„Narzeczony zerwał ze mną SMS-em na chwilę przed ślubem. Nie zdążyłam mu wyjawić pewnej tajemnicy”
„Zacisnęłam zęby. Może to i dobrze. Może to kara za to, że nie powiedziałam mu prawdy wcześniej. Że odwlekałam to z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc. A teraz… nie będzie komu tego wyznać”.

- Redakcja
Nigdy nie wierzyłam w bajki o wielkiej miłości aż po grób. Ale wierzyłam, że uczciwość, lojalność i wzajemny szacunek to fundamenty udanego związku. Przez trzy lata byłam zaręczona z człowiekiem, który przysięgał mi miłość, planował wspólne życie, mówił o dzieciach i starości spędzonej razem. W dniu ślubu wszystko miało być jak spełnienie marzenia – suknia gotowa, goście zaproszeni, sala udekorowana. Tylko pan młody… się nie zjawił. Zerwał ze mną jednym SMS-em. Zanim zdążyłam mu wyznać prawdę, która mogła zmienić wszystko. Albo przynajmniej dać szansę na szczerość.
Ostatnie przygotowania
– Jeszcze tylko bukiet i wszystko mamy – powiedziała mama, zerkając na telefon, gdzie odhaczała kolejne punkty z listy.
Stałam w kuchni w szlafroku, z herbatą w ręce, a moje ciało drżało z nerwów. Ślub miał być jutro. Jutro miałam powiedzieć „tak” przed całą rodziną, znajomymi i Bogiem.
– Natasza, ty w ogóle słuchasz? – Mama popatrzyła na mnie spod przymrużonych powiek. – Wiesz, że nie lubię, jak tak się wyłączasz.
– Przepraszam. Tak, bukiet. Róże i eustomy, jak mówiłam wcześniej.
Mama tylko westchnęła. Nie miała pojęcia, że moje myśli od tygodni krążą wokół czegoś zupełnie innego niż dekoracje i menu. Siedziałam na bombie. Wiedziałam, że muszę powiedzieć Igorowi prawdę. A raczej… coś, co dotyczyło mojego życia, zanim się poznaliśmy. Coś, co mogło go odsunąć ode mnie raz na zawsze.
Ale czekałam. Aż przyjdzie lepszy moment, bardziej odpowiedni dzień. Problem w tym, że ten dzień nigdy nie nadchodził.
– Myślisz, że Igor już się obudził? – zapytałam bezmyślnie, patrząc na telefon.
– Chyba odsypia kawalerski, prawda? Daj mu pospać. Jutro już nie ucieknie – zaśmiała się mama.
Uśmiechnęłam się słabo, choć wewnątrz poczułam ukłucie. Igor nigdy nie był typem imprezowicza. A jednak nie zadzwonił wczoraj wieczorem, nie napisał nic od ponad dwunastu godzin. Zwykle tak nie znikał.
– Może śpi – mruknęłam, ale coś we mnie szeptało: „A może już podjął decyzję?”
SMS, który wszystko zmienił
Telefon zawibrował cicho na blacie, kiedy właśnie kończyłam przymierzać welon. Przytrzymałam go jeszcze przez chwilę na głowie, patrząc w lustro. Wyglądałam... dziwnie. Jak nie ja. Jak dziewczyna z katalogu, a nie kobieta, która za kilka godzin miała zmienić swoje życie.
– Sprawdź to – rzuciła moja świadkowa, Magda. – Może Igor się wreszcie obudził i ogarnął, że żeni się za parę godzin.
Chwyciłam telefon bez specjalnego entuzjazmu. Z ekranu patrzył na mnie krótki SMS. Zwykłe kilka słów. Takie, które można napisać jednym tchem. Ale każde z nich uderzyło mnie z osobna. I mocno.
Nie mogę. Przepraszam. To nie ma sensu.
Poczułam, jak robi mi się słabo. Magda zauważyła, że blednę, i podeszła szybko.
– Co jest?
Podałam jej telefon. Nic nie powiedziała. Tylko odczytała wiadomość i spojrzała na mnie przerażona.
– To jakiś żart, prawda? – wyszeptała.
Usiadłam na łóżku i wpatrywałam się w ścianę. Telefon zsunął mi się z dłoni na pościel.
– Nie... To nie jest żart – powiedziałam cicho.
Minęła minuta, może dwie. Magda coś mówiła, próbowała dzwonić do Igora, ale on już nie odbierał. A ja siedziałam, jakby ktoś mnie od środka wypatroszył. Wtedy zrozumiałam, że to naprawdę koniec. Nie było prób wyjaśnień. Nie było łez, kłótni, wyciągania brudów. Tylko lakoniczne „nie mogę” i pustka. Po trzech latach wspólnego życia. Dzień przed ślubem.
Co powiedzieć gościom?
Na zegarze była 10:15, a ślub zaplanowaliśmy na czternastą. Sala już przystrojona, orkiestra rozłożyła sprzęt, a goście w drodze z różnych stron Polski. Niektórzy już dojechali. Rodzice biegali po domu jak w amoku – mama raz płakała, raz wydzwaniała do cioci Joli, by odwołać fryzjera, tata próbował się dodzwonić do Igora, jakby jeszcze był cień szansy, że to jakaś pomyłka.
– Nie wiem, co powiedzieć ludziom – jęknęłam, siedząc na fotelu, wciąż w białym szlafroku.
– Powiemy im prawdę. Że odwołany – odpowiedział tata, nie podnosząc głowy znad telefonu.
– A jak zapytają, dlaczego?
– To powiesz, że spanikował. Każdy będzie wiedział, że to nie twoja wina – powiedziała Magda i chwyciła mnie za rękę.
Ale ja wiedziałam, że to nie do końca prawda. On może i uciekł, ale ja... też miałam swoje za uszami. Co, jeśli właśnie dlatego odszedł? Może się dowiedział?
– Może się boisz, że ludzie będą gadać? – spytała cicho mama, klękając przede mną. – Natasza, niech sobie gadają. Życie się nie kończy. Jeszcze ci podziękujesz, że uciekł, a nie rozwiódł się po roku.
Zacisnęłam powieki. Nie chciałam nic słyszeć. Nie chciałam się bronić. W jednej chwili z przyszłej żony stałam się tą, co została porzucona. I nikt nie wiedział, że oprócz bólu rozstania dźwigam jeszcze coś więcej – tajemnicę, której nie zdążyłam mu wyznać.
Między gniewem a rozpaczą
Wieczorem dom był już cichy. Goście wyjechali, jedzenie oddaliśmy do noclegowni, a orkiestra – o dziwo – nie wzięła nawet całej kwoty. Mieli litość. A może po prostu wiedzieli, że nikt nie chce grać na pogrzebie czyjegoś serca. Siedziałam w salonie w dresie, z włosami niedbale spiętymi gumką, patrząc w okno. Magda poszła do siebie, rodzice zamknęli się w sypialni, tata powiedział tylko:
– Jak będziesz czegoś potrzebować, córciu… nie pytaj. Po prostu mów.
Nie płakałam. A może właśnie to było najgorsze? Że nie potrafiłam. Czułam się pusta. Nawet nie wściekła – jakby gniew nie miał już siły przebić się przez zmęczenie. Wzięłam do ręki telefon. Igor nadal nie odpisywał. Na Facebooku zniknęło jego zdjęcie profilowe. Na Instagramie usunął wszystkie wspólne fotki. Jakby nigdy nie istnieliśmy. A przecież istnieliśmy.
Pamiętałam, jak wróciliśmy z urlopu w Toskanii i jak mówił, że teraz już zawsze chce jeździć ze mną w każde miejsce na ziemi. Pamiętałam, jak płakał, kiedy opowiadałam mu o moim dzieciństwie. Jak mówił, że nikt mnie już nie skrzywdzi. A teraz? Nawet nie miał odwagi powiedzieć tego w twarz.
Zacisnęłam zęby. Może to i dobrze. Może to kara za to, że nie powiedziałam mu prawdy wcześniej. Że odwlekałam to z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc. A teraz… nie będzie komu tego wyznać.
Nie zdążyłam mu powiedzieć
Skręcałam się w środku, kiedy czytałam jego wiadomość po raz kolejny. Nie dopisał nic więcej. Ani „kocham cię”, ani „wybacz mi”, ani „nie umiem inaczej”. Tylko: „To nie ma sensu.” Dla mnie sens przestał istnieć z chwilą, kiedy przestałam być jego narzeczoną.
Wstałam z kanapy, podeszłam do szafy i sięgnęłam po małe, metalowe pudełko schowane głęboko za ubraniami. Przekręciłam zamek – cztery cyfry, data, której nikt nie znał poza mną – i otworzyłam wieczko. W środku – jedno zdjęcie, wynik badań, i list, którego nigdy nie wysłałam.
Pół roku temu, kiedy poszłam na rutynowe badania, nie spodziewałam się, że usłyszę coś więcej niż: „wszystko w porządku”. A jednak lekarz powiedział mi, że powinnam usiąść.
Pani Nataszo, straciła pani dziecko. Wczesna ciąża, prawdopodobnie nawet pani nie wiedziała.
Nie wiedziałam. Okres mi się spóźniał, myślałam, że to przez stres. A jednak byłam w ciąży. I straciłam dziecko, zanim w ogóle zdążyłam o nim pomyśleć. Nie powiedziałam Igorowi. Bałam się. Nie wiedziałam, jak zareaguje. A potem było już „za późno” albo „to nie moment”... aż ten moment nigdy nie nadszedł.
I teraz... może nigdy nie nadejdzie. Może odszedł, bo coś przeczuwał. Może dlatego zniknął, nie chcąc się mierzyć z moim cierpieniem. A może po prostu mnie nie kochał. Ale ja go kochałam. I dziecko, którego nigdy nie poznałam, też. A teraz zostałam tylko ja. Z tym pudełkiem. Z tą historią, której nie będzie komu opowiedzieć.
Czy można przebaczyć kłamstwo?
Minęły trzy miesiące. Suknia ślubna wisi w pokrowcu na strychu, mama nie chce jej ruszać. Twierdzi, że może jeszcze się przyda. A ja wiem, że już nigdy jej nie założę. Nie próbowałam więcej kontaktować się z Igorem. Wbrew logice, wciąż miałam nadzieję, że się odezwie. Że zadzwoni, zapuka do drzwi, powie, że żałuje. Ale nie zrobił tego. Zniknął z mojego życia tak łatwo, jakbyśmy nie mieli za sobą tych lat, wspólnych wieczorów, planów, dotyków i pocałunków.
Pewnego dnia natknęłam się na niego przypadkiem. Szedł z jakąś dziewczyną, młodszą, uśmiechniętą, zakochaną. Minął mnie jak obcą. I wtedy dotarło do mnie, że nawet gdybym powiedziała mu wszystko – o ciąży, o stracie, o bólu – on i tak by odszedł. Może tylko zrobiłby to trochę później.
Nie byłam doskonała. Trzymałam w sobie tajemnicę, która go dotyczyła. Ale on... nie dał mi nawet szansy, by być uczciwą. A najgorsze, że do dziś nie wiem, czy to ja zdradziłam jego zaufanie, czy on moje. Czasem w nocy kładę rękę na brzuchu. Tam, gdzie miało rosnąć życie. Wybaczam sobie. Bo wiem, że zrobiłam wszystko, co potrafiłam. A on? Jego wybaczenie przestało być mi potrzebne.
Może kiedyś zakocham się znowu. Ale teraz? Uczę się być dla siebie wystarczająca. I pamiętać. Nie tylko stratę, ale też siłę, którą w sobie odnalazłam.
Natasza, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Ojciec dał się omotać młodej żonce. Była gotowa zrobić naprawdę wiele, by dobrać się do jego kasy”
- „Mój nastoletni syn nie widzi we mnie matki. Dla niego jestem tylko bankomatem i przeszkodą”
- „Mój mąż mnie olewał, więc przy płocie pomógł mi sąsiad. Po ogrodzie zajął się moją kuchnią, a na koniec – sypialnią”

