„Nasz urlop miał być jak z filmu, a okazał się jak z koszmaru. Zostaliśmy z pustym portfelem i poczuciem porażki”
„W domku było najzwyczajniej w świecie brudno. Na bank nikt tu nie sprzątał od dłuższego czasu. Co gorsza, nie działał piecyk i mieliśmy do dyspozycji tylko zimną wodę”.

- Listy do redakcji
To było kwietniowe popołudnie. Zjedliśmy właśnie obiad i zasiedliśmy na kanapie przed telewizorem. Michał przeglądał coś przez chwilę w telefonie, po czym zaproponował, abyśmy zbliżającą się majówkę spędzili inaczej niż dotychczas. Od razu spodobał mi się ten pomysł, bo tej pory siedzieliśmy w domu. Zgodziłam się z tym, że nawet krótki wyjazd dobrze nam zrobi.
Zastanawialiśmy się nad tym, dokąd moglibyśmy się wybrać. Koniec końców padło na Bieszczady. Ani ja tam nie byłam, ani Michał, o naszych dzieciakach nie wspominając. Sprawdziliśmy sporo ofert, ale udało się znaleźć taką, która się nam spodobała. To cud, że w kwietniu w ogóle się dało zarezerwować jakiś domek, więc radość była podwójna. Naprawdę cieszyłam się, że długi weekend spędzimy poza Warszawą.
Dzieci także były bardzo podekscytowane, bo nieczęsto się nam zdarza gdzieś wyjeżdżać. Niestety, natłok obowiązków robi swoje. Mieliśmy trochę oszczędności i postanowiliśmy przeznaczyć je właśnie na ten cel. Kto by przypuszczał, że sprawy przybiorą fatalny obrót? Jedno jest absolutnie pewne – długo nie zapomnimy tej majówki.
Wyjechaliśmy w czwartek bardzo wczesnym rankiem. Kilka dni wcześniej Michał udał się do warsztatu, aby sprawdzić, czy z samochodem jest wszystko w porządku. Mechanicy stwierdzili, że jak najbardziej. Zresztą, auto było świeżo po przeglądzie. Czułam się spokojniejsza, mając świadomość, że jest okej i możemy śmiało ruszać w drogę. Coś jednak jest w tym, że jak się człowiek cieszy, to diabeł zaciera ręce. Po przejechaniu ponad stu kilometrów nasz Ford niespodziewanie odmówił posłuszeństwa. Popatrzyliśmy po sobie z Michałem z niedowierzaniem.
– Ale jak to – jęknęłam – przecież mechanicy nic nie znaleźli.
– No właśnie... – Michał aż się spocił.
To był dopiero początek
Samochód, pomimo licznych prób, nie chciał odpalić. Nie było wyjścia, musieliśmy wezwać pogotowie drogowe. Na szczęście okazało się, że to niegroźna usterka, więc udało się ją w miarę szybko usunąć. Tak czy siak, byliśmy w plecy cztery godziny i parę ładnych stówek. Humory nam średnio dopisywały, kiedy ponownie wyruszyliśmy w drogę. Na miejsce dotarliśmy spóźnieni i co się okazało? Ano to, że domek, który zabukowaliśmy, był już zajęty.
– To są jakieś żarty – cała się w środku gotowałam.
– Proszę państwa – właścicielka obojętnie wzruszyła ramionami – spóźniliście się i nie odwołaliście rezerwacji.
– Skoro nie dzwoniłam, to chyba logiczne, że z naszej strony wszystko aktualne? – trudno opisać, jak byłam wściekła.
Doszło do słownych przepychanek. O zwrocie zaliczki mogliśmy zapomnieć. Pani była jednakże na tyle uprzejma, że dała nam numer telefonu do swojego znajomego, który niedaleko ma domki na wynajem.
– Może tam znajdzie się coś wolnego – powiedziała.
Nie mieliśmy wyjścia, nie było sensu się kłócić. Zadzwoniłam do tego faceta. Na szczęście miał dostępne miejsca. Niemniej wiązało się to z większym wydatkiem niż planowaliśmy. Z drugiej zaś strony nie wyobrażaliśmy sobie, aby wrócić do Warszawy.
Przeżyliśmy istny horror
Standard domku strasznie nas rozczarował. Kwota, jaką zapłaciliśmy, była kompletnie nieadekwatna do tego, co zastaliśmy w środku. Nie chcieliśmy urządzać awantury, bo i tak dopisał nam fart. Gdyby nie to, zapewne jechalibyśmy już do Warszawy. W domku było najzwyczajniej w świecie brudno. Na bank nikt tu nie sprzątał od dłuższego czasu. Co gorsza, nie działał piecyk i mieliśmy do dyspozycji tylko zimną wodę. Ogrzewanie też szwankowało. Niestety, pogoda nie dopisała, było bardzo zimno. Powyciągaliśmy z walizek ciepłe bluzy i swetry. Łazienka była w opłakanym stanie. Strach było dotknąć czegokolwiek – bałam się, że złapię jakiegoś grzyba. Sprawdziłam stan naszego konta i to, co ujrzałam, nie napawało optymizmem.
– No nic, nie ma co narzekać – starałam się podtrzymać rodzinę na duchu, pomimo że sama byłam załamana. – Zorganizujemy sobie czas i będzie fajnie.
– Dokładnie – podchwycił Michał.
Nie wiem, kogo tak naprawdę pocieszaliśmy, dzieci czy siebie. Nasze pociechy miały nietęgie miny i wcale im się nie dziwiłam. Późnym wieczorem zaczęło padać. Mieliśmy nadzieję, że do rana przejdzie i damy radę wybrać się na wycieczkę. I faktycznie, było słonecznie, chociaż chłodno. Ubraliśmy się ciepło i opuścili naszą bazę, aczkolwiek nie obeszło się bez narzekania dzieci. Starałam się trzymać nerwy na wodzy. Nie zdążyło minąć pół godziny, jak zaczęło lać. Trzeba było zawrócić. Zmokliśmy doszczętnie. Padało cały dzień, w związku z czym siedzieliśmy w domku niczym sowy w dziupli, rozgrzewając się herbatą.
Nie zapomnę tego wyjazdu
Sobota była prawie identyczna – z tą różnicą, że opady były bardziej intensywne, a słońce nie wyjrzało zza chmur nawet na sekundę. Na domiar złego Marysia zaczęła kichać. Obawiałam się, że może się to skończyć przeziębieniem, bo u niej zwykle tak bywa. Nie trzeba chyba dodawać, że cała nasza czwórka była po prostu wściekła. Miały być górskie wędrówki, kiełbaski z ogniska i podziwianie pięknych widoków. W zamian utkwiliśmy w byle jakim domku, za który zapłaciliśmy jak za zboże.
W niedzielę po śniadaniu zabraliśmy się stamtąd. Aura nie była przychylna, siąpiło non stop, a momentami całkiem ostro zacinało. Po przyjeździe do domu okazało się, że córka jest rozpalona. Miała wysoką gorączkę. Michał wyskoczył do apteki.
– Nareszcie u siebie – westchnęłam cicho.
Byłam psychicznie wykończona. Nie dość, że nie skorzystaliśmy z wyjazdu, to nasz budżet mocno na tym ucierpiał. Byliśmy lekko pod kreską. Zadzwoniłam do mamy z zapytaniem, czy mogłaby nas poratować.
– Obiecuję, że szybko oddamy.
– Na spokojnie, kochanie, nie ma pośpiechu.
Po Marysi rozchorował się Marcinek, potem przeszło na Michała i na mnie. O ile ich trzymało raczej krótko, o tyle ja męczyłam się prawie dwa tygodnie. Na leki poszło niemało kasy. Majówka przyniosła wyłącznie straty i pozostał po niej duży niesmak. Doszliśmy do wniosku, że kolejne długie weekendy spędzimy w domu – nawet jeśli pojawią się atrakcyjne propozycje. Skutecznie odechciało się nam wojaży – zobaczymy, na jak długo.
Malwina, 38 lat
Czytaj także:
- „Największy sukces w życiu zawdzięczam przypadkowi. Gdybym nie spotkała Emila, do tej pory klikałabym w tabelki”
- „Rodzinny grill zakończył się karczemną awanturą. Szwagier wywlekł rodzinne brudy, a na koniec odwalił szopkę”
- „Umówiłam się na randkę z chłopakiem z aplikacji. Wydawał się całkiem sensowny, ale przyszedł z mamą”

