać, powiedzieć choć jedno słowo, spróbować mnie zatrzymać. Ale on został. Tam, z nimi.
My z dziećmi zaczęliśmy od nowa. Wynajęliśmy małe mieszkanie w mieście. Nie było łatwo – pracy musiałam szukać w nocy, bo w dzień opiekowałam się dziećmi. Były chwile, kiedy myślałam, że nie dam rady. Ale potem przypominałam sobie tamto spojrzenie Marcina, tę pustkę w jego oczach, i wiedziałam, że decyzja była dobra.
Dzieci pytają czasem o ojca. Odpowiadam, że to skomplikowane. Nie chcę ich truć moją złością, nie chcę im odbierać prawa do kontaktu z nim. Ale one widzą. Wiedzą. Same nie chcą tam jeździć. Raz pojechali na kilka dni – wrócili cisi, przygaszeni. Nie pytam. Wiem, że nie ma już powrotu. Teściowa podobno rozpowiada wszystkim, że jestem niewdzięczna, że porzuciłam rodzinę. Ale to nie ja ich porzuciłam. To oni porzucili mnie. W dniu, w którym przestałam być im potrzebna, przestałam istnieć.
Teraz uczę się żyć po swojemu. Wolę ciasne mieszkanie od wielkiego domu, w którym byłam tylko gościem. Wolę mały pokój, w którym jestem sobą, niż wielki stół, przy którym czułam się niewidzialna.
Hania, 34 lata
Czytaj także:
- „Teściowa pomogła mi znaleźć pracę i otworzyła dla mnie serce. Spuściłam na chwilę gardę, ale czy było warto?”
- „Żyjemy z mężem w jednym domu, ale jak współlokatorzy. Kiedyś byłam jego diamentem, dziś raczej pyłem”
- „Teść traktował mnie jak popychadło. Gdy znalazłam w garażu jego sekret, już nie był taki mocny w gębie”

