„Nie chcę spędzać świąt z teściową. Znowu będzie pluła moim sernikiem i szydziła ze wszystkiego”
„– A może po prostu ty nie chcesz przyjechać? Bo się boisz, że znowu sernik ci nie wyjdzie? – zaśmiała się. – No cóż, nie każdy jest stworzony do gotowania, Karolinko. Zacisnęłam zęby. – Nie chodzi o sernik. Chodzi o to, że... źle się czuję, kiedy mnie stale krytykujesz”.

Nie wiem, kiedy święta zaczęły kojarzyć mi się z napiętym żołądkiem i bezsennością. Może wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszałam od Ireny, że mój sernik smakuje jak tektura, a Marek tylko się uśmiechnął i powiedział: „Oj, mama tak żartuje”. Przez lata udawałam, że naprawdę wierzę w te żarty. Że nie przeszkadza mi, jak krytykuje moje gotowanie, moje wychowanie dzieci, nawet sposób, w jaki siedzę przy stole. Robi to przy wszystkich – przy moich dzieciach, siostrze Marka, sąsiadach zaproszonych na opłatek. I zawsze z tym samym uśmiechem: „Karolina, no przecież ja cię lubię”.
Od kilku dni nie mogę spać. Wigilia zbliża się nieubłaganie, a ja czuję się jak przed egzekucją. Dzieci się cieszą, bo „będzie babcia Irenka” i prezenty, barszcz i Kevin. A ja? Ja jestem coraz bliżej powiedzenia „nie”. Nie chcę znów słuchać, że powinnam schudnąć, że Antek jest za miękki, a Lena za cwana jak na dziewczynkę. Nie chcę znowu udawać, że wszystko gra. Bo nie gra. Od dawna. A najgorsze jest to, że mój własny mąż zdaje się tego nie widzieć. Albo nie chce widzieć.
Nie chciałam jechać do teściowej
– Marek, ja naprawdę nie chcę tam jechać w tym roku – powiedziałam, opierając się o framugę drzwi. – Moglibyśmy zorganizować święta tutaj. W domu. Spokojnie.
Spojrzał na mnie znad laptopa.
– Znowu zaczynasz? Karolina, to tylko trzy dni. Przestań robić z igły widły.
– Igły to wbija mi twoja matka przy każdej okazji – odpowiedziałam z trudem, powstrzymując drżenie głosu. – Rok temu wypluła mój sernik. Przed wszystkimi.
– Bo miała jakiś orzeszek, zakrztusiła się chyba…
– Ona powiedziała: „Nie da się tego przełknąć, nawet z kompotem”.
Zamilkł. Przez chwilę myślałam, że może coś do niego dotarło. Ale nie. Wzruszył ramionami. – Ona już taka jest. Zgryźliwa, ale nie robi tego ze złości. Przestań to brać do siebie.
– Ja mam dość! – wybuchłam. – Mam dość siedzenia przy stole z kobietą, która mnie nienawidzi, i z mężem, który mnie nie broni!
W jego oczach pojawiła się złość.
– Nie przesadzaj. Masz problem z moją matką, to może ty jesteś problemem?
Zatkało mnie. Wyszłam do kuchni, trzęsąc się cała. W środku wszystko się we mnie gotowało. Dlaczego ja mam znosić upokorzenia, byle „nie robić dramy”? Dlaczego on nigdy nie staje po mojej stronie? Czy naprawdę jestem aż tak nieważna? I dlaczego za każdym razem mam wrażenie, że jestem w tym zupełnie sama?
Zadzwoniłam do niej
Wpatrywałam się w ekran telefonu przez kilka minut, zanim nacisnęłam „zadzwoń”. Dłonie miałam spocone, serce waliło jak młotem. Odebrała po drugim sygnale.
– O, Karolcia! Co tam? – Irena jak zwykle udawała serdeczną.
– Dzień dobry, Ireno. Dzwonię, bo... w tym roku myśleliśmy z Markiem, żeby zostać na święta w domu. Z dziećmi. Tak spokojnie, we czwórkę.
– Aha – jej głos natychmiast stracił ciepło. – No proszę. I kto wpadł na ten genialny pomysł?
– Ja... Znaczy, oboje… Po prostu chcielibyśmy spróbować czegoś innego.
– A może po prostu ty nie chcesz przyjechać? Bo się boisz, że znowu sernik ci nie wyjdzie? – zaśmiała się. – No cóż, nie każdy jest stworzony do gotowania, Karolinko.
Zacisnęłam zęby.
– Nie chodzi o sernik. Chodzi o to, że... źle się czuję, kiedy mnie stale krytykujesz.
– Krytykuję? Ja tylko mówię, co myślę. Ty jesteś po prostu przewrażliwiona. Dzisiaj wszystkiego się nie wolno powiedzieć, bo zaraz jakaś krzywda psychiczna.
– To nie jest przewrażliwienie, to brak szacunku – wyrwało mi się.
– Uważaj, dziewczyno. Jeszcze trochę i Marek sam zacznie myśleć, że mu z tobą nie po drodze.
Rozłączyła się pierwsza. Patrzyłam na telefon z niedowierzaniem. Drżałam. Nie wiem, czy bardziej z wściekłości, czy z upokorzenia. A może z bezsilności. Bo ile jeszcze razy mam pozwalać, by ta kobieta deptała mnie dla sportu?
Przykro było tego słuchać
Była już noc. Uspokoiłam dzieci, przykryłam Lenę kocykiem, Antka pogłaskałam po głowie. Zamknęłam drzwi do ich pokoju i wtedy usłyszałam Marka – był w salonie, rozmawiał przez telefon. Zatrzymałam się na schodach. Coś w jego głosie sprawiło, że zesztywniałam.
– No mówiłem ci, mamo, że znowu zaczyna. Chce święta spędzić u nas.
Chwila ciszy, a potem śmiech Ireny, przenikliwy, sztuczny.
– Dobrze, że ty przynajmniej nie dajesz sobą pomiatać jak twój ojciec. Karolinę trzeba trzymać krótko. Jeszcze ci dom rozwali.
– Staram się, ale ona się rozkleja. Serio, czasem mam wrażenie, że szukam problemów na siłę.
Zrobiło mi się niedobrze. Cofnęłam się o krok, potem drugi. A potem weszłam. Po prostu otworzyłam drzwi i stanęłam przed nim.
– Serio? – spytałam cicho. – To ja jestem problemem? Ty nawet nie próbujesz mnie zrozumieć, tylko razem z nią się ze mnie śmiejesz?
Marek zbladł. – Karo…
– Nie. Nie tłumacz. Usłyszałam wszystko. Ona chce mnie trzymać krótko, a ty się na to zgadzasz?
– To nie tak. Przesadzasz.
– Nie – przerwałam mu. – Ty przesadzasz. Z obojętnością.
Odwróciłam się i wyszłam. Nie krzyczałam. Nie trzaskałam drzwiami, ale w środku czułam, że coś się właśnie definitywnie skończyło.
Byłam smutna
Jechałam bez celu. Cisza w aucie była przytłaczająca, ale lepsza niż jego milczenie. Te słowa, które usłyszałam – „trzymać krótko” – odbijały mi się echem w głowie jak przekleństwo. Jechałam, aż zobaczyłam znajome osiedle. Zatrzymałam się przed blokiem mojej siostry.
– Karola? – spytała zaskoczona, gdy otworzyła drzwi. – Jest północ.
– Wiem – wyszeptałam. – Mogę wejść?
Przy kuchennym stole wypiłam dwa kubki herbaty i rozpłakałam się dopiero przy trzecim. Opowiedziałam wszystko. O telefonie, o „trzymaniu krótko”, o tym, jak Marek nigdy mnie nie broni.
– Ja to widzę od lat – powiedziała Anka cicho. – Jak Irena cię gasi, a on udaje, że nie słyszy.
– Ale może ja jestem przewrażliwiona? Może…
– Nie. – Ucięła ostro. – To nie jest normalne Karolina. Ona cię niszczy, a Marek jej na to pozwala.
Spojrzałam na nią, drżąc.
– Czy to źle, że chcę po prostu świętego spokoju? Żeby dzieci widziały, że mama nie płacze co roku po Wigilii? – spytałam.
Anka ujęła moją dłoń.
– To nie jest złe. To jest odwaga.
Przez chwilę milczałyśmy. Potem powiedziałam coś, czego nigdy wcześniej nie powiedziałam na głos:
– Może ja już nie chcę wracać do tamtego domu.
Święta mają być w domu
Wróciłam rano. Dzieci jeszcze spały. Marek siedział w kuchni z kubkiem kawy, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
– Gdzie byłaś? – zapytał obojętnym tonem.
– U Anki – odpowiedziałam, nie odwracając wzroku. – Musiałam z kimś porozmawiać. Z kimś, kto mnie nie zignoruje.
– Karolina, przecież ja cię nie ignoruję. Po prostu… nie chciałem robić awantury. Święta są ważne.
– Ważne dla kogo? – przerwałam. – Dla twojej matki? Dla ciebie? Bo dla mnie to trzy dni udawania, że wszystko jest dobrze, gdy wszyscy wiedzą, że nie jest.
Zamilkł. W końcu powiedział cicho:
– No to, co proponujesz?
Usiadłam naprzeciw niego.
– Chcę spędzić święta z tobą i dziećmi. Nie każ mi znów siedzieć przy stole z kobietą, która mnie nienawidzi, i patrzeć, jak mnie obraża. Nie ma innej opcji.
– Serio?
– Tak. Bo nie będę więcej milczeć. Albo bronisz mnie, albo jesteś po jej stronie.
Marek przez chwilę patrzył na mnie pustym wzrokiem.
– Dobrze, zostaniemy w tym roku w domu.
Przytuliłam się do niego, ale wiedziałam, że czeka nas jeszcze lawina pretensji teściowej, którą trzeba będzie dźwignąć.
Karolina, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Szukałam pracy, żeby być bardziej wartościowa w oczach męża. Gdy zatrudniłam się w lumpeksie, śmiał mi się w twarz”
- „Na mikołajki mąż kupił luksusowe perfumy za 500 zł. Gdy w skarpecie znalazłam tanią czekoladę, wiedziałam, co się święci”
- „Martwiłem się o sąsiada z góry, bo nagle przestałem go słyszeć. Gdy odkryłem powód, łzy aż cisnęły mi się do oczu”

