Reklama

Pracuję zdalnie jako UX designerka w pewnym startupie, więc całe moje życie toczy się w aplikacjach: zakupy, rachunki, jedzenie, związki, a nawet terapeuta – wszystko mam w telefonie. Gdyby ktoś kazał mi iść do banku, pomyślałabym, że to jakiś performance artystyczny albo kara za grzechy przeszłości.

Od trzech miesięcy mieszkam u mojej babci Haliny. Taki układ: ona ma towarzystwo, ja nie płacę za wynajem. Kiedy dziadek zmarł, babcia została sama w swoim królestwie pełnym koronek, makatki z napisem „Gość w dom – Bóg w dom” i radioodbiornika, który wciąż działa, o dziwo.

Wszystko byłoby super, gdyby nie jeden, maleńki szczegół: babcia Halina jest gotówkomaniaczką. Serio. Trzyma pieniądze w szafie, za ręcznikami a nawet w skarpecie. Za każdym razem, gdy próbuję jej wytłumaczyć, że pieniądze można trzymać na koncie, patrzy na mnie jak na wyznawczynię sekty.

Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizować jej internetowe konto bankowe. A zaczęło się bardzo niewinnie...

– Tak, babciu, już kończę – mówiłam, patrząc jednym okiem na ekran komputera, a drugim próbując ogarnąć niebieski eyeliner, który rozmazał mi się pod okiem.

– A z kim to ty tak sobie szczebioczesz? – babcia nagle wychyliła się zza framugi, jakby wypływała spod ziemi. – To ta twoja koleżanka z Wrocławia? Ta, co nie chce mieć dzieci?

– Tak, to Klaudia. I ona chce mieć dzieci, tylko nie teraz – poprawiłam ją.

– Chciałabym, żebyś mi pomogła z tym komputerem. Coś mi się tam znowu porobiło...

– No właśnie, o tym chciałam z tobą porozmawiać... – odłożyłam telefon i spojrzałam na nią poważnie. – Babciu, czas na nowy etap w twoim życiu. Założymy ci konto online.

– O, nie! – zrobiła trzy kroki w tył i skrzyżowała ręce jak do modlitwy. – Nie dam się okraść przez komputer!

A ja już wiedziałam, że łatwo nie będzie.

Tłumaczyłam wszystko jak dziecku

– Dobra, babciu. Usiądź. Zaczynamy. – Podsunęłam jej krzesło i włączyłam laptopa. – Za dziesięć minut będziesz miała swoje konto w banku. I koniec z chowaniem pieniędzy za ręcznikami.

Za ręcznikami to przynajmniej wiem, gdzie są – mruknęła Halina i popatrzyła podejrzliwie na ekran, jakby za chwilę miał ją ugryźć.

Przeszłyśmy przez pierwszy krok. Wpisałam jej dane, a ona z dumą podała PESEL z pamięci. Potem nadszedł moment ustalania hasła.

– Musi być minimum osiem znaków, małe i wielkie litery, cyfra i znak specjalny – wyrecytowałam.

– „Maria1951” – powiedziała po chwili.

– Babciu, przecież tak ma na imię twoja siostra i to jest twoja data urodzenia. Haker ci to złamie w sekundę.

– Jaki znowu haker? – burknęła, marszcząc brwi. – To konto, nie sejf w Pentagonie!

Kiedy doszłyśmy do wpisania maila, zaczęło się mylenie klawiszy. Babcia myliła „@” z „a z ogonkiem”, a każda próba kończyła się zdenerwowanym „o ja cię, znowu uciekło!”. W końcu pacnęła dłonią w stół.

– Słuchaj, Kasiu. Ja przeżyłam komunę, inflację, kartki i Pewexy. I dobrze mi z tą gotówką. Jak chcę, to widzę, gdzie są moje pieniądze. A tu co? Klik i już ich nie ma!

– Babciu, one wciąż tam będą.

– I nim im się nie stanie, jak włożę je do tego twojego internetu?

Zacisnęłam zęby. Miało być szybko i łatwo. A tymczasem czułam, że jesteśmy dopiero na początku wojny.

Babcia się bała

– Wiesz, babciu… ja nie chcę cię zmuszać, tylko pomóc – zaczęłam spokojniej. – Ale naprawdę boisz się, że pieniądze znikną, jak będą na koncie?

– A jak nie znikną, to się zamrożą – odpowiedziała z przekąsem. – Widziałam w telewizji, że jak się system zawiesi, to człowiek nie może wypłacić ani grosza. A ja, Kasiu, nie lubię nie mieć dostępu do swoich pieniędzy.

Usiadłyśmy w kuchni, a babcia nalała nam herbaty. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, aż ona sama zaczęła mówić:

– Jak byłam młoda, to raz nam z dnia na dzień wszystko przepadło. Mama trzymała oszczędności w książeczce PKO, a inflacja zjadła wszystko. Niby tam były złotówki, ale co z tego, jak za to nawet masła nie dało się kupić?

Wiem, że było ciężko – powiedziałam. – Ale teraz nie musisz trzymać wszystkiego w banku. Możesz część.

– Taaa, a część pod materacem? – prychnęła. – Słyszałaś o komforcie psychicznym? To ja go mam, jak słyszę szeleszczące banknoty, nie „piknięcie” na telefonie.

Spojrzałam na nią z nieco większym zrozumieniem. Dla mnie cyfry na ekranie to realne pieniądze. Dla niej – tylko obietnica.

– A dziadek? Też tak miał? – spytałam po chwili.

Babcia westchnęła i pociągnęła łyk herbaty.

Dziadek nie ufał ani bankom, ani ludziom, dlatego ukrywał pieniądze. Wiesz, że raz zakopał słoik z gotówką w ogródku i nie pamiętał gdzie? Dopiero sąsiad po trzech latach znalazł…

Zachichotała, ale w jej oczach czaiła się powaga. To był ich sposób na przetrwanie. I ja, z moim cyfrowym myśleniem, wyglądałam teraz jak kosmitka.

Złościła się na mnie

Nie mogłam się powstrzymać. Kiedy babcia wyszła na zakupy do warzywniaka, włączyłam tryb CSI: Babcia Halina. Skoro nie chce zaufać bankowi, to ja sprawdzę, gdzie naprawdę trzyma te pieniądze.

Zaczęłam od szuflady z bielizną – klasyk. Kilka kopert, ale puste. Potem szafa – za ręcznikami faktycznie leżała mała skrytka z kilkoma banknotami, ale to raczej drobniaki na codzienne wydatki. Podobnie w skarpecie. W kredensie – same serwetki i kryształy. Już miałam się poddać, gdy otworzyłam dolną szafkę pod telewizorem. Z tyłu stało pudło po ciastkach „Delicje”. Aż mnie ciarki przeszły. Otworzyłam powoli – w środku były rulony banknotów, owinięte gumkami recepturkami, poukładane jak świeże bułeczki. Setki, dwusetki, nawet kilka pięćsetek.

– Co ty wyprawiasz?! – usłyszałam nagle za plecami.

Zamarłam. Stała w progu, z siatką ziemniaków w jednej ręce i miną, jakby zobaczyła, że kradnę jej pierścionek po prababci.

– Ja… chciałam tylko… no, znaleźć to, żeby cię uchronić przed złodziejami!

– Czyś ty zgłupiała?! To moje pieniądze! MÓJ DOM! Nie masz prawa mnie tak kontrolować! – wyrwała mi pudełko i trzasnęła nim o stół. – Wiesz co? Myślałam, że chcesz mi pomóc, a ty się zachowujesz jak urzędnik z fiskusa!

Bo ja się o ciebie martwię! – krzyknęłam, ale ona już nie słuchała. Patrzyła na mnie z takim rozczarowaniem, że aż mnie coś ścisnęło w środku.

Próbowałam zrozumieć babcię

Wybiegłam z mieszkania, zanim babcia zdążyła powiedzieć coś jeszcze. Łzy leciały mi ciurkiem, a w głowie huczały słowa „urzędnik z fiskusa”. Przecież ja tylko chciałam jej pomóc! Weszłam do pierwszej lepszej kawiarni i zamówiłam espresso, chociaż nie znoszę kawy bez mleka. Potrzebowałam czegoś mocnego, co mnie wyrwie z tego kłębowiska emocji. Wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam do mamy.

– Coś się stało? – zapytała od razu.

– Pokłóciłyśmy się. O pieniądze. I o babcię. I o... o wszystko. – Wzięłam drżący oddech. – Ona naprawdę wierzy, że jak pieniądze są w banku, to znikną. A ja jak idiotka przeszukałam jej mieszkanie i znalazłam skrytkę. No i zrobiła się awantura…

Mama milczała przez chwilę.

