Reklama

Nie wiem, co mnie podkusiło. Może reklama w telewizji, może zdjęcie w tej przeklętej gazetce z przepisami, którą zostawiła wnuczka. A może po prostu samotność, która nagle robi się nie do zniesienia. Tak czy siak – zapragnęłam sernika. Nie byle jakiego. Marzył mi się sernik lekki jak chmurka, z tych, co to człowiek kroi i już wie, że zgrzeszył, ale chętnie zrobi to znowu. Zabrałam się więc do pieczenia. A że ja z tych, co wszystko robią „po swojemu”, to, zamiast trzymać się przepisu, zaczęłam kombinować. I wierzcie mi – to właśnie wtedy zaczęły się moje kłopoty.

Nie chciałam, żeby przychodziła

Zamknęłam drzwi balkonowe i wstawiłam czajnik. Na blacie rozłożyłam składniki: ser, jajka, cukier i budyń waniliowy, bo mąki ziemniaczanej akurat nie miałam.

– Ty to masz fantazję – mruknęłam do siebie, dodając do masy serek waniliowy w kubeczku „dla puszystości”.

W tej samej chwili zadzwoniła moja sąsiadka z parteru, Wiesia, ta, co to wie wszystko o wszystkich.

Pieczesz coś? Bo mi się w kuchni zapach zrobił, że aż kot zaczął chodzić w kółko – zachichotała.

– Sernik robię. Taki puszysty, żeby człowiek miał złudzenie, że nie tuczy.

– Ooo, to ja zaraz wpadnę na kawkę. Tylko fryzurę poprawię!

– Jeszcze nic nie gotowe! Dopiero się za to biorę – zaprotestowałam, ale w tle już słyszałam, jak Wiesia szykuje się do wyjścia.

Zerknęłam na zegarek. Była 16:27. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, sernik będzie gotowy o 18:00. A potem musi ostygnąć, czyli Wiesia będzie siedzieć u mnie do tego czasu. Musiałam coś wykombinować.

– Trzeba będzie czymś zająć Wiesię – mruknęłam, wsypując cukier do miski.

Tylko jeszcze nie wiedziałam, że to „czymś” stanie się dla mnie początkiem końca.

Skrytykowała mój przepis

Nie minęło pięć minut, a Wiesia już stała w drzwiach z torbą, jakby na piknik szła.

– Ja tylko na chwilkę, nie przeszkadzam? – zapytała z miną niewiniątka.

– Wchodź, ale ostrzegam – sernik dopiero się robi, więc nie licz na nic poza kawą i moim cudownym towarzystwem.

– Z tobą to i bez sernika cudownie – zaśmiała się, siadając przy stole. – A co dodałaś do ciasta? Pokaż!

– Ser, jajka, cukier, budyń i odrobinę tego – wskazałam na kubeczek z serkiem waniliowym.

Wiesia skrzywiła się teatralnie.

– Waniliowy? Do sernika? Chcesz upiec ciasto czy budyń?

– A ty myślisz, że w telewizji to, jak pieką? Tam wszystko ma być lekkie, delikatne, jak puch! – rzuciłam, ubijając białka.

A ten twój budyń zamiast mąki? To też z telewizji? – przewróciła oczami, ale zaraz się roześmiała. – No dobrze, nie wtrącam się. Jak ci nie wyjdzie, to wiesz... ja mam zawsze w zamrażarce gotowy z cukierni.

– Jak ci wyjdzie z zamrażarki jak cegła, to sobie z niego poduszkę zrobisz – odparłam złośliwie, choć z uśmiechem.

Wlałam masę do tortownicy, wygładziłam wierzch i włożyłam do piekarnika. Nastawiłam minutnik.

– No, to teraz tylko czekamy. I nie otwieramy piekarnika. Nawet jakby miał się spalić.

– Oj, jak ty tak mówisz, to znaczy, że zaraz coś się stanie – westchnęła Wiesia, sięgając po kawę.

Nie wiedziała, jak bardzo miała rację.

Zatkało mnie

Minutnik tykał, kawa stygła, a Wiesia nie milkła. Siedziała jak u siebie.

– A ten twój Tomek, to już się pogodził z dziewczyną? Bo ostatnio widziałam, jak wsiadali razem do auta.

– To jego sprawa – burknęłam, choć w środku aż mnie skręcało, bo przecież sama chciałam wiedzieć, co się tam u niego dzieje. Nie dam jej tej satysfakcji. – Ja się w dorosłych dzieci nie mieszam.

– Oj, ja bym nie mogła tak spokojnie patrzeć. Jakby mój Darek z tą Zośką znowu zaczął się szlajać, to bym mu szlafrok przez balkon wyrzuciła. I to w lutym!

Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, zadzwonił domofon. Spojrzałyśmy po sobie. Wiesia podniosła brew.

O tej porze? Do ciebie ktoś?

– Nie wiem. Może listonosz, może z gazowni. Zaraz wracam – mruknęłam, wstając.

Podeszłam do drzwi. Przede mną stał jakiś obcy mężczyzna, około pięćdziesiątki, z reklamówką i czapką z daszkiem. Uśmiech miał, jakby właśnie wygrał na loterii.

– Pani Bożena? – zapytał. – Dzień dobry, jestem Karol z lokalnego forum kulinarnego. Pani napisała wczoraj, że piecze ten sernik z mojego przepisu. To… przyszedłem sprawdzić, czy wyszedł.

Zatkało mnie.

– Z forum?! Skąd pan zna mój adres?!

– Pani wrzuciła zdjęcie z podpisem „Wspomnienia z dzieciństwa na Łąkowej 15”. To było w tle. A ja kiedyś mieszkałem w okolicy. Los chciał, że jestem przejazdem… No to pomyślałem, że może się załapię na kawałek.

Spojrzałam na niego, potem na tortownicę w piekarniku i tylko w duchu jęknęłam.

Myślała, że to mój kochanek

Zawahałam się, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, Karol już stał na wycieraczce. No i co miałam zrobić? Rzucić się na niego z wałkiem? Pomyślałam, że jeśli Wiesia go zobaczy, to do końca życia będzie opowiadać, że wzięłam sobie absztyfikanta z internetu.

– Wchodzi pan, ale na chwilę – powiedziałam z przekąsem. – Sernik jeszcze w piekarniku, więc zjeść się nie da. Można tylko powąchać.

– Wącham z radością – uśmiechnął się Karol i wszedł, zdejmując czapkę. – Cudownie tu pachnie, naprawdę.

W kuchni Wiesia omal nie spadła z krzesła.

– To pan Karol z forum kulinarnego – powiedziałam. – Przyszedł... w sprawie sernika.

– W sprawie sernika? – powtórzyła Wiesia, jakby to było hasło do jakiejś konspiracyjnej sekty. – Rozumiem. – Po czym złożyła ręce na piersiach i dodała: – No to może ja już pójdę.

Nie ma mowy – rzuciłam ostro. – Zaczęłaś, to siedź do końca. Poza tym pan Karol nie zostaje na noc, tylko chwilę.

Pan Karol pokręcił głową z rozbawieniem.

– Naprawdę nie chciałem robić zamieszania. Jak pani Bożena napisała o tym „serniku jak chmurka”, to... musiałem skosztować. Moja babcia taki piekła.

Zerknęłam na piekarnik. Jeszcze piętnaście minut.

To może kawy? – zaproponowałam z rezygnacją.

– Chętnie. Tylko bez mleka – uśmiechnął się.

Wiesia znów usiadła. Widziałam, jak wręcz telepie się z ciekawości. Tylko patrzeć, aż zacznie wypytywać Karola, czy jest rozwodnikiem, wegetarianinem i jaką ma emeryturę.

Byłam zażenowana

Sernik urósł jak szalony. Puszysty, złocisty, aż szkoda było go ruszać. Minutnik zadzwonił, a ja – dumna jak paw – spojrzałam formę. Wiesia wstała z krzesła i klasnęła w dłonie.

– No i co mówiłam! Wygląda jak z telewizji! – pisnęła.

– Jeszcze nie koniec. Teraz trzeba go zostawić przy uchylonych drzwiczkach. Nie wolno ruszać – powiedziałam stanowczo.

Pan Karol podszedł bliżej i pochylił się nad formą.

– Zapach identyczny jak sernik mojej babci. Pani Bożeno, jestem pod wrażeniem.

– Dziękuję – odparłam, zaskoczona, że wcale mnie ten facet nie irytuje.

Wiesia nie wytrzymała:

– A pan, panie Karolu, to tak zawsze chodzi po ludziach z forum i sprawdza, co kto piecze?

– Nie, proszę pani. To pierwszy raz. Zazwyczaj siedzę cicho, czytam, komentuję. A ta historia mnie ujęła. Pani Bożena opisała to tak obrazowo. I jeszcze ten serek waniliowy – zaśmiał się.

W tej chwili sernik zaczął... zapadać się. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. Jakby ktoś spuścił powietrze z balonu.

Tylko nie to!

– A mówiłam, że ten budyń to nie to samo co mąka! – triumfowała Wiesia.

– Pani Bożeno, proszę się nie martwić – pan Karol uniósł ręce. – Sernik może opaść, ale smak zostaje. A poza tym… w środku może być idealny.

Spojrzałam na zapadnięte ciasto i westchnęłam ciężko.

Zarumieniłam się

Pokroiłam sernik, Wiesia podsunęła talerzyki, a pan Karol nalał kawy. Ujęłam łopatkę i... kawałek wszedł gładko jak w masło. Środek był puszysty, kremowy, bez zakalca. Tylko ten nieszczęsny wierzch – zapadnięty. Wiesia pierwsza wsadziła widelec do ust i zamrugała szybko.

– Ojej… To jest pyszne!

– Nie mów tego z takim zaskoczeniem – mruknęłam, choć w sercu zrobiło mi się cieplej.

Pan Karol spróbował i uśmiechnął się szeroko.

W życiu nie jadłem lepszego. Poważnie. Wnętrze jak chmurka, smak jak wspomnienie dzieciństwa. Pani Bożeno, ma pani rękę do serników.

Zarumieniłam się, choć starałam się to ukryć.

A ja już chciałam całą blachę Wiesi wcisnąć – rzuciłam z przekąsem.

– Chcesz mi wcisnąć jeszcze jeden kawałek, to ja bardzo chętnie – zaśmiała się Wiesia.

Pan Karol dopił kawę i zerknął na zegarek.

Będę się już zbierał. Pociąg mam za pół godziny. Pani Bożeno, naprawdę miło było. Jeśli kiedyś znów coś pani upiecze i wrzuci na forum, to... może znów przejdę się przypadkiem obok Łąkowej.

Spojrzałam na niego uważnie.

– A może... zamiast krążyć przypadkiem, lepiej po prostu uprzedzić?

– Ma pani rację – uśmiechnął się. – To może zostawię numer. Tak na wszelki wypadek.

Po jego wyjściu Wiesia westchnęła:

– Kiedyś mówiłam, że sernik potrafi zdziałać cuda, ale nie przypuszczałam, że aż takie...

Spojrzałam na sernik i powiedziałam:

– Widzisz, Wiesia... czasem trzeba opaść, żeby kogoś naprawdę zachwycić.

Bożena, 72 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama