Reklama

Mam na imię Marta. Mam trzydzieści jeden lat i, jak to się ładnie mówi, „spełniam się zawodowo” – jestem menedżerką w agencji reklamowej. Mój dzień zaczyna się kawą, kończy serialem, a pomiędzy jednym a drugim są kampanie, deadline’y i tysiące maili. Stres to moje drugie imię, ale lubię tę robotę. Choćby dlatego, że wieczorem mogę wrócić do domu i wtulić się w niego.

On. Tajemniczy, dojrzały, z tą zmarszczką między brwiami, która pojawia się, gdy jest zamyślony. Kiedy pierwszy raz mnie pocałował, miałam wrażenie, że cały świat zniknął. Przez długi czas nie mówił zbyt wiele o sobie. Wiedziałam tylko, że pracuje „przy jakichś inwestycjach” i że nie lubi mówić o przeszłości. Nie pytałam. Nie chciałam go przestraszyć. A może bałam się, co usłyszę?

Z czasem było coraz lepiej. Romantyczne kolacje, wspólne weekendy, wiadomości pełne czułości. Mimo że nigdy nie zabrał mnie do swojej rodziny, mimo że wciąż trzymał mnie na dystans, wierzyłam, że to się zmieni. Że potrzebuje tylko czasu. Może bał się poważnych decyzji. Przecież miłość to proces, a ja byłam cierpliwa. I zakochana.

Wtedy przyszła wiadomość, która wszystko zmieniła. Test, który zrobiłam po cichu, w panice. Jedna kreska, a po chwili druga. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Pierwsze, co poczułam, to strach, że się nie nadaję, że nie dam rady. Ale potem… potem przyszła nadzieja. Ciepła, słodka i naiwna.

Zdecydowałam się powiedzieć mu o ciąży w wyjątkowy sposób. Pudełko, czerwona kokarda, świąteczne światełka. Mikołajkowy wieczór. Wierzyłam, że to będzie nasz początek, nie koniec.

– On się ucieszy, wiem to – powiedziałam do telefonu, gdy dzwoniłam do mojej koleżanki Magdy. – Może wreszcie zaczniemy planować wspólne życie.

Zamknęłam pudełko z testem i owinęłam je w złoty papier. Jak drogocenny prezent, który miał wszystko zmienić.

Nie tak miało być

Kolacja miała być prosta, domowa. Upiekłam jego ulubioną lasagne, rozstawiłam świeczki, zapaliłam lampki. Pudełko z testem już czekało – niewielkie, przewiązane czerwoną kokardką. Położyłam je obok talerza, na jego miejscu. Serce biło mi mocno, dłonie miałam lekko wilgotne, ale w środku czułam dziwny spokój. Miało być pięknie.

Przyszedł punktualnie, jak zawsze. Ucałował mnie w policzek i zdjął płaszcz. Uśmiechał się, choć jakby mniej pewnie niż zwykle. Może był zmęczony. Albo coś przeczuwał. Przy stole był ciepły i uprzejmy, ale jakby bardziej zamyślony niż zazwyczaj. Chwalił lasagne. Nie mogłam dłużej czekać.

– Otwórz. Mam nadzieję, że to najpiękniejszy prezent, jaki dostałeś – powiedziałam, przesuwając pudełko w jego stronę.

Spojrzał na nie zdziwiony. Delikatnie rozwiązał kokardę, uniósł wieczko. W środku był test ciążowy z dwoma kreskami. Cisza zrobiła się gęsta. Nie powiedział ani słowa. Patrzył na test, potem na mnie, a ja czekałam. Uśmiechnęłam się lekko, choć czułam, że krew odpływa mi z twarzy.

– Nie mów nic, wiem. Też się boję. Ale… – zaczęłam, próbując zaklinać rzeczywistość.

Wtedy wstał, bez słowa wziął kurtkę z wieszaka, założył buty. Otworzył drzwi i wyszedł. Zostałam w kuchni, ze świecami, niedopitą herbatą. Najpierw czekałam. Minęła godzina, potem druga. Zaczęłam chodzić po mieszkaniu, wyciszając telefon i znów go włączając. Nie spałam, nie jadłam. Nic już nie miało smaku. Może potrzebował chwili. Może spanikował. Może... ale przecież nie tak to miało wyglądać.

Nie chciałam w to wierzyć

Rano siedziałam na kanapie w tym samym swetrze, w którym przygotowywałam kolację. Nie zmrużyłam oka. Telefon leżał obok mnie, ekran milczał. Przez noc napisałam do niego siedem wiadomości. Jedną skasowałam od razu, trzy inne edytowałam po kilka razy. Wszystkie brzmiały jak jedno wielkie pytanie: co się dzieje?

Po szóstej zadzwoniłam do Magdy. Odrzuciła. Próbowałam jeszcze raz, ale też nie odebrała. Przeczytała wiadomość dopiero po ósmej. Napisała tylko: „Na pewno wszystko dobrze. Może musi się z tym oswoić”. Chciałam jej wierzyć. Przez chwilę nawet tak było. Około dziewiątej zadzwonił telefon, numer nieznany. Odebrałam z bijącym sercem, myśląc, że to on.

– Czy rozmawiam z Martą? – zapytała kobieta po drugiej stronie. Głos miała spokojny, zbyt spokojny.

– Tak. A kto mówi?

Jestem jego żoną. Wiem, kim jesteś. Wiem o ciąży.

Poczułam, jak cały świat się zatrzymał. W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś chory żart.

– Żartuje pani? To chyba jakaś pomyłka.

– Nie, nie jesteś pierwsza. Ale będziesz ostatnia. Dziękuję, że otworzyłaś mi oczy – powiedziała spokojnie, po czym się rozłączyła.

Siedziałam z telefonem przy uchu, próbując zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Powiedziała, że jest jego żoną. Powiedziała to tak, jakby to było oczywiste, jakby wszyscy o tym wiedzieli – tylko nie ja. Nie potrafiłam się ruszyć. Patrzyłam w ścianę, próbując sobie przypomnieć wszystkie wieczory, kiedy się nie odzywał, wszystkie weekendy, kiedy był „w delegacji”, każdy moment, gdy coś mi nie pasowało, ale ja nie chciałam tego widzieć. Żona? Jak to możliwe? Dlaczego niczego nie zauważyłam?

Byłam taka naiwna

Nie czekałam długo. Po trzynastej zadzwonił. Jego imię wyświetliło się na ekranie i nagle całe ciało zaczęło mi drżeć. Przez sekundę chciałam nie odbierać, ale w końcu przesunęłam palcem po ekranie.

– Marta... – zaczął, ale nie pozwoliłam mu mówić dalej.

Masz żonę? Byłeś żonaty przez cały ten czas? – głos mi się załamał, ale w środku czułam jedynie suchą, zimną złość.

– Ja... To nie tak, chciałem ci powiedzieć, ale...

– Ale co? Że jestem kochanką? Że przez cały czas byłam tą drugą? Przecież... – głos mi się łamał, ale nie chciałam się rozkleić. – Całowałeś mnie. Mówiłeś, że jestem dla ciebie ważna.

– Bo byłaś. Jesteś. Tylko... nie planowałem tego tak. Nie wiedziałem, jak się z tego wyplątać. To się wszystko potoczyło tak szybko...

– Szybko? To trwa ponad rok. A teraz będziemy mieli dziecko!

– Marta... Ja nie mogę zostawić wszystkiego. Mam dziecko. Rodzinę. Nie wiedziałem, że...

Ale mnie mogłeś zostawić – przerwałam mu. – Tamtego wieczoru, w ciszy. W najgorszy możliwy sposób.

Przez chwilę nic nie mówił. Potem cicho powiedział:

– Nie chciałem, żeby tak to wyszło. Naprawdę.

– Ale wyszło. I nie ma już powrotu.

Rozłączyłam się. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie płakać. Nie dlatego, że mnie oszukał. Płakałam, bo przez chwilę naprawdę wierzyłam, że to się uda. Że jestem dla kogoś wszystkim.

Nie chciałam być samotną matką

Nie wychodziłam z mieszkania przez kolejne dwa dni. Telefon ucichł, nikt nie dzwonił, nie pisał. Magdzie powiedziałam tylko, że się pokłóciliśmy. Kłamałam. Nie chciałam jeszcze mówić prawdy. Nie wiedziałam, jak ująć to, co tak bardzo bolało. Byłam tą drugą. Przez ponad rok byłam kimś, kto żyje w cieniu cudzego życia. A teraz miałam zostać samotną matką.

Leżałam pod kocem, z zasłoniętymi oknami. Raz w nocy obudziłam się zlana potem i w panice szukałam telefonu. Chciałam napisać do niego, cokolwiek. Nie zrobiłam tego. Skasowałam wiadomość, zanim skończyłam pisać. Następnego dnia pojechałam do mamy. Wzięłam długi płaszcz, założyłam okulary przeciwsłoneczne, choć nie było słońca. Mama robiła rosół. Siedziała przy stole, obierała marchewkę. Usiadłam naprzeciwko niej.

– Wszystko w porządku, dziecko? – zapytała, nie patrząc na mnie.

– Tak… po prostu ciężki dzień – powiedziałam i szybko uciekłam wzrokiem.

Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć jej o wszystkim. O nim, o ciąży, o tym, że ktoś, komu ufałam, miał drugie życie, o którym nic nie wiedziałam. Ale nie mogłam, jeszcze nie. Może nigdy. Po południu poszłam do kościoła, sama. Usiadłam w ławce z tyłu, otulona ciszą. Chciałam to zrozumieć, dowiedzieć się, co mam zrobić. Co dalej.

To nie tak miało być – szepnęłam, patrząc na świecę w bocznej nawie. – Nie chciałam być tą drugą. Nie chciałam być samotną matką.

Nie dostałam żadnej odpowiedzi. Nikt się nie pojawił, nie poczułam spokoju. Ale na chwilę przestałam płakać. I może to już było coś.

Nie potrzebowałam litości

Spotkaliśmy się w parku, to był jego pomysł. Napisał rano, że chciałby porozmawiać o dziecku, o wszystkim. Odpisałam tylko jedno słowo: „Dobrze”. Było zimno, choć grudniowe słońce próbowało się przebić przez chmury. Usiadłam na ławce. Przyszedł spóźniony, z zapiętą do połowy kurtką. Wyglądał, jakby nie spał. Ja też nie spałam.

– Dziękuję, że przyszłaś – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. Czekałam, aż powie coś, co ma znaczenie.

Żona ode mnie odeszła. Właściwie… spakowała rzeczy i pojechała z dzieckiem do swojej matki. Powiedziała, że nie chce mnie więcej znać. Nie wiem, czy wróci.

Skinęłam głową. W środku nie czułam nic. Żadnej satysfakcji. Żadnej ulgi.

– Nie mówię ci tego, żebyś... żebyś chciała do mnie wrócić. Chciałem tylko, żebyś wiedziała. Nie umiem się teraz w tym wszystkim odnaleźć. Nie wiem, co będzie dalej.

– Nie musisz niczego tłumaczyć – przerwałam mu. – Nie chcę tego słuchać. Nie przyszłam tu po współczucie.

– Nie, ja… ja nie współczuję. Nie próbuję też nic naprawiać. Chcę jakoś pomóc. Choć trochę. Dziecku i tobie.

Nie chcę twojej litości – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo. – Nie chcę, żebyś był tym facetem, który raz w miesiącu przesyła pieniądze i mówi, że się stara.

Zamilkł. Wbił wzrok w ziemię.

– Chciałem być szczery. Choć raz.

– Teraz już za późno – powiedziałam, wstając. – Poradzę sobie, bez ciebie. Pamiętaj jedno – to dziecko nie jest niczemu winne, ale przez ciebie będzie miało tylko matkę.

Odwróciłam się i odeszłam. Nie obejrzałam się ani razu.

Zaczynam od nowa

Grudniowy śnieg topniał pod moimi butami, zostawiając za sobą wilgotne ślady, które i tak znikną po kilku godzinach. Tak jak on zniknął z mojego życia. Tak jak zniknęło wszystko, co wydawało mi się pewne.

Szłam bez celu, ręce w kieszeniach, głowa opuszczona. Nie płakałam, bo nie było już łez. Został tylko ciężar w piersi, który nie chciał zniknąć. Może kiedyś minie, a może zostanie już na zawsze. Miałam w sobie coś, czego nie miałam jeszcze tydzień temu – decyzję, że się nie poddam.

Nie wiedziałam, co będzie dalej. Bałam się. Przerażała mnie myśl, że mam całe życie układać od nowa. Ale też... coś się zmieniło. Tamtego wieczoru, gdy wręczyłam mu pudełko, wierzyłam, że zaczyna się przyszłość. I faktycznie – zaczęła się. Może nie taka, jakiej chciałam, ale też mogła być dobra. A może nawet lepsza.

Stałam na światłach, czekając na zielone. Obok jakaś kobieta szła z córką za rękę. Mała mówiła coś cicho, patrząc na swoje buty. Kobieta uśmiechnęła się, poprawiła jej szalik. Ich cienie zniknęły za rogiem. Zrobiło się cicho, a ja poczułam w środku dziwny spokój. Nie byłam gotowa, żeby zacząć wszystko od nowa, ale byłam gotowa, żeby się z tym zmierzyć.

Marta, 31 la

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama