Reklama

Mam trzydzieści dwa lata, pracuję na etacie w dziale administracji i spłacam kredyt na mieszkanie, które miało być naszym wspólnym azylem. Dziś to po prostu lokum z kredytem – moim kredytem. Bo Patryk, mój narzeczony, nie pracuje od miesięcy. Kiedyś mówił „jesteśmy w tym razem”, a teraz bardziej pasowałoby „ja leżę, ty sponsorujesz”.

Początkowo było mi go szkoda – „cięcia w firmie”, „ciężki rynek”, „dwa miesiące i wracam na nogi”. Wspierałam go, jak tylko umiałam. Ale potem tygodnie zmieniły się w miesiące, a on wciąż „potrzebował czasu”. Zaczął mówić, że gotowanie się nie opłaca, że zamówienie obiadu to przecież nic takiego. Oczywiście. Zwłaszcza, jeśli płacę ja.

Wieczorami siadał na kanapie, odpalał seriale, a ja... sprawdzałam, czy wystarczy nam na rachunki. Coraz częściej czułam się jak samotna matka, a nie partnerka. A mimo to coś mnie przy trzymało. Może przyzwyczajenie. Może nadzieja, że wróci dawny Patryk – ten, który planował, działał, wspierał.

Ale od jakiegoś czasu we mnie coś się zmieniało. Ile można być „silną kobietą”, która dźwiga dwóch dorosłych ludzi? Ile jeszcze udźwignę, zanim sama się rozsypię?

Zamienił się w kogoś obcego

– Patryk, czy ty znowu właśnie zamówiłeś pizzę za sześćdziesiąt złotych? – zapytałam, patrząc na powiadomienie z banku. Nawet nie próbował ukryć zdziwienia.

– No… Tak. Miałem ochotę. Głodny byłem, nie chciało mi się nic robić.

– A może byś zapytał mnie, czy mamy na to pieniądze? Nie łaska?

– Przecież ja też tu mieszkam. I co, nie mogę sobie zamówić czegoś raz na jakiś czas?

– „Raz na jakiś czas”? Ty co drugi dzień coś zamawiasz! Za moje pieniądze!

A twoje pieniądze to nie moje? – prychnął i sięgnął po pilota. – Myślałem, że jesteśmy razem, ale skoro chcesz liczyć każdą złotówkę...

Zatkało mnie. Siedział tam w rozciągniętym dresie, z miną obrażonego księcia, a ja miałam ochotę rzucić w niego kartonem po pizzy.

– Ja pracuję. Ja płacę za rachunki, kredyt, jedzenie. A ty co robisz, Patryk?

– Szukam pracy. Ale jak mam cokolwiek znaleźć, skoro ciągle mi trujesz? Jak się mam skupić?

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. On naprawdę w to wierzył. W to, że jest ofiarą moich „napadów”. A przecież ja… ja tylko próbowałam ratować coś, co od dawna tonęło. Pamiętałam, jak jeszcze dwa lata temu wstawał wcześniej ode mnie, robił kawę, mówił, że wszystko się uda. Gdzie się podział ten facet?

Zamiast niego miałam teraz współlokatora z dostępem do mojej karty i wiecznym usprawiedliwieniem na wszystko. A ja – coraz mniej byłam partnerką. Coraz bardziej… sponsorką.

Próbowałam pokojowych sposobów

– Patryk, możemy pogadać? Tylko na spokojnie – zaczęłam wieczorem, kiedy wyłączył konsolę. W rękach trzymał kontroler jak tarczę.

O co znowu chodzi?

Usiadłam naprzeciwko niego. Czułam, że jeśli tego nie powiem teraz, to już nigdy.

– Chodzi o nas. O to, że… to nie działa. Nie szukasz pracy, nie pomagasz. Ja wszystko ciągnę sama. I mam wrażenie, że to ci odpowiada.

Westchnął ciężko i odłożył pada.

– Basia, ty nic nie rozumiesz. Rynek pracy to dramat. Wysłałem kilka CV, zero odpowiedzi. Jestem wypalony, zmęczony. Potrzebuję czasu.

– Ale ile jeszcze? Minęło osiem miesięcy. Osiem, Patryk!

– A co mam zrobić? Wziąć byle co za trzy tysiące i tyrać jak wół? Taki mam sobie zniszczyć życie?

– A ja sobie nie niszczę? Ty sobie siedzisz, „regenerujesz się”, a ja po pracy wracam i ogarniam wszystko za ciebie.

Zamilkł. Wiedziałam, że nie ma odpowiedzi. Właśnie – „zniszczyć sobie życie”. Zaczęłam się zastanawiać, kiedy moje życie przestało być moje. Patryk wstał i poszedł do kuchni. Po chwili wrócił z piwem.

– Naprawdę myślałem, że mnie zrozumiesz – rzucił z wyrzutem.

Poczułam, jak coś we mnie osiada. Moje zmęczenie, frustracja, samotność... On widział tylko siebie. Wtedy po raz pierwszy przemknęła mi przez głowę myśl, której wcześniej się bałam: „a co, jeśli lepiej byłoby mi samej?”.

Tego było już za wiele

Zostawiłam Patryka wieczorem samego, bo musiałam iść do apteki. Wracałam zmęczona, z siatką leków i pudełkiem chusteczek. Zima dała mi się we znaki, ale miałam jeszcze jeden powód, żeby się nie spieszyć – nie chciałam słuchać jego narzekań.

Kiedy weszłam do mieszkania, zobaczyłam pizzę na stole. Już nie pytałam, nie komentowałam. Odruchowo sięgnęłam po telefon, żeby sprawdzić wiadomości. Nieodebrane połączenie od nieznanego numeru i SMS: „Dobry wieczór, tu Damian z pizzerii. Dziękuję za zamówienie, ale klient zadzwonił później i przeprosił za brak napiwku. Powiedział, że to Pani nie chciała dać nawet dwóch złotych. To dziwne, dlatego piszę. Bez urazy”.

Zamarłam.

Patryk, co ty odwaliłeś?! – krzyknęłam, wchodząc do salonu.

– O co ci chodzi?

Dzwoniłeś do kuriera od pizzy? Naprawdę? Żeby co? Żeby mnie obgadać?! Pożalić się?

– To nie tak. Po prostu… No wiesz, głupio wyszło. On się tak starał, a ty nawet napiwku nie dałaś...

– Ja wyszłam po leki! W ogóle nie wiedziałam, że zamówiłeś! A ty – zamiast powiedzieć „sorry, nie było drobnych” – oczerniasz mnie przed obcym facetem?!

– Zrobiłem to dla zasady. Szacunek dla pracy, rozumiesz?

Szacunek?! Ty, który od miesięcy nie kiwnąłeś palcem, żeby cokolwiek do naszego życia dołożyć?

Wybuchnęłam. To było jak cios w brzuch. Upokorzenie. Tylko że tym razem nie zamierzałam udawać, że nic się nie stało. Coś się we mnie skończyło. I już nie zamierzałam tego sklejać. O nie!

Dawno powinnam była to zrobić

– Pakuj się – powiedziałam cicho, ale stanowczo. Stałam w progu, w kurtce i z siatką w ręce, jakbym dopiero wróciła z innego życia.

Patryk spojrzał na mnie zdziwiony.

Co? Serio?

– Tak, serio.

– Basia, przestań. Wiem, że jesteś wkurzona, ale nie dramatyzuj.

– To nie jest dramatyzowanie. To jest koniec. Pakuj się. Dzisiaj.

Podniósł się powoli z kanapy, jakby próbował zyskać na czasie.

– Daj spokój, przecież… Przecież my mieliśmy być razem. Tyle razem przeszliśmy.

– Przeszliśmy? Ja przeszłam przez wszystko. Ty siedziałeś i zamawiałeś pizzę.

– Basia, ale… Przecież było dobrze. Może nie idealnie, ale...

– Było dobrze? Dla ciebie może dobrze. Dla mnie to był koszmar. Patrzyłam, jak zmieniasz się z faceta, którego kochałam, w... w pasożyta. Tak, właśnie to powiedziałam.

Podeszłam do szafy i wyciągnęłam sportową torbę. Wrzuciłam do niej jego rzeczy – szybko, bez litości. Na koniec dorzuciłam pudełko z niedojedzoną pizzą i... paragon.

– Masz. Na pamiątkę.

Jesteś poważna? – zapytał, ale widział, że nie mam już w sobie ani grama wątpliwości.

Otworzyłam mu drzwi. Nie spojrzał mi w oczy, kiedy wychodził. Może dlatego, że wiedział, że to nie jest awantura, po której wróci. To był koniec. Zamknęłam drzwi. Zsunęłam się po nich na podłogę. I płakałam – długo. Ze złości, z żalu. Ale też... z ulgi.

Wreszcie mogłam odetchnąć

Rano wstałam wcześniej niż zwykle. Mieszkanie było nienaturalnie ciche. W kuchni stał kubek z wyszczerbionym uchem – Patryk zawsze twierdził, że to jego „szczęśliwy”. Pomyślałam, że zostawił go specjalnie. Ostatni, głupi gest.

Włączyłam czajnik. Zalałam herbatę, poszłam po odkurzacz. Wciągałam kurz z dywanu i coś we mnie zaczęło się rozluźniać. Jakby centymetr po centymetrze wracała do mnie przestrzeń. Jakby w końcu było czym oddychać.

Koło południa zadzwoniła Magda, moja przyjaciółka.

– No i co? – zapytała bez przywitania. Wiedziała.

Wyrzuciłam go – powiedziałam cicho.

– W końcu! Długo na to czekałam. I ty też, chociaż nie chciałaś się do tego przyznać.

– Wiesz… – zaczęłam, ale głos mi zadrżał. – Boję się trochę. Że zostanę sama, że nie dam rady. Że to była zła decyzja.

– Basia, najgorsze, co mogłaś robić, to siedzieć z kimś, kto cię zżerał od środka. Lepiej być samej niż dzielić życie z darmozjadem.

Milczałam. Jej słowa bolały, bo były prawdziwe.

– Poza tym teraz będziesz mogła wreszcie wydać pieniądze na coś dla siebie, nie na jego pizzę – dodała z lekkim śmiechem.

Parsknęłam.

Po rozmowie długo patrzyłam na puste łóżko. Bez dresu porzuconego na podłodze, bez pilota z wytartymi przyciskami. W końcu mogłam się położyć i nie czuć ciężaru cudzej bezczynności. Może nie miałam już partnera. Może byłam sama. Ale przynajmniej nikt nie dobierał się do mojego konta.

Lepiej być samemu

Minął tydzień. Wieczorem usiadłam na kanapie z kubkiem kakao i kocem, który zawsze mi zabierał, bo „jego był w praniu”. Cicho było. Bez dźwięków strzelającego pada, bekania po piwie, komentarzy do seriali, których nie znosiłam.

Dziwnie mi było. Pusto. Ale ta pustka była... spokojna. Cicha, kojąca. Po raz pierwszy od dawna nikt niczego ode mnie nie wymagał. Nikt nie wchodził do łazienki, kiedy miałam pianę na włosach. Nikt nie przerywał mi czytania, bo „nudzi mu się i może bym pogadała”.

Nie wiedziałam jeszcze, co będzie dalej. Czy zostanę tu na długo. Czy kupię nową pościel, żeby zatrzeć jego zapach. Czy kiedykolwiek jeszcze komuś zaufam. Ale wiedziałam jedno: nie chcę wracać do tamtego układu. Do życia w parze, w którym jestem jedyną osobą robiącą kroki do przodu.

Magda powiedziała coś, co we mnie zostało:

– Basia, nie bój się być samej. W samotności można odnaleźć siebie. A z kimś, kto cię tylko ciągnie w dół, stracisz siebie szybciej, niż się zorientujesz.

Spojrzałam na ekran telefonu. Zero wiadomości od Patryka. To dobrze. Wzięłam łyk kakao. Czułam jego ciepło w dłoniach. Pomyślałam, że dam radę. Nie muszę się już z nikim dzielić. Ani pizzą, ani wypłatą.

Barbara, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama