Reklama

Nie jestem potworem, choć wiem, że wiele osób tak mnie dziś postrzega. Kobieta, która zostawia swoje dziecko, z automatu dostaje łatkę wyrodnej matki. Nie mam zamiaru się tłumaczyć, ale chcę opowiedzieć, jak to wyglądało z mojej perspektywy. Bo zanim zniknęłam z ich życia, byłam tą idealną.

Gotowałam, sprzątałam, przytulałam, pracowałam, znosiłam humorzastego męża i nieprzespane noce. Aż w pewnym momencie zrozumiałam, że całe to życie – ten dom, rodzina, odpowiedzialność – jest jak ubranie, które ktoś mi założył, mimo że mnie uwiera. Dusiłam się w tym, ale uśmiechałam. Aż w końcu przestałam.

Starałam się zachować pozory

Wyszłam za Kacpra, bo tak wypadało. Byliśmy razem od liceum, przetrwaliśmy studia, kilka rozstań i powrotów. Wszyscy dookoła mówili, że skoro już tyle razem przeszliśmy, to musimy być dla siebie stworzeni. Nie czułam tego, ale też nie miałam siły nikomu tłumaczyć, że czasem miłość po prostu się kończy, zanim jeszcze na dobre się zacznie. Pobraliśmy się, urządziliśmy mieszkanie w bloku moich rodziców i od razu zaczęły się pytania o dziecko.

– A wy to co? Jeszcze się nie dorobiliście bobasa? – zagadywała sąsiadka na klatce.

– Za długo nie zwlekajcie, zegar tyka – dorzucała mama, stawiając przede mną garnek z rosołem.

Nie miałam w sobie ani złości, ani buntu. Po prostu robiłam, co trzeba. Wzięłam ślub, potem zaszłam w ciążę. Kacper się cieszył, jego rodzice nosili mnie na rękach, a ja? Ja patrzyłam w lustro i nie dostrzegałam siebie. Ciąża mnie nie uszczęśliwiła. Była jak projekt do zrealizowania.

Gdy urodził się Tymek, wszystko niby miało być cudownie. Ale nie było. Kacper wracał późno z pracy, bo „musi zarabiać”. Ja zostawałam z dzieckiem, z niekończącym się płaczem, pieluchami i zupkami. W nocy słyszałam, jak przez sen mruczy:

– Kochanie, nie bądź zła, jutro ci pomogę...

Jutro nigdy nie przychodziło, a mimo to ja wciąż się uśmiechałam. Do gości, do teściowej, do zdjęć. Wszystko wyglądało idealnie. Tylko że ja w środku byłam nieobecna.

Nie lubiłam być matką

Nie wiem, czego się spodziewałam. Może, że kiedyś przyjdzie ten moment, kiedy spojrzę na Tymka i zaleje mnie fala miłości, tak jak opisywały to inne matki. Ale ja byłam jak automat. Wstawałam, karmiłam, przewijałam, kołysałam. Wszystko robiłam poprawnie – wręcz idealnie – jakby ktoś włączył we mnie tryb „matka na medal”. Tylko że nie lubiłam tego. Nie czułam żadnej bliskości. Miałam wrażenie, że opiekuję się dzieckiem koleżanki, a nie swoim. Najgorsze były rozmowy z innymi mamami na placu zabaw.

– O, Tymek już siedzi. A jaki pogodny chłopiec – mówiła jakaś blondynka z wózkiem.

– Tak, no... radzimy sobie – odpowiadałam z uśmiechem, ale wewnętrznie tylko liczyłam minuty do powrotu do domu.

Kacper nie rozumiał. Gdy mu mówiłam, że coś jest nie tak, że nie czuję się szczęśliwa, kiwał głową, ale zaraz dodawał:

– Wszystkie kobiety tak mają. To minie. Ty jesteś silna.

Tylko że ja nie chciałam być silna. Chciałam mieć prawo do słabości, do zmęczenia, do frustracji. Ale nikt mi go nie dawał, a już na pewno nie sama sobie. Pewnego wieczoru usiadłam na podłodze w łazience, gdy Tymek wreszcie zasnął. W ręce trzymałam jego grzechotkę, którą znowu rzucił we mnie wcześniej z płaczem. I nagle zrozumiałam, że nie mam już nic swojego. Nie mam pasji, przyjaciół, nawet ciszy. Tylko ten rytm: pobudka, dziecko, obiad, mąż, sen. I jeszcze raz. I jeszcze.

Nie byłam do tego stworzona

Zaczęłam żyć obok siebie. Robiłam wszystko, co trzeba, ale jakby w drugim planie. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz śmiałam się szczerze. Nie chodzi o to, że było źle. Kacper nie był tyranem, Tymek był zdrowy, w domu było w porządku. Ale wszystko było takie... bezbarwne. Czułam się znudzona i odarta z wszelkich emocji.

Zdarzało mi się siedzieć przy stole i gapić w przestrzeń. Albo leżeć na kanapie, patrzeć w sufit i nie reagować, gdy Tymek płakał przez dwie minuty. Potem się podnosiłam, szłam do niego i robiłam, co trzeba. Ale z każdym dniem ta pustka była większa. I coraz mniej udawało mi się ją przykrywać. Kacper zauważył, że coś jest nie tak, ale interpretował to po swojemu.

– Może potrzebujesz masażu. Albo pojedź do spa z koleżankami – mówił z troską, która bardziej mnie drażniła niż koiła.

– Nie chodzi o spa. Po prostu… ja już nie wiem, kim jestem – odpowiedziałam kiedyś.

Wzruszył ramionami. Dla niego byłam przecież żoną i matką. To powinno wystarczyć. Wieczorami przeglądałam media społecznościowe. Koleżanki z czasów liceum wrzucały zdjęcia z wypadów, koncertów, imprez na dachach. A ja? Zdjęcia w piżamie, z dzieckiem na biodrze i sińcami pod oczami. Czułam, że życie mi przecieka przez palce. Że nie tego chciałam. Nie myślałam o sobie, że jestem złą matką – po prostu nie byłam stworzona do tego, co mnie spotkało.

Po odejściu poczułam ulgę

Nie planowałam tego długo. To nie był misterny plan ucieczki, a raczej decyzja, która dojrzewała we mnie cicho i powoli, aż w końcu pękła jak bańka. Pamiętam dokładnie tę noc. Kacper chrapał lekko, Tymek spał w swoim łóżeczku, a ja siedziałam w kuchni, wpatrując się w okno. W końcu wstałam i bezgłośnie otworzyłam szafę. Wrzuciłam do torby kilka ubrań, kosmetyki, ładowarkę. Spojrzałam jeszcze na zdjęcie Tymka, które wisiało na lodówce. Miał wtedy sześć miesięcy i śmiał się tak szczerze, że aż coś mnie ukłuło w środku. Ale nie cofnęłam się.

Zamknęłam drzwi delikatnie. Nie zostawiłam karteczki, nie napisałam SMS-a. Po prostu wyszłam. Pierwsze kroki skierowałam do Darii – mojej koleżanki z dawnych czasów. Wiedziałam, że wynajmuje pokój, że żyje sama, że prowadzi nocne życie. Zawsze mówiła:

– Jakbyś kiedyś chciała się wyrwać, to wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Zapukałam do niej o trzeciej w nocy. Otworzyła zaspana, ale gdy mnie zobaczyła z walizką, tylko się uśmiechnęła.

– Wiedziałam, że kiedyś przyjdziesz.

Tamtego wieczoru nie płakałam. Nie byłam rozdarta. Czułam ulgę. Taką cichą, surową ulgę, jakby w końcu ktoś przestał na mnie krzyczeć. Nikt mnie nie ciągnął za rękę, nikt nie płakał, nie domagał się uwagi. Byłam sama. I to było... dobre.

Nie czułam winy

Pierwszy poranek u Darii był nawet przyjemny. Leżałam na jej rozkładanej kanapie, patrzyłam w sufit i czułam coś, czego nie czułam od lat – lekkość. Nie musiałam nikomu robić śniadania, nikt nie wołał mnie z drugiego pokoju, nikt nie pytał, czy kupiłam pieluchy. Daria weszła do pokoju w szlafroku, podając mi kubek.

– No i jak się czujesz? – zapytała, opierając się o framugę.

Jakbym uciekła z własnego życia – odpowiedziałam szczerze.

– To chyba dobrze.

Tego samego wieczoru zabrała mnie do klubu, w którym bywała od miesięcy. Było głośno, tłoczno, światła migały w rytm muzyki, a ja stałam tam jak ktoś, kto wrócił do świata po wieloletniej przerwie. Kiedy podała mi drinka, spojrzałam na niego niepewnie.

– Musisz się rozluźnić – uśmiechnęła się.

Poczułam, że moje ciało przypomina sobie, jak to jest być młodą, spontaniczną, nieobciążoną niczyimi oczekiwaniami. W końcu śmiałam się z byle czego i tańczyłam tak, jak tańczyłam kiedyś – zanim stałam się żoną i matką. W pewnym momencie jakiś chłopak zagadał do mnie przy barze.

– Pierwszy raz cię tu widzę.

– Bo dopiero niedawno wróciłam – odpowiedziałam, bawiąc się rurką od drinka.

– Wyglądasz, jakbyś wróciła... do życia – powiedział, a ja parsknęłam śmiechem.

Nie szukałam romansu ani niczego konkretnego. Chciałam tylko poczuć, że istnieję. Że jestem kimś więcej niż imieniem zapisanym w książeczce zdrowia dziecka. Wróciłyśmy nad ranem. Daria padła na łóżko, a ja długo siedziałam na balkonie, patrząc na puste ulice. I choć wiedziałam, że to, co robię, jest nieodwracalne, nie czułam winy. Tylko wolność. Surową, ale moją.

To był bolesny wybór

Minęło kilka miesięcy, odkąd wyszłam. Nie wróciłam. Na początku nie dzwoniłam wcale, za to Kacper pisał. Najpierw w panice, potem z wściekłością, a na końcu krótko i rzeczowo. Przestał pytać, czy wrócę. Informował tylko, kiedy Tymek ma urodziny, kiedy pierwszy raz powiedział nowe słowo, kiedy zachorował. Jakby raportował to obcemu człowiekowi.

Kontakt z synem mam sporadyczny. Raz na parę tygodni Kacper wysyła mi zdjęcie albo krótki filmik. Czasem pozwala mi zadzwonić. Słyszę wtedy w słuchawce jego głos, już inny niż ten z niemowlęcych czasów. Najczęściej mówi niepewnie, jakby sprawdzał, czy ja w ogóle jestem prawdziwa.

– Cześć, mamo – rzuca, a we mnie coś drga i zaraz gaśnie.

Nie dopytuję, nie przeciągam rozmowy, bo nie wiem, co powiedzieć. Nie umiem wejść w tę rolę na chwilę i potem z niej wyjść tak, jakby nic się nie stało. A kiedy odkładam telefon, przez moment czuję ulgę, a zaraz potem ciężar w sercu. I z każdym takim telefonem coraz mocniej dociera do mnie, co zrobiłam.

Nie żałuję odejścia od Kacpra, bo to była martwa relacja. Żałuję, że zostawiłam dziecko, które nie miało nic wspólnego z moją frustracją, moją pustką, moim pragnieniem, żeby uciec. Tymek nie wybierał tej rodziny, tego życia, tej matki.

Żyję intensywnie. Potrafię siedzieć w klubie do świtu, śmiać się, tańczyć. Na zewnątrz pewnie wyglądam jak ktoś, kto wygrał wolność. Tyle że czasem, kiedy muzyka cichnie, a świt jest zbyt jasny, widzę przed oczami twarz Tymka z tamtego zdjęcia na lodówce. Ten sześciomiesięczny uśmiech, który mnie wtedy tylko ukłuł. Teraz potrafi mnie rozłożyć na kawałki.

Daria mówi, że mam nie wracać do poczucia winy, bo ono niczego nie naprawi. Może ma rację. Może jest za późno na naprawę. Ale ostatnio łapię się na tym, że żałuję nie tego, że uciekłam z roli matki, tylko tego, że uciekłam od własnego dziecka. To jest różnica, której wcześniej nie widziałam.

Nie wiem, czy Tymek kiedyś mi wybaczy. Nie wiem, czy w ogóle będzie chciał mnie znać. Na razie jestem dla niego cieniem, głosem w telefonie, czasem zdjęciem, którego nie umie przypisać do swoich codziennych spraw. I ja zaczynam rozumieć, że ta pustka, którą wtedy w sobie nosiłam, nie zniknęła. Tylko przeniosła się gdzie indziej. I nie umiem jej zignorować.

Nie jestem bohaterką, ale nie jestem też tylko tą złą. Jestem kobietą, która chciała oddychać i zrobiła to kosztem kogoś, kto nie miał wyboru. Dopiero teraz to widzę. I dopiero teraz zaczyna mnie to naprawdę boleć.

Sandra, 31 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama