Reklama

Rodzice mojej synowej dosłownie doprowadzają mnie do szału. Są prostaccy, nieobyci, a dobre maniery są im tak obce, jak mi język chiński. Na całe szczęście, wbrew staremu porzekadłu, w tym przypadku jabłko wcale nie padło tak blisko od jabłoni.

Reklama

Jest przeciwieństwem swoich rodziców

Alinka jest dobrą dziewczyną i szczerze uważam, że mój syn nie mógł lepiej trafić. Nie toleruję jej tylko dlatego, że muszę. Naprawdę darzę ją sympatią. Nie oznacza to jednak, że z zadowoleniem zasiadam do wspólnego stołu z jej matką i ojcem. Dla mnie to zwykłe przybłędy. Na co dzień nie muszę znosić ich towarzystwa. Wyjątek robię tylko raz w roku – w święta. Nie dla nich, a dla dzieci. Dla Michałka i Alinki jestem w stanie zacisnąć zęby, ale w tym roku coś we mnie pękło.

Nikt nie wybiera rodziny, w której przychodzi na świat. Alinka jest śliczna jak laleczka, a do tego inteligentna, wykształcona, wygadana i pracowita. No i do szaleństwa kocha mojego syna, a Michałek zasługuje na kobietę, która nie widzi świata poza nim.

Gdyby nie fizyczne podobieństwo do matki, podejrzewałabym, że jest adoptowana. Jej rodzice są przeciwieństwem wszystkiego, co reprezentuje sobą ta miła dziewczyna. Oboje skończyli tylko podstawówkę (pewnie i to nie przyszło im łatwo). Przez całe życie siedzą na tej swojej wsi, gdzie diabeł mówi „dobranoc”, i nosa stamtąd nie wyściubiają.

Praca na polu, w oborze i chlewie jest szczytem ich ambicji. Idę o zakład, że w swoim życiu nie przeczytali ani jednej książki. Gdy otwierają usta, wydobywa się z nich niezrozumiały dla mnie bełkot. Dla mnie to zwykłe przybłędy, a od takich lepiej trzymać się jak najdalej.

Dobrze, że widuję ich tylko od święta

Na szczęście na co dzień nie muszę znosić ich towarzystwa. Bogu dzięki, bo pewnie bym oszalała. Dobrze, że nie uwidziało im się przeprowadzić do Warszawy za córką. Miasto nie jest dla takich, jak oni. Niech już lepiej siedzą sobie na tej swojej wiosce, gdzie nie wyróżniają się w tłumie.

Tylko raz w roku zasiadam z tymi ludźmi przy wspólnym stole – w Wigilię. To nie tak, że w tym szczególnym dniu okazuje im swoje miłosierdzie. Gdyby to zależało ode mnie, nigdy nie przekroczyliby progu mojego domu. Robię to tylko dla dzieci, ale coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to zbyt duże poświęcenie z mojej strony.

Już na weselu Michałka i Alinki przekonałam się, z jakimi ludźmi mam do czynienia. Ich brak obycia dawał o sobie znać na każdym kroku i dosłownie bił po oczach. Pół biedy, że na tak uroczysty dzień przyjechali ubrani, jakby wybrali się na dożynki. Ale gdy na powitanie zaczęli całować moją rodzinę i przyjaciół, chciałam zapaść się pod ziemię. Taki wstyd! Skrycie modliłam się, bym więcej nie musiała ich oglądać. Jednak nie było mi to dane.

– Mamo, mam do ciebie prośbę – zaczął niepewnie Michałek. – Właściwie to prośba ode mnie i od Aliny.

– O co chodzi, syneczku? Wiesz przecież, że oboje możecie zwrócić się do mnie ze wszystkim – starałam się go ośmielić.

– Zbliżają się święta i pomyśleliśmy, że byłoby miło z twojej strony, gdybyś zadzwoniła do rodziców Aliny i zaprosiła ich na Wigilię – wydusił z siebie, a ja zrozumiałam, skąd ta nagła nieśmiałość. Nigdy niczego nie ukrywam przed swoim jedynym synem. Michałek wiedział, że nie darzę jego teściów sympatią (mówiąc delikatnie).

– A czy ci ludzie mają telefon? Czy są w ogóle świadomi istnienia takiej technologii?

– Oj, mamo! – skarcił mnie syn. – Wiem, że są inni niż ty, ale to wcale nie czyni ich gorszymi, a nam naprawdę na tym zależy.

– Skoro to dla was takie ważne, zaproszę ich – przystałam na prośbę Michałka. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, na co się piszę. Pożałowałam tej decyzji szybciej, niż myślałam.

Pierwsza wspólna Wigilia była koszmarem

Gdy przekroczyli próg mojego domu, zaczęli roztaczać wokół siebie odór wsi. Wydawało mi się, że do środka zakradło się jakieś zwierzę, schowało się za meblami i tam zdechło. Ale nie. To były wiejskie „smakołyki”, które przywieźli jako dar. Najwyraźniej uznali, że obdarowywanie ludzi mięsem, które nigdy nie przeszło żadnych badań weterynaryjnych, jest dobrym pomysłem.

Mało tego, zabrali ze sobą kilka butelek swojego lokalnego samogonu! A przecież tak często słyszy się, jak kończą głupcy, którzy raczyli się alkoholem niewiadomego pochodzenia. I jeszcze mieli czelność zachwalać to wszystko jako „najlepsze swojskie wyroby”. Dobre sobie! Zachowywali się, jakby nigdy nie widzieli prawdziwego domostwa. Zaglądali w każdy kąt i dotykali wszystkiego, co znalazło się w ich zasięgu. Co chwilę komplementowali mój gust, jakby zależało mi na pochlebstwach od ludzi, którzy wiodą żywot w zgrzebnej chacie.

To było żenujące i w duchu modliłam się, by ten wieczór jak najszybciej dobiegł końca i nigdy się nie powtórzył. Płonne były to nadzieje, bo wbrew mojej woli, spotkania przy wigilijnym stole stały się naszą tradycją. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie jestem rodzinną osobą. Wprost przeciwnie. Ja po prostu nie uważam tych ludzi za moją rodzinę.

Chciałam wymigać się od wspólnych świąt

Już w październiku zaczęły doskwierać mi migreny. Zawsze tak reaguję na nadmiar stresu. A miałam się czym stresować. Grudzień zbliżał się nieubłaganie, a to oznaczało, że znowu będę musiała spotkać się z tymi ludźmi. Nie miałam na to najmniejszej ochoty, więc uknułam sprytny plan.

– Synku, w tym roku nie spędzimy Wigilii w domu – poinformowałam Michała przez telefon.

– Co też mama mówi? – zdziwił się. – Przecież to nasza rodzinna tradycja.

– Wiem, kochanie, ale musisz mnie zrozumieć. Nasz dom jest stary. Przez lata nawarstwiały się prace, które z ojcem odwlekaliśmy. W końcu trzeba się tym zająć. Łazienki wymagają remontu, salon i kuchnia też. Ale bez obaw. Jak co roku spędzimy święta razem, tylko że w innym miejscu.

– W innym miejscu? – zdziwił się Michałek.

– Pomyślałam, że będzie miło dla odmiany spędzić Wigilię i Boże Narodzenie gdzieś, gdzie słońce świeci nawet w grudniu. Przejrzałam oferty biur podróży i jeżeli zdecydujemy się teraz, uda się nam jeszcze zarezerwować hotel na Majorce.

– Sam nie wiem, mamo. A co z rodzicami Aliny?

– Och, obawiam się, że nie będzie ich stać na taką wycieczkę – powiedziałam, siląc się na udawane rozczarowanie w głosie. – Ale bez obaw. Wyślemy im kartkę z życzeniami.

– Sam nie wiem. Nigdy nie ciągnęło cię do świąt na plaży, a tu nagle taka zmiana. Nie wiem, co o tym myśleć.

– Synku, to konieczność. Nie chcę, żeby do talerza z zupą grzybową leciał nam tynk z sufitu. To trochę moja wina, że nie zajęłam się tym wcześniej, ale w moim wieku zapominalstwo jest całkowicie usprawiedliwione.

– Mam inny pomysł, mamo.

– Inny pomysł?

– Tak. Przecież nasze mieszkanie jest wystarczająco duże, byśmy wszyscy się pomieścili. Zorganizujemy Wigilię u nas.

Zaklęłam w duchu. Że też tego nie przewidziałam! Jak mogłam myśleć, że mój plan ma szansę powodzenia? Przecież wychowałam mądrego, zaradnego mężczyznę, który potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. Cóż, musiałam zaakceptować, że także w tym roku spędzę Wigilię w towarzystwie tych prostaków.

Tego już nie wytrzymałam

Jak zwykle przykleiłam do twarzy nieszczery uśmiech i zaciskałam zęby, by nie powiedzieć czegoś, czego głośno nie powinno się mówić. Pomyślałam, że jeżeli przebrnę przez zwyczajowy opłatek, dalej będzie już łatwiej, ale w tym roku stało się coś, co mnie przerosło. Zepsułam rodzinne święta, ale nie żałuję. Gdybym jeszcze raz została postawiona w takiej sytuacji, zachowałabym się tak samo.

Przeszedł mnie dreszcz, gdy tylko Stefania zbliżyła się do mnie. Zawsze tak reaguję, gdy narusza moją przestrzeń osobistą, ale w tym roku poczułam silniejszy niż zwykle niesmak. Widać przeczuwałam, że coś się święci.

– Najdroższa Irmo – zaczęła – w tym roku życzę ci, żebyś otworzyła swoje serce i głowę na innych. Żebyś zrozumiała, że ludzie nie dzielą się na lepszych i gorszych i żebyś nigdy już nie traktowała nikogo z góry – dokończyła, a we mnie coś pękło.

– A co to niby ma znaczyć?! – wściekłam się. – Ty chcesz mnie pouczać, jak mam obchodzić się z ludźmi? Ty? Przybłęda z zabitej dechami wioski?

– Mamo! – upomniał mnie stanowczo Michał, ale nie słuchałam go.

– Nie życzę sobie, żeby ktoś taki, jak ty, mnie pouczał! Za kogo ty się uważasz? Toleruję cię przy wigilijnym stole, tylko dlatego, że dzieciom zależy na twojej obecności. Nie myśl sobie, że skoro jesteś matką Alinki, to czyni cię moją rodziną.

– Wiem o tym. Jestem prostą kobietą, ale nie głupią. I właśnie stąd moje życzenia.

– Możesz je sobie w buty wsadzić! Ja nie życzę ci niczego. Sobie natomiast życzę, bym już nigdy nie musiała cię oglądać. Marian, wychodzimy – powiedziałam do męża i odwróciłam się na pięcie.

Wiem, że zrobiłam scenę, ale jak niby miałam zareagować? Przecież nie pozwolę, by prosta chłopka udzielała mi lekcji. Jest mi trochę przykro, ale tylko dlatego, że Michałek i Alinka mają do mnie pretensje. Cóż, przejdzie im. Jest też pozytywna strona tej niezręcznej sytuacji. Przynajmniej nie będę musiała znosić towarzystwa tych osób podczas kolejnych świąt. W myślach już planuję idealną Wigilię.

Irma, 67 lat

Reklama

Czytaj także:
„Najpierw mi się oświadczył, a później wyznał, że nigdy nie kochał. Przestałam wierzyć facetom, ale los dał mi prezent”
„Znalazłam faceta dla przyjaciółki, ale musiałam sama go sprawdzić. Testowanie przeszło moje najśmielsze oczekiwania”
„Za wygraną chciałem kupić nowe życie z dala od rodziny. Marzyłem o lazurowym morzu, a wylądowałem w brudnej kałuży”

Reklama
Reklama
Reklama