„Natknęłam się na flakon tanich perfum w łazience i myślałam, że mąż mnie zdradza. Prawda była gorsza niż romans”
„Mały, niepozorny detal. W łazience, na pralce – flakonik perfum. Tani, słodki zapach. Kojarzył się z nastolatką lub tanimi kioskowymi zapachami. Nie mój. Zamarłam, widząc go tam – tak jakby ktoś wcisnął pauzę w moim życiu”.

- Redakcja
Nigdy nie byłam kobietą, która dramatyzuje. Wszystko we mnie zawsze musiało być logiczne, poukładane. Nawet uczucia. Zwłaszcza uczucia. Lubiłam mieć plan – poranne kawy, wieczorne filmy, cotygodniowe zakupy na targu z Julianem. Działało to przez lata jak dobrze naoliwiony mechanizm. Byliśmy razem dziesięć lat. Bez pierścionka, bez ślubu, ale z meblami kupowanymi wspólnie.
Julian to człowiek, który nigdy nie przynosił kwiatów bez okazji. Ale potrafił zrobić mi herbatę, zanim jeszcze otworzyłam oczy. Nie pieścił się w słowach, ale pamiętał, że boję się ciemności i zawsze zostawiał zapaloną lampkę nocną. Czułość między nami była jak ciepła herbata – nie parzyła, ale grzała.
Aż któregoś dnia po powrocie z wakacji wszystko zaczęło się kruszyć. Najpierw mały, niepozorny detal. W łazience, na pralce – flakonik perfum. Tani, słodki zapach. Kojarzył się z nastolatką lub tanimi kioskowymi zapachami. Nie mój. Zamarłam, widząc go tam – tak jakby ktoś wcisnął pauzę w moim życiu.
Zawołałam Juliana:
– Zostawiłeś komuś klucze, kiedy mnie nie było? – zapytałam, pokazując flakon.
– O czym ty mówisz? – rzucił, z marsową miną.
– Te perfumy. Nigdy ich tu nie było.
– Nie mam pojęcia, skąd się wzięły – mruknął, odwracając wzrok.
Zawisło między nami coś ciężkiego. I choć nie padły żadne oskarżenia – w tej jednej rozmowie zdarzyło się wszystko. Nasza codzienność zaczęła się sypać jak szkło na kaflach łazienki.
Dla mnie to było jasne
Nie wytrzymałam długo w tej ciszy. Minął dzień, zanim temat znowu wypłynął, choć tak naprawdę nigdy nie zniknął. Był wszędzie – między naszymi spojrzeniami, w dźwięku odkręcanej wody, w skrzypieniu drzwi szafy. Czułam, że nie mogę tego zostawić. Że jeśli to przemilczę, zgnije to w środku i rozsadzi mnie od środka.
– Masz kogoś? – zapytałam prosto z mostu, bez otoczki, gdy jedliśmy obiad w milczeniu.
Julian odłożył widelec i spojrzał na mnie jakbym mu opluła talerz.
– Ty tak serio? – warknął. – Może ty kogoś masz?
– Julian...
– Jeśli o mnie chodzi, to chyba nie ja mam w łazience na półce obce flakoniki!
– Zobaczyłam te perfumy i pierwsze, co zrobiłeś, to się wycofałeś. Nawet nie zapytałeś, skąd się wzięły. Po prostu... byłeś wkurzony, że pytam.
– Bo jestem zmęczony tym, że zawsze muszę się tłumaczyć! Z wszystkiego! Z głupiego SMS-a od koleżanki z pracy, z późnego powrotu, z tego, że nie uśmiecham się przy kolacji!
– Może w końcu chciałabym mieć pewność, że jestem dla ciebie wystarczająca! – wyrzuciłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
Zrobiło się cicho. Słychać było tylko, jak wskazówka zegara uderzała o kolejne sekundy. Julian patrzył na mnie z czymś między bólem a złością.
– To już nie chodzi o perfumy, prawda? – zapytał cicho. – Ty po prostu od dawna myślisz, że coś jest nie tak. Że ja coś ukrywam. Szukasz winy. Może chcesz ją znaleźć.
Zabolało. Miał rację. Od miesięcy czułam, że między nami robi się pusto. Że coś się zmienia, wyślizguje. Ale to nie znaczyło, że od razu miałam sobie to wszystko dopowiadać. Nie chciałam zdrady. Chciałam zaprzeczenia. Zamiast tego dostałam oskarżenie zwrotne i spojrzenie, w którym było więcej obcości niż czułości.
Nie odezwałam się już tego wieczoru. Poszłam spać wcześniej. Ale nie zasnęłam. Leżałam, słysząc, jak Julian chodzi po mieszkaniu i klnie pod nosem. Zasypiałam w myślach z flakonikiem na pralce.
Było coraz gorzej
Minął tydzień. Przez ten czas nie wydarzyło się nic, co dałoby się opisać jako „normalne życie”. Nie było kolacji, rozmów, nie było nawet kłótni. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Każde z nas żyło w swojej osobnej bańce – ja wypełnionej pytaniami bez odpowiedzi, Julian w... nie wiem czym. W obojętności? W gniewie?
Spaliśmy osobno. Na początku to miała być „jedna noc, żebym ochłonęła”. Potem już nikt nie próbował wracać. Ja siedziałam w sypialni, on zagrabił salon. Rano mijaliśmy się w drzwiach jak współlokatorzy, którzy się nie znoszą.
– Zostawiłam ci obiad w kuchni – rzuciłam raz, beznamiętnie, jakby mówiła o pogodzie.
– Nie jestem głodny – odpowiedział równie chłodno.
– Idziesz dziś spać do siebie?
– Zależy, czy znowu będziesz mnie przesłuchiwać.
Nie odpowiedziałam. I po raz pierwszy przez łzy zaczęłam się zastanawiać: czy to wszystko już naprawdę się skończyło?
Zaczęłam go śledzić. W myślach i w rzeczywistości. Sprawdzałam jego telefon, gdy zostawił go bez hasła – wcześniej nie czułam potrzeby. Przeglądałam jego zdjęcia, wiadomości, maile. Szukałam jakiejkolwiek wskazówki, że moje przeczucia są słuszne. Nie znalazłam nic. Ale czy to cokolwiek znaczyło?
Przeglądałam też jego twarz. Jego zachowanie. Czy to jeszcze Julian, którego znałam? Czy może już tylko cień człowieka, którego kiedyś kochałam bezwarunkowo? Zaczęłam wątpić we wszystko – nawet w to, czy sama nie popadam w paranoję. Czy ten flakonik... może go sama nie przyniosłam, zapomniałam, kupiłam kiedyś z ciekawości i zostawiłam?
Nie, nie mogłam. Pamiętałabym. A jednak – ten brak pewności był jak wirus. Zżerał mnie od środka.
Julian zaczął wracać później z pracy. Tłumaczył się spotkaniami, projektami, niekończącymi się terminami. Mnie przestało to obchodzić. Przestałam go pytać. Ale w środku gotowałam się z niepokoju. Przeklinałam siebie, że nie potrafię odpuścić, i jednocześnie – że nie potrafię zaufać.
Zaczęłam rozmawiać sama ze sobą w myślach. Wieczorami. Zadając pytania, których nigdy nie miałam odwagi wypowiedzieć na głos: „Czy on mnie jeszcze kocha?”, „Czy ja jego...?”, „Czy można zrujnować dziesięć lat życia przez buteleczkę perfum?”.
Odpowiedzi nie przychodziły. Tylko echo moich myśli i dźwięk zamykanych drzwi, gdy Julian wychodził kolejny raz bez słowa.
Prawda wyszła przypadkiem
To była zwykła sobota. Taka, w którą człowiek snuje się po domu w piżamie, przegląda zaległe maile i udaje, że jeszcze wszystko można naprawić. Choć nie było już czego.
Juliana nie było. Wyszedł rano, rzucając tylko krótkie „wychodzę” przez ramię. Nawet nie zapytałam, dokąd. Nawet mnie to nie ruszyło.
Siedziałam z kubkiem herbaty w dłoni, kiedy zadzwoniła jego siostra, Marta. Dawno nie rozmawiałyśmy, odkąd napięcie między mną a Julianem zaczęło być tak gęste, że przecinało się powietrze. Mimo to zgodziłam się na kawę. Może z tęsknoty za czymkolwiek normalnym.
Spotkałyśmy się w małej kawiarni przy rynku. Marta jak zawsze była energiczna, wygadana, ale dziś mówiła spokojniej, jakby coś przeczuwała.
– I jak tam u was? – zapytała, patrząc na mnie nad filiżanką cappuccino.
– Jakoś... – wymamrotałam. – Trochę napięć. Ale to pewnie przejdzie.
– Co się stało?
Wzruszyłam ramionami, niby obojętnie, ale w głowie coś już we mnie pękało.
– Taki głupi temat. Znalazłam w łazience flakonik perfum. Tani, słodki zapach, którego nie znam. Zaczęło się od tego.
– Jakiś konkretny? – zapytała jakoś zbyt szybko.
– Nie wiem... mały flakonik, różowy... taki, co pachnie jak landrynki.
Wtedy… Marta otworzyła szerzej oczy. Dosłownie zamarła, z filiżanką w połowie drogi do ust.
– O Boże... – powiedziała, a potem przykryła usta dłonią. – Iga, przepraszam, ja...
– Co?
– To moje. Moje perfumy. Zostawiłam je przypadkiem, jak u was mieszkałam, gdy byliście na wakacjach. Wiesz, spałam w salonie, a rano brałam prysznic. Zostawiłam flakonik gdzieś… chyba na pralce. Myślałam, że go zabrałam.
Spojrzałam na nią, jakby mówiła po chińsku. Nie rozumiałam. Mózg odmówił mi przetworzenia tego, co słyszę.
– Co?
– No tak. One kosztowały chyba dwie dychy. Wzięłam je tylko na wyjazd, żeby nie wozić tych moich droższych... Nie wierzę, że... że to wszystko przez to?
– I to... to były twoje perfumy?
– Tak.
Usiadłam ciężko. Miałam ochotę się roześmiać. Ale w gardle coś mnie ścisnęło. Nie śmiech. Łzy. Śmiech przez łzy, który nigdy nie wychodzi.
Prawda wyszła przypadkiem. Cicha, głupia i zupełnie niepotrzebna. Ale wszystko co najważniejsze już zdążyło się posypać. Zaufanie, czułość, więź. Kawałek po kawałku rozsypaliśmy się przez coś tak błahego. Flakonik perfum. Przypadek.
Nie byłam już w stanie tej prawdy przyjąć jak wybawienia. Prawda, choć pachniała landrynkami, smakowała gorzko jak popiół.
Było za późno na wyjaśnienia
Wróciłam do domu w milczeniu. Dłoń na klamce drżała, jakby za tymi drzwiami czekało nieznane, choć przecież znałam każdy centymetr tego mieszkania. A jednak czułam się w nim jak gość. Obcy. I chyba naprawdę już nie byłam u siebie.
Julian siedział w kuchni, popijając herbatę. Nie spojrzał na mnie, kiedy weszłam. Dopiero po chwili uniósł wzrok – zmęczony, pusty, jakby już wszystko w nim się wypaliło.
– To były perfumy twojej siostry – powiedziałam, stając przy stole, bez wstępów. – Marta je zostawiła, jak u nas spała.
Julian skinął głową, jakby to nie robiło na nim żadnego wrażenia.
– I co z tego?
– Wszystko. Bo uwierzyliśmy w to bardziej niż w siebie.
– Nie. Ty uwierzyłaś – poprawił mnie beznamiętnie. – Ja się tylko broniłem.
Zamilkłam. Wiedziałam, że to prawda.
– Julian...
– Wtedy wystarczyło, że spojrzałaś na mnie jak na zdrajcę – powiedział, wpatrując się w kubek. – Nawet nie próbowałaś zrozumieć. Po prostu… wydałaś wyrok.
– Przepraszam.
– To nic nie zmienia – odparł. – Wiesz co mnie zabolało najbardziej? Nie flakonik. Nie podejrzenia. Tylko to, że tak łatwo ci przyszło wątpić. Że dziesięć lat nic nie znaczyło, gdy pojawił się pierwszy cień niepewności.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie potrafiłam. Miał rację.
– Może po prostu przestaliśmy sobie ufać – dodał. – I chyba to jest gorsze niż zdrada.
