Reklama

Czasem życie pisze takie scenariusze, że trudno w nie uwierzyć, dopóki się nie wydarzą. W naszym małym miasteczku każdy znał każdego – a już na pewno wszyscy wiedzieli, kim jest Grzegorz. Był typem człowieka, który myśli, że wszystko mu wolno, bo ma znajomości i pieniądze. Kiedy pewnego dnia zapukał do moich drzwi z propozycją kupna działki, od razu wiedziałam, że nie chodzi mu tylko o ziemię. Miał swoje plany, w które nie chciałam być zamieszana. Odmówiłam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek koszmaru.

Ziemia, której nie oddam

Kiedy Grzegorz pojawił się pod moim płotem, od razu poczułam, że coś jest nie tak. Stał oparty o samochód, z uśmieszkiem, który mówił więcej niż słowa. Nie spieszył się – przeciągał chwilę, jakby chciał mnie zniecierpliwić. Wysiadłam z auta, podeszłam do furtki i uniosłam brwi.

– No, dzień dobry, sąsiadko – jego głos był przeciągły, fałszywie uprzejmy. – Piękną mamy pogodę, prawda?

– Może i piękną – odpowiedziałam, zakładając ręce na piersi. – Ale nie sądzę, żeby pan przyszedł pogadać o słońcu.

– Trafnie pani myśli – uśmiechnął się szerzej, ukazując rząd bielutkich zębów. – Zastanawiała się już pani nad moją propozycją?

– Nie – odparłam krótko. – I nie zamierzam.

Grzegorz zrobił kilka kroków bliżej, zmniejszając dystans, aż poczułam jego perfumy – intensywny, ciężki zapach, który aż mdlił. Spojrzałam mu prosto w oczy, choć serce zabiło mi mocniej.

– Naprawdę chce pani trzymać tę ziemię dla siebie? Przecież to tylko kawałek pola. A ja mam plan, który może zmienić tę okolicę.

– Nie interesuje mnie pana plan. Ta ziemia należała do mojego ojca, potem do mnie. Nie jest na sprzedaż – powiedziałam stanowczo, choć głos lekko mi zadrżał.

Grzegorz spojrzał na mnie z góry, po czym syknął:

Będzie pani tego żałować.

Odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając mnie z dziwnym niepokojem, który ściskał mnie w żołądku.

Niechciany gość z planem

Nie minął tydzień, a Grzegorz znów stał przed moją furtką. Tym razem nie był sam – przywiózł dwóch mężczyzn w roboczych ubraniach i z teczkami w rękach. Wysiedli z czarnego auta, a jeden z nich zaczął mierzyć coś wzdłuż ogrodzenia, notując w kajecie. Drugi robił zdjęcia. Wyszłam przed dom i z bijącym sercem podeszłam do Grzegorza.

– Co wy tu wyprawiacie?! – krzyknęłam, zanim w ogóle zdążyłam się zastanowić.

Grzegorz uśmiechnął się z udawaną uprzejmością.

– Spokojnie, sąsiadko. Chciałem tylko pokazać panu inżynierowi, jak wygląda teren. Wie pani, trzeba mieć plany, zanim się podejmie poważne decyzje.

– Jakie decyzje?! Przecież mówiłam, że nie sprzedam ziemi!

– No właśnie – uniósł brew. – Ale może się jeszcze pani zastanowi. Nie musi pani od razu podejmować decyzji. Czasem warto pomyśleć o przyszłości… i o tym, jak ciężko jest utrzymać nieużywaną działkę. A woda... – tutaj jego głos przybrał chłodny ton – ...czasem potrafi płatać figle. Wie pani, jak to jest, prawda?

Przeszył mnie wzrokiem, a jego słowa zadrżały w powietrzu jak ostrze noża. Wciągnęłam powietrze, czując, że robi mi się gorąco. Miałam ochotę powiedzieć mu, co o nim myślę, ale zacisnęłam zęby. Grzegorz skinął głową w stronę swoich ludzi, którzy spakowali swoje papiery i ruszyli za nim do auta. Patrzyłam, jak odjeżdżają, z sercem ciężkim jak kamień. Miałam złe przeczucia. Bardzo złe.

Podtopienie, które zmieniło wszystko

Deszcz zaczął się wieczorem, cicho bębniąc o parapet. Nie zwracałam na to uwagi – do czasu, aż po północy obudził mnie dziwny dźwięk. Szum, plusk, jakby woda wlewała się do ogrodu. Zerwałam się z łóżka, podbiegłam do okna i... zamarłam.

Cała moja działka tonęła. Woda wlewała się z pola Grzegorza – przez rozkopany rów, który jeszcze kilka dni temu wyglądał na zwykłe roboty melioracyjne. Teraz z tego rowu płynął strumień – szeroki, brudny, spieniony – który rozlewał się po moim terenie, zalewając grządki, rabaty, podchodząc pod same fundamenty domu.

– Co do...?! – krzyknęłam na głos, z trudem powstrzymując łzy.

Wybiegłam w piżamie na zewnątrz. Woda chlupotała pod stopami, a zimny wiatr smagał moją twarz. Chciałam zatamować ten strumień, ale byłam bezradna. Ziemia osuwała się pod nogami, a ciemność potęgowała poczucie bezsilności. Wtedy na drodze, pod światłami latarni, zobaczyłam sylwetkę Grzegorza. Stał, oparty o maskę auta, z rękami w kieszeniach i uśmieszkiem na twarzy. Jakby tylko czekał, aż wyjdę.

– Nie mówiłem, sąsiadko? Woda potrafi płatać figle... – jego głos był pewny, pełen satysfakcji.

Zacisnęłam pięści, czując, jak gotuje się we mnie krew. Wiedziałam już, że to nie był przypadek. Grzegorz zrobił to specjalnie. Ale wtedy jeszcze nie wiedział, że ta woda zmieni nie tylko moje życie, ale i jego.

Zasadzka pod płotem

Następnego dnia nie mogłam myśleć o niczym innym. Siedziałam przy oknie, patrząc na zniszczone grządki, na rozmokłą ziemię, na wszystko, co jeszcze wczoraj było moją dumą. Nie mogłam uwierzyć, że jeden człowiek może zrobić coś tak podłego – zalać czyjąś działkę tylko dlatego, że nie chciałam mu jej sprzedać. Ale zamiast się załamać, postanowiłam działać. Nie zamierzałam tego tak zostawić.

Wieczorem, kiedy Grzegorz znów pojawił się pod płotem, tym razem sam, schowałam się za firanką i obserwowałam go w ciszy. Coś robił – nachylał się przy rowie, grzebał w ziemi. Serce waliło mi jak młotem. Wzięłam telefon i zaczęłam nagrywać.

– No, no, panie Grzegorzu... – wyszeptałam do siebie, ściskając telefon. – Teraz cię mam.

Nagle poczułam dreszcz. Co, jeśli odkryje, że go obserwuję? Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam okno na oścież.

– Co pan tam znowu majstruje?! – krzyknęłam, nie kryjąc złości.

Grzegorz wyprostował się powoli, jakby nic się nie stało, i spojrzał w moją stronę. W jego oczach dostrzegłam cień irytacji, ale szybko się zamaskował.

– Nic, sąsiadko, tylko sprawdzam stan rowu po tym deszczu. Trzeba dbać o bezpieczeństwo – powiedział z uśmiechem, ale w jego głosie słyszałam drwinę.

Nie odpowiedziałam. Zamknęłam okno, ale nadal nagrywałam. Wiedziałam, że mam dowód. Jeszcze nie wiedziałam, co z nim zrobię, ale wiedziałam, że Grzegorz wpadł we własne sidła.

Zwycięstwo, którego nie planowałam

Następnego dnia rano miałam plan. Z trzęsącymi się dłońmi ruszyłam do urzędu gminy, gdzie znałam kilka osób jeszcze z dawnych czasów. Mój telefon, pełen nagrań, był moją bronią. Pokazałam wszystko, co miałam: film, na którym Grzegorz przy rowie coś kopie, jego słowa, jego uśmiech pełen złośliwości. Urzędniczka, Basia, spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, a potem wyszeptała:

– Boże, on naprawdę to zrobił… Myślałam, że przesadzasz…

– Nie, Basieńko, nie przesadzam – głos mi drżał, ale czułam, że z każdą chwilą odzyskuję siły. – To był sabotaż. Chciał mnie złamać, ale nie dam się.

Jeszcze tego samego dnia złożyłam oficjalne zgłoszenie – do gminy, do nadzoru budowlanego, a także na policję. Grzegorz, jak się okazało, nie miał żadnych zgód na te „prace”. Papiery były w proszku, a jego „roboty melioracyjne” nie miały prawa istnieć. Wieczorem patrzyłam przez okno na jego posesję. Na podjeździe stała policja, radiowóz z migającymi światłami, a Grzegorz, blady i spocony, stał obok, gestykulując nerwowo. Czułam dziwną ulgę, ale też smutek – bo to wszystko mogło skończyć się inaczej.

A potem, jakby los chciał dopełnić tej historii, przyszły kolejne ulewy. Tym razem to jego posesję zalało – i to doszczętnie. Woda podmyła fundamenty, ziemia się osunęła, a jego piękny ogród zamienił się w bagno. Patrzyłam na to w ciszy, z mieszanką ulgi i współczucia. Nie cieszyłam się z jego nieszczęścia, ale wiedziałam, że to, co zasiał, do niego wróciło.

Czasem zło wraca jak bumerang

Patrzyłam, jak Grzegorz chodzi po swojej zrujnowanej działce, próbując ratować, co się dało. Wyglądał zupełnie inaczej niż ten pewny siebie mężczyzna, który jeszcze niedawno stał pod moim płotem z ironicznym uśmiechem. Teraz to on był bezsilny – a ja poczułam, jak gdzieś głęboko opada ze mnie napięcie. Nie chciałam jego krzywdy. Chciałam tylko spokoju. Ale życie najwyraźniej postanowiło, że on sam przekona się, jak to jest, gdy coś, co budujesz latami, nagle rozsypuje się w proch.

Minęło kilka tygodni, zanim sprawa ostatecznie się rozstrzygnęła. Grzegorz dostał karę – grzywnę za samowolę budowlaną, nakaz przywrócenia terenu do stanu pierwotnego, a na dokładkę musiał pokryć koszty naprawy szkód, jakie wyrządził. Mnie przywrócono granice działki, a cała ta sprawa zamknęła się w dokumentach z urzędu. Ale nie w mojej głowie.

Dziś, kiedy patrzę na swoją ziemię, widzę w niej coś więcej niż tylko kawałek pola. To dowód, że czasem trzeba walczyć – choćby wydawało się, że nie ma szans. A zło, które ktoś nam wyrządza, prędzej czy później wraca. Nie w taki sposób, w jaki byśmy chcieli. Nie z naszą pomocą, ale wraca. Bo każda krzywda, jak bumerang, leci długo, ale zawsze wraca do ręki tego, kto ją rzucił.

Mam nadzieję, że Grzegorz to zrozumiał. A jeśli nie – cóż, ja i tak już wygrałam.

Jolanta, 52 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama