Reklama

Codziennie zaczynam dzień tak samo – od perfekcji. Kiedy Artur jeszcze chrapie, ja już siedzę przy toaletce. Najpierw serum z witaminą C, potem krem rozświetlający i podkład, który obiecuje „efekt skóry jak po ośmiu godzinach snu”. Potem włosy – loki, ale kontrolowane, żadnych niesfornych kosmyków.

Noszę tylko rzeczy, które dobrze wyglądają w kadrze. Moje ulubione marki? Oczywiście te, których nazwy wszyscy znają, ale mało kto może sobie na nie pozwolić. Torebka, którą dziś mam przy sobie, kosztowała tyle, co rata kredytu. A właściwie – jest częścią kredytu.

Mój dom pachnie świeżym praniem, choć w pralce leży sterta ubrań, a w zmywarce gromadzi się porcelana po wczorajszym „perfekcyjnym” obiedzie. Mam dyfuzory w każdym pokoju i zasłony, które zamówiłam prosto z Włoch. Wzięłam je oczywiście na raty, bo przecież piękno to inwestycja.

Ludzie mówią, że jestem kobietą sukcesu. Że Artur ma szczęście. I ja też tak o sobie myślę – przynajmniej w dni, kiedy karta kredytowa jeszcze działa. Bo jeśli wyglądam dobrze, to znaczy, że wszystko jest dobrze. A jeśli wszystko jest dobrze, to jestem kochana.

Nie oszczędzałam

Kolacja wyglądała dokładnie tak, jak powinna. Na talerzach leżały pulpeciki w sosie koperkowym – zamówione z drogiej restauracji. Obok miska z puree, udekorowana gałązką natki. Świece paliły się w srebrnych świecznikach, obrus był wyprasowany, a na stole stały kieliszki z winem, które pasowało do mięsa. Wszystko gotowe. Usiadłam naprzeciwko Artura, poprawiłam rękaw jedwabnej bluzki i spojrzałam na niego z uśmiechem.

– Pachnie bosko – powiedział, jak zawsze, i zanurzył widelec w ziemniakach.

Zaczęliśmy jeść w ciszy. Już miałam zapytać go o coś neutralnego, może o kolegę z pracy albo nową aplikację do planowania czasu, gdy nagle przerwał ciszę.

– Monika, muszę ci coś powiedzieć.

Uniósł wzrok. Wiedziałam, że to nie będzie drobiazg. W jego spojrzeniu było coś, czego nie umiał ukryć, choć próbował.

– Zwolnili mnie.

Przez moment miałam wrażenie, że usłyszałam źle. Ale on tylko odłożył sztućce, wyprostował się i czekał na moją reakcję. Pokiwałam głową, próbując wyglądać na spokojną.

– Nic się nie stało – powiedziałam. – Daj spokój, damy sobie radę. Wiesz, że zawsze jakoś się udaje.

Nie mogłam uwierzyć

Uśmiechnęłam się szybko, żeby nie dać mu czasu na rozwijanie tematu. Wstałam, dolałam mu wina i przeszłam na inną stronę stołu, by usiąść bliżej.

– Może to znak, żeby coś zmienić? Może odpoczniesz trochę, przemyślisz, co dalej. Teraz jest tyle możliwości.

Nie chciałam, żeby wieczór zmienił się w analizę budżetu czy rozmowę o stratach.

– Monika… musimy porozmawiać o wydatkach – zaczął, jakby nie słyszał tego, co powiedziałam wcześniej. – Będziemy musieli ograniczyć pewne rzeczy. Przynajmniej na jakiś czas.

Poczułam ukłucie w piersi, ale skinęłam tylko głową.

– Wszystko jest pod kontrolą – przerwałam mu. – Nie przejmuj się tym teraz. Najważniejsze, żebyś się nie stresował. Naprawdę.

Nie mogłam mu pozwolić, żeby zburzył to, co z takim trudem zbudowałam. Przecież właśnie kupiłam nowe zasłony. Dopiero co zapisałam się na zabieg regenerujący za osiemset złotych. Nie mógł tego zrobić akurat teraz.

Byłam wściekła

W kawiarni pachniało kawą i cynamonem, ale ja i tak czułam niepokój. Marta przyszła punktualnie, jak zawsze, z rozpuszczonymi włosami i uśmiechem, który znałam jeszcze z liceum. Usiadła naprzeciwko mnie i zanim zdążyłam coś powiedzieć, zmarszczyła brwi.

– Wszystko w porządku? Wyglądasz na spiętą.

– Och, nie, wręcz przeciwnie – uśmiechnęłam się zbyt szybko. – Artur awansował. Teraz ma więcej czasu w domu, wreszcie odpoczniemy od tej jego korporacji.

– Serio? – zapytała z niedowierzaniem. – To świetnie.

Nie drążyła, ale widziałam, że nie do końca mi wierzy. Zmieniłam temat, zaczęłam mówić o nowej kolekcji sukienek, które pojawiły się w butiku. Słuchała, kiwała głową, ale była już gdzieś daleko myślami.

W domu w skrzynce czekał list z banku. Koperta gruba, z czerwonym nadrukiem. Przez chwilę trzymałam ją w ręku, potem otworzyłam szufladę w komodzie i wrzuciłam ją tam bez słowa. Nie dziś.

To był koniec

Minęłam lustro w przedpokoju. Zatrzymałam się, poprawiłam włosy, musnęłam palcem kąciki oczu.

– Wyglądasz dobrze, Monika. Dasz radę – powiedziałam sama do siebie.

Jeszcze tylko ten miesiąc. Potem wszystko się jakoś ułoży. Musi.

Byłam w kuchni, gdy zadzwonił dzwonek. Spojrzałam przez wizjer – mężczyzna w czarnej kurtce, dokumenty w ręku. Myślałam, że to może kurier. Artur był w salonie, oglądał wiadomości. Otworzyłam bez większego zastanowienia.

– Dzień dobry. Komornik sądowy.

Stał już na progu, zanim zdążyłam zareagować. Serce zaczęło mi walić. Artur usłyszał głos i wyszedł z salonu.

– Co się dzieje? – zapytał.

Komornik wyjął dokumenty, podał je Arturowi. Zaczął mówić coś o zajęciu mienia, zaległościach, terminach.

– Monika? – Artur spojrzał na mnie. Jego twarz była blada. – Co się tu dzieje?

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, co powiedzieć. Potem on w milczeniu poszedł do sypialni, wyjął walizkę, zaczął się pakować. Podeszłam, złapałam go za rękę.

– Artur, nie możesz tak po prostu odejść. Proszę, porozmawiajmy.

Patrzył na mnie długo, bez słowa. Potem wyjął rękę i wyszedł, zostawiając drzwi otwarte.

Wszystko runęło

Myślałam o tych wszystkich zdjęciach na Instagrama, które robiłam – o kawie przy kominku, o ujęciach z nowymi zasłonami, o kadrach z łóżka, gdzie zawsze był idealnie ułożony pled. Przez chwilę miałam ochotę zrzucić wszystko z półek. Wyrzucić buty przez okno, podrzeć suknie, rozbić flakony perfum. Ale zamiast tego usiadłam znów i zaczęłam szukać w telefonie ogłoszeń o pracę. Cokolwiek – byle szybko, byle się ruszyć.

Znalazłam ogłoszenie o naborze do salonu kosmetycznego. Początkująca stylistka brwi i rzęs. Niskie zarobki, ale możliwość rozwoju, przeszkolenie. Wymagany kurs. Zadzwoniłam. Głos kobiety po drugiej stronie był miły. Powiedziała, że mają jeszcze jedno wolne miejsce. Wieczorem wzięłam kredyt na kurs, na startowy zestaw kosmetyków, na uniform.

– Zacznę od nowa – powiedziałam do siebie. – Zrobię to lepiej. Tym razem… się uda.

Może nie zmieniłam nic naprawdę, może tylko zmieniłam scenografię, ale w tamtym momencie czułam, że ruszam z miejsca. To wystarczyło.

Monika, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama