Reklama

Nie jestem wymagająca. Nie potrzebuję pięciogwiazdkowego hotelu, złotych klamek i kelnera z francuskim akcentem. Marzyłam o czymś prostym: wyspać się, zjeść coś, czego sama nie ugotowałam, popływać i posiedzieć z książką. Bez ciągłego „mamo, mamo, mamo” w tle. Bez obowiązków i wiecznego pośpiechu. W jakimś przyjemnym miejscu, gdzie mogłabym po prostu złapać oddech i na chwilę oderwać się od codzienności.

Myślałam, że wygrałam los na loterii

Gdy więc mój mąż Adam zaproponował tygodniowy urlop w hotelu nad jeziorem – z basenem, animacjami dla dzieci i osobnymi pokojami – byłam w siódmym niebie. Już od tak dawna nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. No i bardzo liczyłam na te zabawy dla dzieciaków.

– Maluchami zajmie się ktoś inny, a ja wreszcie będę miała chwilę dla siebie. Wyobrażasz to sobie? Już nie pamiętam, kiedy mogłam porobić coś beztrosko i nacieszyć się towarzystwem własnego męża. Chyba tuż po ślubie, przed pierwszą ciążą – opowiadałam swojej przyjaciółce.

– Jasne, jasne. Każdy potrzebuje czegoś takiego. Ja też czasami mam dość. Chociaż raz na jakiś czas człowiek chce się poczuć po prostu kobietą, a nie jedynie matką biegnącą na każde zawołanie – Monika doskonale mnie rozumiała.

Jednak nikt nie zrozumie matki lepiej niż inna matka maluchów. Był tylko jeden haczyk. Jaki? Halina – moja teściowa we własnej osobie. Miała pojechać z nami. Miałam mieszane uczucia co do tej decyzji.

Teściowa z dobrym sercem, ale...

Nie zrozumcie mnie źle. Halina nie jest złą kobietą. Kocha wnuki, zawsze pamięta o ich urodzinach, potrafi ugotować rosół lepszy niż moja mama. Ale – i to „ale” jest tu kluczowe – wszystko musi robić po swojemu. Ona po prostu już taka jest. Zagarniająca świat i ludzi wokół. Nigdy nie potrafi ustąpić, zejść na drugi plan, dostosować się do kogoś innego, pochwalić, gdy ktoś robi coś inaczej niż ona sama.

To niby złota kobieta. No wiecie, taka ciepła babcia, do rany przyłóż, która przytula wnuki i karmi je pysznościami. Do tego nawet zwraca uwagę na kalorie i te pyszności to wcale nie kolejne czekoladki czy batoniki. Ale jej towarzystwo, na dłuższą metę, i tak jest męczące.

Kiedy wchodzi się do kuchni Haliny, ma się wrażenie, że wkroczyło się na teren pola minowego. Ciągle upomina:

Zamknij lodówkę szybciej, bo się rozmrozi.

– Nie dawaj mu soku przed obiadem, bo nie zje zupy.

– Czapka! Czapka! Wiatr! Przecież nawieje mu do uszu.

Wyobraźcie więc sobie, jak wygląda wspólny wyjazd z taką osobą. I to jeszcze do hotelu dla rodzin. Może być naprawdę ciężko. Ale nie miałam wpływu na jej obecność. Adam już obiecał matce, że ją zabieramy. Gdybym teraz protestowała, wyszłabym na wredną synową, która nie lubi towarzystwa mamusi. A przecież otwartej wojny z tą kobietą to ja jednak nie chciałam. No i mam dobre serce, nie chciałam, żeby Halince było przykro i poczuła się odrzucona przez własną rodzinę. Bo wiele można o niej powiedzieć, ale syna i wnuki, to ona naprawdę kochała.

Już w recepcji miałam złe przeczucia

Zaczęło się od drobnostek. W recepcji Halina szybko przejęła rozmowę z panią pracującą za kontuarem.

– A te łóżka to są pojedyncze czy małżeńskie? A ile ręczników dają? A w pokoju syna jest lodówka? On lubi się napić wieczorem czegoś zimnego. A klimatyzacja działa? Bo ja tego upału nie zniosę.

Zasypała tę Bogu ducha winną dziewczynę gradem pytań. Z wyraźną pretensją w głosie. Recepcjonistka chyba była jednak przyzwyczajona do roszczeniowych klientów (albo miała z tego jakieś szkolenie), bo na każde pytanie odpowiadała z iście anielską cierpliwością. Nawet na te, które normalnemu człowiekowi wydają się absurdalne.

Adam tylko wzruszył ramionami. Dla niego to norma. W końcu zdążył się przyzwyczaić do zachowania matki przez całe swoje dzieciństwo. Ja milczałam, ale czułam już znajome napięcie w karku. Moje pierwsze marzenie – o spokoju – zaczęło topnieć jak lody na słońcu. Czułam, że nadzieje, które pokładałam w naszych wakacjach, zwyczajnie spływają mi po rękach, tworząc brudne plamy. Żegnaj słodkie lenistwo, beztrosko i nicnierobienie.

Sama wszystkim się zajmie

To brzmiało jak prezent. Teściowa powiedziała, że sama zaopiekuje się dziećmi. Która przemęczona matka nie chciałaby usłyszeć takiej propozycji? A jednak było początkiem końca. Bo Halina nie umie pomagać gdzieś tam w tle. Ona musi być dyrygentem, który kieruje całą orkiestrą. Zawsze z przodu sceny, przyciągając uwagę. Już pierwszego dnia zabrała wnuczkę na plac zabaw, nie pytając mnie o zgodę. Kiedy wróciły, Zosia miała czerwone policzki i wafelka ze świderkiem w dłoni.

– Dałaś jej lody przed samym obiadem? – zapytałam spokojnie.

– Dziecko, no przecież to wakacje! Ty też kiedyś jadłaś lody. Niby co w tym dziwnego? – jej ton głosu sugerował, że czepiam się oczywistych drobiazgów, robiąc wielką aferę z niczego.

Znowu to zrobiła. Ton, w którym to powiedziała, brzmiał bardziej jak lekcja niż rozmowa. Jakby zwracała się do niepokornej uczennicy, która nie przygotowała się do lekcji. Po obiedzie próbowałam położyć dzieci na drzemkę, ale teściowa stwierdziła:

Po co je kłaść? Są wakacje, niech się bawią. Na spanie będzie czas w domu.

Po trzech dniach byłam zmęczona jeszcze bardziej niż w domu. Bo Halina negowała każde moje słowo, podważała mój autorytet przed dziećmi i planowała cały nasz wolny czas według własnego widzimisię. O prawdziwym odpoczynku mogłam jedynie pomarzyć. Podobnie jak o romantycznej kolacji z mężem. Takiej przy winie, świecach i tylko we dwoje. W przytulnej knajpce, gdzie z głośników cicho sączy się muzyka, a kelner dyskretnie podaje kolejne pyszności.

– Daj spokój, nie możemy przecież zostawić mamy samej w hotelu. Przyjechała z nami – rzucił jedynie Adam.

Zupełnie jakby mama i tak nie chodziła wcześnie spać. No i jakby to nie był hotelowy pokój z dużym telewizorem i balkonem, z którego rozciągał się piękny widok, a jakieś więzienie.

Po prostu się zbuntowałam

Wieczorem, kiedy znowu próbowała zorganizować plan dnia na jutro („Rano my z Adasiem idziemy na kajaki, ty z dziećmi na plac zabaw, a potem razem na obiad”), coś we mnie się przełamało.

– Mamo – mruknęłam przesłodzonym głosem. – Chciałam trochę odpocząć. A czuję się, jakbym pojechała na obóz przetrwania – z trudem wydusiłam to, co od początku naszego pobytu tutaj chodziło mi po głowie.

– Ale ja tylko wam pomagam, dziecko – odpowiedziała, robiąc wielkie oczy.

Zupełnie jakby niczego nie rozumiała. Ale już nie mogłam nabrać się na ten jej ton. Nie kolejny raz. Nie teraz.

– Nie, ty nie tylko pomagasz. Ty decydujesz. Cały czas i za nas wszystkich.

Adam, jak zwykle w takich sytuacjach, zamilkł. Wiedziałam, że nie stanie po żadnej stronie. I wtedy powiedziałam to, co tak długo w sobie tłumiłam:

Od jutra ja śpię w twoim pokoju. Sama. Ty idź do Adama i dzieci. Możesz spać z Zosią, łóżko jest duże. Może wtedy zrozumiesz, jak to wygląda z mojej strony.

Teściowa niemal się zapowietrzyła. Nawet teatralnie złapała się za serce. Ale ja już nie dałam się nabrać. Nie odpuściłam.

Pierwsza noc minęła spokojnie – dla mnie. Spałam sama, pierwszy raz od miesięcy. Wstałam wypoczęta, poszłam sama na śniadanie, napiłam się kawy bez przerywania jej krzykiem.

Ale w apartamencie obok panowało istne piekło. Ponoć dzieci obudziły się o szóstej. Starszy syn chciał grać na tablecie, Zosia akurat miała zły humorek i od rana płakała. Halina nie umiała znaleźć ubranek, nie wiedziała, jak działa aplikacja do bajek. Kiedy poszłam po ręcznik, usłyszałam przez drzwi:

– Zosia, przestań płakać! Proszę, no nie płacz... babcia nie wie, co zrobić. Dziecko!

Serce mi się ścisnęło. Ale nie zapukałam. Nie mogłam się teraz wtrącić. Poradzi sobie.

Nie spodziewałam się tej rozmowy

Wieczorem teściowa sama przyszła do mnie z miną i postawą jak po maratonie.

Nie wiedziałam, że to takie trudne. No wiesz, ta twoja codzienność.

– A ja nie wiedziałam, że tego nie wiesz – odpowiedziałam ze spokojem.

Teściowa usiadła obok mnie po raz pierwszy nie jako ta mądrzejsza i bardziej zaradna. Po prostu jako kobieta. Matka. Babcia.

– Ja chciałam tylko pomóc. Nie wiedziałam, że robię źle. Ale chyba się wtrącałam.

– Wiem, że chciałaś być potrzebna. Ja to rozumiem. Ale ja jestem ich mamą i chcę decydować. Nie możesz negować każdego mojego słowa i wszystkiego robić po swojemu. Pomyśl, jak mogą odbierać to dzieci. One jeszcze wszystkiego nie rozumieją.

Nasza rozmowa trwała dwie godziny. Śmiałyśmy się i płakałyśmy na zmianę. Wypiłyśmy nawet po kieliszku wina.

Nagle wszystko się zmieniło

Od następnego dnia Halina nie komentowała, że dzieci jedzą frytki. Sama zapisała je na animacje, żebym miała chwilę dla siebie. Zgłosiła się do pomocy przy kolacji – ale zapytała, czy może. Po raz pierwszy poczułam, że jesteśmy drużyną, nie przeciwniczkami.

Na koniec wyjazdu powiedziała mi wprost:

Jesteś dobrą mamą. Lepszą, niż myślałam. Przepraszam cię za wszystko.

A ja odpowiedziałam z uśmiechem:

– A ty jesteś świetną babcią. No i lepszą teściową, niż chciałam przyznać.

Czy chciałam tej zamiany? Nie. Czy się jej bałam? Trochę. Ale czasami trzeba zrobić coś, co jest trudne, żeby dojść do prawdziwego porozumienia.

To był naprawdę dziwny urlop. Zmieniłam nie tylko pokój. Ale i panujące pomiędzy nami układy. Pokazałam teściowej, jak to jest być mną. Spodziewałam się protestów, pretensji, może nawet kłótni. A okazało się, że nasza relacja stała się o wiele bardziej otwarta. I wiecie co? Niczego – absolutnie niczego – nie żałuję.

Agnieszka, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama