„Nasz dom ożywa, kiedy żona zaprasza przyjaciółki. Nawet nie przypuszcza, co wyprawiamy, gdy nie patrzy”
„Z Kingą wszystko wydarzyło się szybko. Przypadkowe spotkanie na siłowni, wspólna kawa, potem wypad na miasto – niby niewinny, niby z przymrużeniem oka. A potem już… wiadomo. Było namiętnie, szybko, dziko”.

- Redakcja
Ludzie z zewnątrz mówią, że mam poukładane życie. Mieszkanie w dobrym standardzie, wakacje raz do roku, dwie córki – zdrowe, zdolne, nieprzysparzające problemów. Żona, Ewa, na pozór przykładna: pedantka, systematyczna, odpowiedzialna. Z Ewą rozmawiamy tylko o rachunkach, o tym, że trzeba zapłacić za przedszkole, za ubezpieczenie auta, za nowy materac do pokoju dziewczynek. Gdy próbuję zagaić rozmowę o czymś innym – o tym, co mnie trapi, o tym, że mam kiepski tydzień, że jestem zmęczony – odbijam się od ściany. Patrzy wtedy w ekran telefonu, przerzuca papiery. Niby mówi „aha”, ale nie słucha.
Zorientowałem się, że zaczynam czekać na te dni, gdy w naszym salonie zjawiają się Kinga i Monika – przyjaciółki Ewy. Obie po czterdziestce, ale zadbane, pachnące, jakby właśnie wyszły z katalogu perfumerii. Kinga miała w sobie coś figlarnego – w sposobie, w jakim przeciągała sylaby, jak siadała bokiem, nie do końca skromnie. Monika z kolei była bardziej stonowana, ale gdy patrzyła – robiła to dłużej, niż wypadało.
Zawsze przychodziły na kawę, a ja „przypadkiem” wtedy wpadałem do kuchni. Zaczynały wtedy śmiech, wymieniały porozumiewawcze spojrzenia. I wtedy zaczynałem czuć się… obecny. Jakby ktoś wreszcie mnie zauważył. Jakby moje słowa, żarty, spojrzenia coś znaczyły.
Lubiłem je
Po jednej z takich wizyt Kinga rzuciła półżartem, poprawiając włosy:
– Podrzucić cię gdzieś, Bartek? I tak jadę przez centrum.
– Pewnie – odpowiedziałem, starając się zabrzmieć nonszalancko, ale serce tłukło mi się jak opętane.
Wsiadłem do jej auta. Niewielkie, pachnące wanilią i piżmem. Kinga miała założone okulary przeciwsłoneczne, choć słońca nie było.
– Ciekawe, czy Ewa wie, jaki z ciebie zgrywus – powiedziała nagle, zerkając na mnie.
– Hmm?
– No wiesz… Przystojny, dowcipny, elokwentny. Aż dziwne, że jeszcze nie uciekłeś z tego domu obowiązków i faktur – rzuciła z uśmiechem, ale jej ton był dziwnie gorzki.
Zaśmiałem się nerwowo.
– Przesadzasz. Ja to już taki stateczny mąż i ojciec.
– No właśnie… szkoda – mruknęła. – Bo wiesz… czasem mam wrażenie, że Ewa nie widzi, jaki ma skarb. Gdybym ja miała takiego męża…
Spojrzała na mnie przez okulary. Zbyt krótko, bym mógł coś z tego wyczytać, ale wystarczająco długo, by poczuć coś dziwnego w brzuchu.
To był moment
Z Kingą wszystko wydarzyło się szybko. Przypadkowe spotkanie na siłowni, wspólna kawa, potem wypad na miasto – niby niewinny, niby z przymrużeniem oka. A potem już… wiadomo. Było namiętnie, szybko, dziko – jakbyśmy oboje się bali, że ktoś zaraz to przerwie. Po wszystkim Kinga spojrzała mi prosto w oczy i powiedziała:
– To nie musi nic znaczyć, jeśli nie chcesz.
Pokiwałem głową, jakbym rozumiał. Ale prawda była taka, że nie miałem pojęcia, co czuję.
Z Moniką było inaczej. Zaczęło się od wiadomości – krótkich, żartobliwych. Potem długie rozmowy wieczorami, zdjęcia: ona z kieliszkiem wina, ja z książką, niby nic. A jednak każda wiadomość od niej działała jak zastrzyk – budziła mnie do życia. Pisaliśmy o wszystkim: o samotności, o tym, że w naszych domach jesteśmy jak duchy. Zaczęło mnie wciągać coraz bardziej.
Ukrywałem to
Pewnego dnia nie wróciłem na noc. Powiedziałem Ewie, że mam delegację. U Moniki pachniało lawendą. Mieliśmy dla siebie cały wieczór, nie było pośpiechu. Śmialiśmy się, ona przytulała się do mnie, aż w pewnym momencie powiedziała:
– Wiesz, Bartek… przy tobie czuję się znowu kobietą.
Milczałem chwilę, a potem odpowiedziałem cicho:
– A ja… przy tobie znowu czuję się sobą.
Coraz rzadziej wracałem na czas do domu. Pachniałem innym szamponem, ale Ewa nie pytała, nie szukała. Zacząłem nią pogardzać za to, że nic nie zauważyła albo że nie chciała zauważyć.
Spotkania z Moniką stały się rutyną. Miały swój stały rytm, miejsca, ustalone pory. Wiedzieliśmy, kiedy możemy pozwolić sobie na więcej, a kiedy wystarczy tylko dotyk dłoni pod stołem w kawiarni. Ona nie pytała, ja nie mówiłem. Im mniej słów, tym mniej ryzyka.
Ciągnąłem tę grę
Z Kingą to była gra. Szybka, namiętna, z momentami śmiechu. A Monika wlewała mi w duszę ciepło, którego tak mi brakowało. Kiedy całowała mnie na powitanie, nie było w tym pożądania – było zrozumienie. Kiedy mówiła, że tęskni, wierzyłem jej. Czasem wracałem późno. Ewa była już w łóżku, w swojej starej koszuli z Myszką Miki, którą nosiła od lat. Przykryta po uszy, z telefonem w ręku, oglądająca coś beznamiętnie.
– Gdzie byłeś? – pytała od czasu do czasu.
– Spotkanie z klientem. Zeszło się.
– Znowu?
– Tak bywa.
– Okej.
To wszystko. Nic więcej. Nawet nie odwracała wzroku od ekranu. To było jak życie w dwóch światach. W jednym – cisza, rutyna, obojętność. W drugim – śmiech, ciepło, namiętność. Z Moniką czułem, że jeszcze mogę być kimś, że ktoś na mnie czeka, że jestem. A z Ewą byłem tylko domownikiem. Zbędnym dodatkiem do lodówki i rachunków.
Czasami miałem wyrzuty sumienia. Ale one znikały, gdy tylko widziałem powiadomienie od Moniki: „Tęsknię”. Nie planowałem z nią przyszłości i ona tego nie oczekiwała. To było jak wspólna ucieczka – chwilowa, ale uzależniająca. I nie miałem ochoty z niej wracać.
Było mi dobrze
Ewa robiła kolacje, pytała o wywiadówki, przypominała o badaniach i nie zauważała, że mnie już przy tym nie ma. Gdy tylko przekraczałem próg domu, znów stawałem się mężem od rachunków i ojcem od zawożenia na angielski. Tylko tyle.
W domu pachniało gotowanym makaronem. Na stole leżała lista zakupów i dwa nieotwarte listy z banku. Ewa siedziała w salonie, owinięta kocem, z kubkiem herbaty. Gdy wszedłem, spojrzała w moją stronę.
– Zjadłeś coś? – zapytała obojętnie.
– Tak, w pracy.
– Dobrze. Jutro musisz odebrać Majkę z rytmiki. Nie zapomnij.
Skinąłem głową. Nic więcej. Zero pytań, zero spojrzenia, zero „gdzie byłeś?”. Poszedłem do pokoju dziewczynek, przykryłem Zosię kocem, poprawiłem poduszkę Majce. Ich oddechy były spokojne. Nawet nie wiedziałem, czy to dobrze, że tu jeszcze jestem. Może byłem tylko tłem.
Położyłem się obok Ewy. Nie odwróciła się. Ja też nie. Wtedy zrozumiałem, że najgorsze nie było to, że ją zdradziłem. Najgorsze było to, że nic w nas już nie zostało.
Bartek, 44 lata
Czytaj także:
- „Moja żona zarabia 3 razy więcej ode mnie. Ona mogła spędzić wakacje w Grecji, a ja tylko na balkonie”
- „Teściowa miała doglądać mojego ogrodu w czasie urlopu. To, co zastałam po powrocie przeszło najśmielsze wyobrażenia”
- „Żona zdradziła mnie z mistrzem przetworów. Jestem pewien, że to gotowanie klusek jeszcze wyjdzie jej bokiem”

