„Nasz dom pachnie farbą, nowością i teściową. To miało być nasze gniazdko, a mamusia zrobiła remont bez naszej wiedzy”
„Kiedy usłyszeliśmy, że rodzice Michała chcą nam podarować działkę pod budowę, nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Barbara, teściowa, promieniała zadowoleniem, kiedy wręczała nam dokumenty. Już wtedy coś mnie tknęło – ta ich oferta brzmiała aż za dobrze”.

- Redakcja
Zawsze marzyłam o własnym domu. Nie o wielkiej willi z kolumnami jak z amerykańskich filmów, tylko o prostym, ciepłym kącie, gdzie po pracy moglibyśmy z Michałem usiąść razem na kanapie, przy herbacie, z ulubionym serialem w tle. Miejscu, które pachnie moim praniem, moją kuchnią i moim spokojem. Dlatego kiedy usłyszeliśmy, że rodzice Michała chcą nam podarować działkę pod budowę, nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Barbara, teściowa, promieniała zadowoleniem, kiedy wręczała nam dokumenty.
– Taka okazja nie zdarza się dwa razy – uśmiechnęła się, jakby właśnie wygrywała casting na najlepszą matkę roku. – Chcemy, żebyście mieli lekki start. Tylko od was zależy, jak ten dom będzie wyglądał!
Zbigniew stał wtedy z tyłu, jak zawsze cichy, z dłońmi założonymi na brzuchu. Pokiwał głową, ale nie odezwał się ani słowem. Już wtedy coś mnie tknęło – ta ich oferta brzmiała aż za dobrze. Ale Michał był tak podekscytowany, że nie chciałam wyjść na czarnowidza. Przez pierwsze tygodnie wszystko układało się sielankowo – wieczorami przeglądaliśmy projekty domów, rysowaliśmy na serwetkach układ salonu, śmialiśmy się, że za dziesięć lat dzieciaki będą biegać po naszym ogrodzie. Ale wtedy Barbara zaczęła „wpadać” coraz częściej.
– Tylko zerknąć, co planujecie – mówiła, ale jej spojrzenie błądziło po naszych notatkach, a palce same przesuwały szkice, układając je „lepiej”.
– Z takimi oknami? To wam zimą zamarznie! – komentowała.
Michał uśmiechał się nerwowo, próbował ją zbywać. Ja milczałam. Jeszcze. Przecież to tylko pomoc, prawda?
Pewnej nocy nie mogłam zasnąć. Michał spał obok, wtulony w poduszkę, a ja leżałam w ciemności, myśląc o jednym – czy ja w tym wszystkim mam jeszcze coś do powiedzenia?
Wiadomość od teściowej i kłótnia z mężem
Wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W kuchni pachniało świeżo zmieloną kawą – Michał musiał chwilę temu wstać. Zostawiłam torbę na krześle i usiadłam przy stole. Spojrzałam na telefon. Jedna wiadomość od mamy, dwie z pracy… i jeszcze jedna od Barbary. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam.
„Ekipa budowlana już zaklepana. Znajomy Zbyszka, solidny, sprawdzony. Umówiłam ich na przyszły tydzień – nie ma co zwlekać!”
Zamarłam. Nie pamiętałam, żebyśmy ustalali cokolwiek. Przecież mieliśmy wspólnie przeglądać oferty. Razem. Michał mówił, że to ważne, że to nasz pierwszy wspólny projekt. Wstałam, przeszłam przez przedpokój i otworzyłam drzwi do sypialni.
– Michał? Możemy pogadać?
Leżał z laptopem na kolanach, zaskoczony moim tonem. Odłożył urządzenie i spojrzał na mnie uważnie.
– Co się stało?
– Twoja mama zamówiła ekipę budowlaną. Bez pytania. Bez naszej zgody. Michał… przecież mieliśmy to zrobić razem.
Zaczął się wiercić, jakby szukał najwygodniejszej pozycji, w której łatwiej będzie mu wyjaśnić coś niewygodnego.
– Wiem, Ilonka, ale to dobra ekipa. Naprawdę sprawdzona. Robili u kuzyna pod Wrocławiem i u wujka w Skawinie. Mama tylko chciała pomóc.
– Ale dlaczego bez nas? Bez konsultacji?
Wzruszył ramionami, spojrzał gdzieś za moje ramię.
– No bo… uznali, że skoro mamy działkę od nich, to mogą nas trochę odciążyć. Żeby było szybciej. Poza tym mama zna się na rzeczy, Zbyszek przecież całe życie coś budował…
– Michał – przerwałam mu – czy ty naprawdę nie widzisz problemu? To nasz dom. Mój i twój. Nie ich. A ja dowiaduję się, że decyzje zapadają poza mną.
Patrzył na mnie, a ja widziałam, że nie rozumie, o co mi chodzi. Jego twarz była spokojna, prawie obojętna.
– Ilonka, nie przesadzaj. To tylko pomoc.
Odwróciłam się i wróciłam do kuchni. Zaparzyłam herbatę, ale nie mogłam się jej napić. Wszystko we mnie buzowało, choć z zewnątrz musiałam wyglądać na spokojną.
W tamtej chwili dotarło do mnie, że coś tu jest głęboko nie tak. Że mój głos nie ma żadnej wagi. Że bycie „żoną Michała” w tej rodzinie oznacza mniej więcej tyle, co być dodatkiem do projektu. Dodatkiem, którego można nie pytać o zdanie.
Zaczęłam się zastanawiać, czy to tylko kwestia tej jednej decyzji. Czy może cały ten dom od początku nie był nasz, tylko ich.
Teraz to już przesadziła!
Kiedy zobaczyłam te okna, przez chwilę myślałam, że kurier się pomylił. Nie były ani białe, ani w tym nowoczesnym, ciemnym odcieniu, który wybraliśmy. Zamiast tego przywieziono brązowe, błyszczące, z grubymi ramami jak sprzed dwudziestu lat.
– Michał… to nie są nasze okna – powiedziałam cicho, patrząc, jak robotnicy znoszą je z samochodu.
– No, nie te, które wybraliśmy – potwierdził, ale jego głos nie brzmiał zaskoczeniem. Raczej z rezygnacją. – Mama uznała, że te będą praktyczniejsze.
Odwróciłam się do niego gwałtownie.
– Mama uznała?
Wzruszył ramionami i spojrzał w ziemię.
– Powiedziała, że lepiej się sprawdzą. Że widziała takie u znajomych i świetnie się sprawują. A poza tym...
Nie dokończył, ale już wiedziałam, co zamierzał powiedzieć. Barbara nie robiła niczego przypadkowo. Miała wizję. Tylko że ta wizja nie miała nic wspólnego z moją.
Niedługo potem przyjechała. Z elegancką torbą i swoją nieodłączną pewnością siebie. Ledwo wysiadła z auta, już kierowała ekipą, wskazywała, co gdzie położyć, komentowała, że trzeba będzie jeszcze zmienić drzwi tarasowe, bo te, które zamówiliśmy, „są zbyt nowoczesne”.
– W tych lepiej będzie widać wnuki – rzuciła, wskazując na jedno z okien.
Stanęłam tuż obok niej i odparłam spokojnie:
– Ale to nie są nasze okna. Nie takie chcieliśmy.
Barbara popatrzyła na mnie z tym swoim uśmieszkiem, który zawsze przypominał mi spojrzenie nauczycielki z podstawówki – pobłażliwe, z nutką politowania.
– Ilonko, te, które wybraliście, były ładne, nie przeczę. Ale to nie katalog, tylko życie. A te są trwałe i solidne.
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że nie ma sensu. Każda próba sprzeciwu kończyła się zderzeniem z murem.
Michał stał gdzieś z boku i nie odezwał się ani słowem. Próbował udawać, że nie słyszy rozmowy. Patrzyłam na niego i miałam ochotę potrząsnąć. Powiedzieć: „To nie jest tylko dom. To nasze życie!”. Ale on tylko cmoknął coś do telefonu i przeszedł na drugą stronę działki.
Czy my w ogóle mamy coś jeszcze do powiedzenia?
Wieczorem, kiedy usiedliśmy na kanapie w wynajętym mieszkaniu, zapytałam:
– Michał, czy my w ogóle mamy jeszcze coś do powiedzenia?
Spojrzał na mnie niepewnie.
– Oczywiście, że tak. Przecież budujemy ten dom razem.
– Tylko że ja nie wiem, czy w ogóle mogę coś zbudować, skoro nie jestem nawet zapraszana do rozmów.
Nie odpowiedział. Wzrok miał zmęczony. I może nawet trochę winny. Ale znów, jak zawsze, nie powiedział tego na głos.
A ja po raz pierwszy naprawdę poczułam, że dom, który miał być nasz, powstaje według projektu Barbary. Z jej materiałów, jej wyobrażeń, jej wizji przyszłości. Ja byłam tylko widzem.
Zaczęło się niewinnie. Od stołu kuchennego, który przysłała Barbara. „Prezent do jadalni”, napisała w wiadomości. Ogromny, dębowy, z rzeźbionymi nogami i szklanym blatem. Kiedy wszedł do wnętrza naszego świeżo wykończonego domu, od razu wiedziałam, że nie pasuje. Ani do reszty mebli, ani do mnie. Ale pasował do Barbary. Idealnie.
Po tej dostawie coś we mnie pękło. Poszłam do Michała, który właśnie przykręcał półkę w garderobie, i powiedziałam prosto:
– Ja już nie mogę. Ten dom… on nie wygląda jak nasz. On w ogóle nie jest nasz.
Zamilkł. Odłożył wiertarkę. Odwrócił się do mnie i przez dłuższą chwilę patrzył w milczeniu.
– Ilona, przesadzasz. To tylko stół. Zresztą… przecież mówiłaś, że podoba ci się drewno.
– Nie chodzi o stół. Chodzi o wszystko. O kuchnię, którą twoja mama zaprojektowała. O firanki, które „przypadkiem” kupiła. O okna, drzwi, nawet o kafelki w łazience, które niby tylko „zasugerowała”. Przecież my tu tylko mieszkamy. Ten dom jest jej.
W końcu skinął głową.
– Wiem. Masz rację. Ale… to oni nam dali działkę, pomogli z kredytem, z robotą. Nie wiem, jak im powiedzieć, że to za dużo.
– To powiedzmy razem – zaproponowałam.
Wizyta u teściów i postawienie sprawy jasno
Następnego dnia pojechaliśmy do nich. Siedzieliśmy przy stole, a Barbara nalewała herbatę jakby nigdy nic. Zbigniew czytał gazetę.
– Chcieliśmy porozmawiać – zaczęłam. Michał kiwnął głową. – O domu. O tym, że… że nie czujemy, żeby był nasz. Jest piękny, naprawdę, ale... zrobiliście go po swojemu.
Barbara spojrzała na mnie, potem na Michała. Odstawiła dzbanek.
– Nie rozumiem – powiedziała lodowato. – Zrobiliśmy wszystko, żebyście mieli łatwiej. Michał, przecież sam mówiłeś, że dobrze, że się wszystkim zajęliśmy. Że nie trzeba było się męczyć.
– Ale mama… – Michał próbował coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów.
Zbigniew odłożył gazetę.
– Przecież robimy to dla was. Dla waszego dobra.
– Ale nie pytając nas o zdanie – dodałam.
Barbara skrzyżowała ramiona i spojrzała wprost na mnie.
– Wiecie co? Myślałam, że będziecie wdzięczni. Ale najwyraźniej się pomyliłam. Nie umiecie być wdzięczni. Tyle serca, tyle roboty… A wy przychodzicie z pretensjami.
Michał się skulił. Ja czułam, jak coś we mnie gaśnie. Może nawet ostatecznie. Nie miałam siły się tłumaczyć, przekonywać, że wdzięczność nie powinna oznaczać rezygnacji z siebie.
Wracaliśmy do domu w milczeniu. Michał prowadził, a ja patrzyłam przez szybę na znajome już domy i ogrody. I poczułam, że jestem gościem we własnym życiu.
Nie czuję się jak u siebie, ale u teściowej
Dom był gotowy. Pachniało farbą i nowością. Wszystko lśniło – od frontowych drzwi po błyszczące blaty w kuchni. Ale ja nie czułam nic. Nie było w nim mnie. Ani moich kolorów, ani tekstur, ani drobiazgów, które zbierałam latami.
Ogród założyli teściowie. Równo przystrzyżone krzewy, alejki z kostki, tuje jak z katalogu. Michał tylko powiedział:
– Zrobiło się jak u mamy, co?
Nie odpowiedziałam. Po prostu odwróciłam wzrok.
Kilka dni później spotkałam się z Magdą, moją koleżanką. Siedziałyśmy na ławce pod szkołą, gdzie odbierałyśmy dzieci z korepetycji.
– I jak tam? Dom, Michał?
Wzruszyłam ramionami.
– Mieszkam w pięknym miejscu, ale nie mam gdzie oddychać. Wszystko tam pachnie jego matką.
Popatrzyła na mnie smutno.
– To nie brzmi jak dom.
Wróciłam do środka i wpatrywałam się w ścianę w salonie. Michał przyniósł jakąś roślinę od Barbary. Postawił ją na komodzie. Nawet kwiaty nie były moje.
Wiedziałam, że coś się kończy. Nie wiedziałam jeszcze co dokładnie. Ale czułam, że to już nie da się cofnąć.
Ilona, 33 lata
Czytaj także:
- „Moje dziecko doprowadza mnie na skraj wyczerpania. Chcę się cieszyć życiem, a nie przesiadywać nad lekcjami z córką”
- „Córka mnie olewa, ale wykorzystuje jako darmową psią nianię. W moje urodziny wywinęła taki numer, że miałam dość”
- „Mój nastoletni syn chciał tylko zaimponować dziewczynie. Gdy go zobaczyłem w szpitalnym łóżku, miałem łzy w oczach”