Usiadłam naprzeciwko niego, ale miałam wrażenie, że dzieli nas nie stół, tylko cała przepaść. Chciałam złapać go za rękę, ale jej nie wyciągnął. Nie chciał bliskości. Nie chciał mnie.
Cisza w kuchni była jak mur. A ja wiedziałam, że tym razem nie potrafię już przez niego przejść.
Zniknęło 10 wspólnych lat
Julian wyprowadził się trzy dni później. Nie było żadnych dramatów. Żadnych walizek trzaśniętych o podłogę, łez czy krzyków. Po prostu któregoś dnia zniknął. Zabrał swoje ubrania, książki, laptopa. Zostawił klucze na stole i jedną wiadomość na kartce: „Nie wiem, jak to się stało, ale coś się skończyło”.
I tyle. Dziesięć lat życia zamkniętych w jednym zdaniu. Surowym. Pustym.
Od tamtej pory dom nie przypominał już domu. Był tylko mieszkaniem – zbyt dużym jak na jedną osobę, zbyt cichym, zbyt zimnym. Wieczorami zapalałam lampkę, ale światło nie dawało ciepła. Rano parzyłam herbatę tylko dla siebie i nadal zostawiałam pusty kubek Juliana na stole. Z przyzwyczajenia.
Wciąż czekałam, aż drzwi się otworzą. Ale się nie otwierały.
W szafce nad pralką długo jeszcze stał ten przeklęty flakonik. Czasem wyciągałam go i wąchałam. Ten słodki, duszący zapach, który kiedyś oznaczał dla mnie zdradę, potem ulgę, teraz już nic. Tylko pustkę.
I tylko raz, zupełnie niespodziewanie, powiedziałam na głos:
– Myślałam, że miłość wytrzyma wszystko. Ale nie wytrzymała nawet flakoniku perfum.
To nie była zdrada. Nie było kochanki, nie było żadnych wiadomości, pocałunków, sekretów. Była tylko podejrzliwość. Brak rozmowy. Milczenie. Zawieszone spojrzenia. Rany, których nikt nie zadał, ale i nikt nie próbował wyleczyć.
Nie wiem, czy go zawiodłam. Wiem, że zawiodłam siebie. Że dopuściłam do tego, by dom, który wspólnie budowaliśmy latami, runął przez to, że nie umiałam zaufać. Że nie potrafiłam zadać jeszcze jednego pytania, poczekać na odpowiedź, porozmawiać jak człowiek.
Od tego dnia nie potrafię już zaufać nikomu. Nawet sobie.
Zostały mi wspomnienia
Czasem siedzę na ławce w parku i patrzę na ludzi – pary z dziećmi, zakochanych, starszych spacerujących z psami. Myślę wtedy o tym, jak kruche są relacje. Jak bardzo nie trzeba niczego wielkiego, żeby wszystko runęło. Wystarczy drobiazg. Flakonik perfum.
Nie wiem, czy żałuję. Bo niby czego? Że poszłam za przeczuciem? Że nie umiałam przełknąć wątpliwości i zignorować czerwonej lampki? Może żałuję tylko tego, że prawda przyszła za późno. Że była jak klucz, który pasował do drzwi, ale te drzwi były już zamknięte od środka.
Nie wiem, czy jeszcze kiedyś spotkam Juliana. Może przypadkiem w sklepie, może na ulicy. A może nigdy. Może to była nasza ostatnia historia. Ostatni rozdział – zakończony tanim zapachem i zbyt drogim milczeniem.
Ludzie pytają czasem, dlaczego się rozstaliśmy. Odpowiadam wtedy: przez flakonik perfum. Ale to kłamstwo. Prawda jest bardziej banalna i tragiczna zarazem. Rozstaliśmy się, bo przestaliśmy wierzyć sobie nawzajem. A kiedy znika zaufanie, nie zostaje nic.
Iga, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dostałam tanie perfumy od męża na 15. rocznicę ślubu. Ten marny flakon mi uświadomił, co naprawdę się u nas dzieje”
- „Mój mąż kupił mi bukiet kwiatów bez żadnej okazji. Czułam, że coś tu śmierdzi gorzej niż tanie perfumy z promocji”
- „Na 10. rocznicę ślubu dostałam od męża zupę cebulową. Spróbowałam i zrozumiałam, że nasze małżeństwo straciło smak”