– Kasiu, wiesz… twoja babcia nie zawsze taka była. Ale jak raz w latach 90. zainwestowali z dziadkiem w obligacje i bank upadł, stracili prawie wszystko. Miesiąc później zmarł jej brat, a potem dziadek miał udar. I to wszystko w tym samym roku. Ona po prostu przestała ufać światu.

– Czyli wszystko się sprowadza do traumy i słoika po ogórkach… – westchnęłam. – A ja się czuję jak złodziejka.

– Jesteś wnuczką, która próbuje pomóc po swojemu. Ale może czasem trzeba posłuchać, zanim się coś zrobi.

Wbiło mnie to w fotel. Miała rację. Może zamiast przekonywać, powinnam była zapytać: „Czego się boisz, babciu?”.

Poszłyśmy na kompromis

Wróciłam do mieszkania wieczorem. Babcia siedziała przy stole i obierała jabłko nożykiem, jakby nic się nie stało, ale w powietrzu czuć było napięcie. Milczałyśmy chwilę, aż zebrałam się na odwagę.

– Babciu... przepraszam. Nie powinnam była grzebać w twoich rzeczach.

– To fakt – odpowiedziała chłodno, nie podnosząc wzroku.

Usiadłam naprzeciwko i mówiłam dalej:

– Ale to też znaczy, że się o ciebie martwię. Ja wiem, że masz swoje powody, żeby nie ufać bankom. Ale może… może znajdziemy kompromis?

Zamilkła. Jabłko leżało już obrane, a nożyk w jej dłoni zamarł w połowie ruchu.

– Kompromis? – powtórzyła podejrzliwie.

– Zostaw część gotówki tam, gdzie czujesz się bezpiecznie. Ale część włóżmy na lokatę albo konto oszczędnościowe. Tak, żebyś miała odsetki, ale i dostęp. I ja ci wszystko pokażę. Krok po kroku. Nie będzie żadnych dziwnych @ ani a z ogonkiem, obiecuję.

A jak kliknę coś źle i mi zniknie emerytura? – spojrzała na mnie z powątpiewaniem.

– Nie zniknie, będziemy klikać razem.

Patrzyła na mnie długo. W końcu kiwnęła głową.

– No dobrze. Ale wszystko mi tłumacz jak człowiek. Żadnego „interfejsu użytkownika” czy „autoryzacji tokenem”.

– Obiecuję – uśmiechnęłam się. – Będziemy mówić po babcinemu.

Babcia westchnęła.

– Jak się po tym wszystkim okaże, że jednak miałam rację, to ty przechowasz moją gotówkę w słoikach.

– I podpiszę każdy słoik markerem.

Wiele się zmieniło

Minęły trzy miesiące. Babcia Halina ma swoje pierwsze konto online. Loguje się przez tablet lub laptopa – nazwa użytkownika to jej imię i ulubiony kwiat, hasło zapisane na karteczce w książce kucharskiej między przepisem na szarlotkę a buraczki na zimę. Nie ufa systemowi w stu procentach, ale ufa mi. I to chyba największy przełom. Co tydzień sprawdzamy finanse. W praktyce wygląda to tak, że babcia robi herbatę, ja włączam laptopa, pokazuję jej ile ma, a ona kiwa głową i mówi:

– A widzisz, może jednak miałaś rację.

A potem zawsze dodaje:

– Ale słoików nie wyrzucam.

I dobrze. Bo dziś już wiem, że te jej papierowe koperty, puszki po herbacie i słoiki to nie tylko kryjówki na pieniądze. To symbole jej kontroli, nieufności wyrosłej z doświadczenia, które ma swoją wagę. Moja rola to nie wywracać ten świat do góry nogami, tylko pomóc jej zrobić w nim miejsce na coś nowego – bez wyrywania korzeni.

Wieczorami siadam z kubkiem herbaty i patrzę na babcię, która czyta wiadomości na tablecie, co chwilę pytając:

– A to prawdziwe?

Uśmiecham się i mówię, że sprawdzimy razem. I czuję, że może nie wszystko muszę zmieniać. Może niektóre rzeczy, jak pudełko po ciastkach w kredensie, są właśnie po to, żeby pokazać, skąd jesteśmy – zanim zdecydujemy, dokąd zmierzamy.

Katarzyna, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama