„Nasz dorosły syn żerował na nas jak robak na śliwce. Daliśmy smarkaczowi taką nauczkę, że popamięta do końca życia”
„Bartek, nasz syn, ma dwadzieścia osiem lat i wciąż mieszka z nami. Teoretycznie – nasz dorosły syn, w praktyce… nie wiem. Od lat nie wyniósł nawet śmieci, nie zapytał, czy w czymś nam pomóc”.

- Redakcja
Nie jestem człowiekiem wielkich słów. Nigdy nie byłem. Przez całe życie uważałem, że porządny człowiek nie musi krzyczeć, żeby go usłyszano. Wystarczy być, robić swoje, trzymać się zasad. Tak mnie wychowano, tak wychowywałem też swojego syna. Przynajmniej próbowałem.
Mieszkał z nami
Każdy dzień zaczynam podobnie – kawa o siódmej rano, moja żona Danusia szykuje śniadanie. Pracuję jeszcze, choć mógłbym już odpuścić, ale praca to dla mnie coś więcej niż obowiązek. To dowód, że się nie poddaję, że mam jakiś rytm. Wieczorami siadamy z Danusią przed telewizorem, czasem czytamy. Dom zawsze był dla mnie ostoją, cichym portem, do którego się wraca, gdzie można włożyć kapcie, nie bać się niczego, po prostu być sobą.
Bartek, nasz syn, ma dwadzieścia osiem lat i wciąż mieszka z nami. Teoretycznie – nasz dorosły syn, w praktyce… nie wiem. Od lat nie wyniósł nawet śmieci, nie zapytał, czy w czymś nam pomóc. Wraca późno, zamyka się w pokoju. Kiedyś próbowałem do niego pukać, rozmawiać. Teraz już nawet nie stukam. Gdy prosimy o rozmowę, słyszymy tylko:
– Nie jestem dzieckiem, nie będę się tłumaczył.
Nie podnosi głosu, nie jest agresywny fizycznie, ale jego obojętność boli bardziej niż najgorsze słowa. Czuję się przy nim jak mebel, jak stary fotel, na którym się siada tylko wtedy, gdy nie ma nic lepszego pod ręką.
Miarka się przebrała
Danusia długo próbowała się łudzić, że to minie, że Bartek się ogarnie, bo to tylko faza. Pamiętam jedną z tych rozmów przy herbacie, gdy siedzieliśmy w ciszy po kolejnym wybuchu Bartka:
– Może to minie, może to taki etap… – powiedziała, patrząc w okno.
– A może to nie minie nigdy? – odpowiedziałem cicho, niemal do siebie.
Zawsze wierzyłem, że dorosłość to nie tylko PESEL i wypłata. To coś więcej: odpowiedzialność, zauważanie innych, uczciwość wobec siebie i bliskich. Bartek chyba tego nie rozumie, albo nie chce.
Kolacja była jak zwykle cicha. Danusia postawiła na stole jajka w majonezie, trochę sałatki i chleb. Nie pytałem, czy Bartek będzie jadł z nami, bo już dawno przestałem się łudzić, że sam wyjdzie z pokoju. Ale tym razem przyszedł, bez słowa, z telefonem w dłoni. Usiadł, spojrzał na talerz i zaczął jeść. Danusia spojrzała na mnie, jakby chciała, żebym powiedział coś właśnie teraz. Wziąłem głęboki oddech i odezwałem się spokojnie.
– Bartek… musimy porozmawiać.
Podniósł wzrok, ale nic nie powiedział. Żuł wolno, ostentacyjnie, jakby wszystko, co mówimy, było dla niego stratą czasu.
– Chodzi o rachunki – powiedziałem. – Prąd, woda, gaz, internet. Wszystko drożeje. My nie dajemy już rady ciągnąć tego sami. Powinieneś dorzucać się, chociaż trochę.
Postawiłem ultimatum
Zaczął się śmiać, potem odłożył widelec i spojrzał na mnie z jakimś chłodnym politowaniem.
– Nie jestem dzieckiem – powiedział. – Pracuję, zarabiam, mogę wydawać, jak chcę.
Danusia patrzyła na niego jak matka, która nie rozumie, że jej dziecko przestało ją słyszeć.
– Nie chodzi o to, żebyś się tłumaczył – wyszeptała – tylko żebyś był częścią domu. My tu nie jesteśmy obcymi ludźmi.
Bartek wstał od stołu. Krzesło zaskrzypiało na kaflach. Wyszedł z kuchni i zatrzasnął się w swoim pokoju, jakbyśmy zrobili mu krzywdę.
Od tamtego wieczoru nic się nie zmieniło. Bartek wstawał, wychodził, wracał. Nie mówił ani słowa, nawet „dzień dobry”. Milczał, jakbyśmy przestali istnieć. Nie rozmawialiśmy o tym, ale każde z nas wiedziało, co się dzieje. To była nasza nowa codzienność.
Któregoś dnia, kiedy wróciłem z pracy, zobaczyłem, że na stole stoją tylko dwa talerze. Danusia przygotowała obiad tylko dla nas. Nie powiedziała nic. Wzięła miskę z zupą i postawiła na stole. Usiadłem naprzeciw niej i przez chwilę patrzyłem, jak miesza łyżką. W końcu spytałem.
– Nie czekałaś na niego?
– Nie – odpowiedziała. – Już nie gotuję dla kogoś, kto tak nas traktuje. Jak chce, niech sobie zrobi. Albo zamówi.
Daliśmy mu nauczkę
Pomyślałem, że i tak nigdy nie podziękował, nie zapytał, czy może pomóc, czy coś trzeba kupić. Miał swój pokój i żył obok nas, nie z nami.
Wieczorem usiadłem przy biurku i wszedłem na stronę operatora. Zalogowałem się do panelu i kliknąłem, co trzeba. Po chwili sieć zniknęła. Minęło może pięć minut, może dziesięć. W końcu drzwi Bartka otworzyły się z hukiem.
– Co jest z internetem? – spytał z pretensją, jakbyśmy byli jego usługodawcami, nie rodzicami.
– Wyłączyłem.
– Co to ma być? Kara?
– Nie. Po prostu nie jesteś częścią tego domu.
Pokręcił głową, jakbym mówił od rzeczy.
– Wy jesteście nienormalni.
– Może. Ale płacimy rachunki, gotujemy i sprzątamy. Ty tylko zużywasz.
Odwrócił się i wrócił do pokoju. Drzwi zatrzasnęły się jak zwykle. Usiadłem z powrotem przy biurku. Nie czułem satysfakcji. Nie lubię takich rozmów, nigdy nie chciałem, żeby między nami wszystko działo się bez słów. Ale nie umiałem już inaczej. To nie była kara, to był wybór.
Dało mu do myślenia
Tydzień minął bez słowa. Bartek przemykał obok nas jak cień. Nie protestował, nie próbował odzyskać internetu, nie pytał o obiad. Udawał, że go to nie rusza, ale ja wiedziałem, że dało mu do myślenia.
Któregoś dnia wszedłem do kuchni i zobaczyłem, że na blacie leży reklamówka z zakupami. Papier toaletowy, środki czystości. Spojrzałem na siatkę, potem na Bartka, który właśnie stał przy zlewie i mył jabłko.
– Kupiłem rzeczy do domu – mruknął.
– Zabrakło? – zapytałem, nie zmieniając tonu.
Wzruszył ramionami. Widać było, że chciał to jakoś zbyć, ale ostatecznie odpowiedział.
– No… korzystam też. Bez sensu, żeby mama wszystko sama robiła.
Nie miałem złudzeń, że to nagła przemiana. Nie sądziłem, że od dziś wszystko będzie inaczej. Ale ten drobny gest – zwykła siatka z rzeczami – znaczył więcej niż wszystkie nasze poprzednie rozmowy. Nie trzeba było słów.
Coś się zmieniło
Minęło kilka tygodni. Nie wydarzyło się nic spektakularnego. Nie było wzruszających rozmów, nie było wyznań – po prostu życie zaczęło płynąć trochę inaczej. Rano, kiedy wychodziłem do pracy, drzwi Bartka były uchylone. Danusia przestała chować jedzenie do najdalszej półki w lodówce.
Nie szukam już w Bartku chłopca, którego pamiętam z dzieciństwa. Teraz patrzę na niego takiego, jaki jest. Czasem zamyślonego, czasem niepewnego, ale próbującego. Zdarza się, że zrobi zakupy do domu albo pozmywa naczynia po obiedzie. Widzę, że próbuje.
Dorosłość nie przyszła nagle. Nie z naszej winy, nie z jego wstydu. Przyszła po cichu, bez słów.
Czesław, 57 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Babcia przez całe życie sypała mi kasą, a w testamencie olała mnie totalnie. Nie dostałam nawet złotówki”
- „Dałam młodym 5 tysięcy do koperty, choć to były moje ostatnie pieniądze. Synowa uznała, że jestem skąpa”
- „Rzuciłam nudnego narzeczonego dla kochanka słodkiego jak brzoskwinia. Po pół roku został mi tylko gorzki posmak żalu”

