„Narzeczony zaprosił mnie na wakacje, a potem wystawił mi rachunek na 5000 zł. To ma być miłość?”
„– Zakładałem, że to oczywiste – wzruszył ramionami. – Jesteśmy dorośli, kochanie. To, że planujemy ślub, nie znaczy, że wszystko będę sponsorował. To był wspólny wyjazd. Wspólny? Czy ja naprawdę przez ostatnie dni byłam z kimś, kto liczył każdy wydatek?”.

- Redakcja
Zawsze wierzyłam, że w miłości chodzi o dawanie – nie o rachunki. Że jeśli ktoś mówi, że zabiera na wakacje to nie po to, żeby potem wręczyć ci szczegółowe rozliczenie z tabelką w Excelu. Może jestem naiwna. A może po prostu miałam inne wyobrażenie o tym, jak wygląda relacja dwojga ludzi, którzy się kochają i planują wspólne życie.
Pracuję jako graficzka. Umiem robić estetyczne rzeczy, ale kompletnie nie potrafię uporządkować własnych emocji. Wchodzę w relacje sercem, potem dopiero myślę. Bartek – mój narzeczony – jest moim totalnym przeciwieństwem. Pragmatyczny, chłodny, czasem wręcz wyrachowany. Przedsiębiorca, który zawsze wie, co, gdzie, kiedy i za ile. Właśnie to mnie w nim z początku fascynowało. Miałam wrażenie, że jest silny, konkretny. Że może mnie ustabilizować.
Zaręczyliśmy się po dwóch latach. Byłam wtedy pewna, że trafiłam na kogoś, kto naprawdę chce o mnie dbać. Kolacje, wypady, wspólne plany – Bartek wszystko „ogarniał”. Nigdy nie rozmawialiśmy o pieniądzach. Nie musieliśmy. A przynajmniej tak mi się wydawało.
– Zabieram cię na wakacje – powiedział któregoś dnia. – Zasłużyliśmy. Tylko my dwoje, w słońcu, z winem i śniadaniami na tarasie. Poleciałam z nim szczęśliwa.
Nie wiedziałam, że ta podróż nie będzie początkiem czegoś pięknego, tylko końcem moich złudzeń.
Wystawił mi rachunek
– To tak na spokojnie, żebyśmy wiedzieli, ile co kosztowało – powiedział Bartek, podając mi kartkę.
Siedzieliśmy przy stole w jego kuchni. Jeszcze dzień wcześniej spacerowaliśmy po plaży z drinkami w dłoniach, a teraz czułam się, jakby ktoś wylał mi kubeł lodu na głowę. Spojrzałam na dokument. Tabelka. Noclegi, jedzenie, wypożyczenie auta, paliwo.
– Pięć tysięcy? – wydukałam. – To żart?
– Nie, skąd. Po prostu dzielę na pół. Każde z nas korzystało, prawda?
Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Przez chwilę naprawdę myślałam, że to jakaś jego chora forma dowcipu. Ale jego twarz nie drgnęła nawet na sekundę. Zero ironii. Zero uśmiechu. On mówił serio.
– Bartek, przecież sam mówiłeś, że to prezent, że mnie „zabierasz” – próbowałam zrozumieć. – Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, że mam ci zwrócić cokolwiek…
– Bo zakładałem, że to oczywiste – wzruszył ramionami. – Jesteśmy dorośli, kochanie. To, że planujemy ślub, nie znaczy, że wszystko będę sponsorował. To był wspólny wyjazd.
Wspólny? Czy ja naprawdę przez ostatnie dni byłam z kimś, kto liczył każdy wydatek? Czułam, jak coś się we mnie łamie. Moje wyobrażenie o nas, o nim, o tym, co to znaczy być razem. Zaczęłam się zastanawiać – czy ja w ogóle wiem, z kim ja się zaręczyłam?
Wyszłam wtedy do łazienki i zamknęłam się od środka. Na umywalce stał jego krem do golenia i szczoteczka elektryczna. Wszystko równo ułożone. A ja siedziałam na podłodze i czułam, że coś się kończy. Może nie nasz związek – jeszcze nie – ale jakaś jego część. Moja naiwność. Moje zaufanie.
Przyjaciółka była w szoku
– On ci co?! – Iza aż zakrztusiła się kawą.
Siedziałyśmy u niej w kuchni, a ja opowiadałam całą historię z kartką i tabelką. Iza była jedyną osobą, której mogłam to wszystko wyrzucić z siebie, bez udawania, że wszystko jest okej.
– Rozpisał wszystko, jakbyśmy byli współlokatorami. A potem z kamienną twarzą powiedział: „to tylko uczciwość”.
– Kasia… Przecież ja ci od początku mówiłam, że Bartek nie jest czuły, że myśli tylko o sobie. Ty go idealizowałaś.
– Bo ja… – zacięłam się. Bo co? Bo chciałam, żeby to miało sens? Bo potrzebowałam wierzyć, że ktoś taki jak on może mnie naprawdę kochać?
Iza pokręciła głową.
– Ty się w tej relacji zupełnie zatraciłaś. Już nawet nie wiesz, czego chcesz.
Milczałam. Bo wiedziałam, że ma rację. Wróciłam wtedy myślami do wszystkich tych kolacji w ekskluzywnych restauracjach, do drogich prezentów, które dostawałam „tak po prostu”. Czy to naprawdę było bezinteresowne? Czy może zawsze był jakiś cichy rachunek prowadzony w jego głowie?
Zaczęłam analizować drobiazgi. Jak po jednym weekendzie u jego znajomych powiedział: – „Zwrócimy ci za paliwo, mam zapisane”. Albo jak przyniósł mi bukiet róż, ale przy okazji wspomniał, że był w promocji. Śmiałam się wtedy, uznając to za jego suchy żart. Ale może to nie był żart. Może ja po prostu nie chciałam widzieć.
Patrzyłam na Izę i czułam, jakbym dopiero teraz się budziła. Jakby przez dwa lata ktoś prowadził mnie za rękę, ale nie po ślubny kobierzec, tylko przez muzeum pozorów.
– A może on nigdy mnie nie kochał?
Iza nie odpowiedziała. I to milczenie bolało mnie najbardziej.
Dobrze, że to usłyszałam
– Nie zamierzam utrzymywać kobiety. Każdy płaci za siebie – usłyszałam przez zamknięte drzwi sypialni.
Zamarłam w miejscu. Wróciłam wcześniej z pracy i nie spodziewałam się, że Bartek będzie rozmawiać przez telefon – zwłaszcza o… mnie. O mojej „utrzymance”. Bo chyba o mnie mówił, prawda?
– Jasne, że ładna. I ogarnięta. Ale wiesz, nie po to haruję, żeby ktoś się przy mnie ustawił – mówił dalej tym swoim chłodnym tonem.
Cofnęłam się o krok i poczułam, że zaraz zwymiotuję. W mojej głowie rozbrzmiewało jedno pytanie: to naprawdę tak myślisz o mnie? Przez chwilę wahałam się, czy nie wyjść z mieszkania, nie trzasnąć drzwiami i nie zniknąć. Ale coś mnie przytrzymało.
Weszłam do pokoju. Bartek właśnie kończył rozmowę. Spojrzał na mnie i zbladł. W jego oczach widziałam zaskoczenie. Może odrobinę poczucia winy. Ale tylko przez sekundę.
– Słyszałam cię – powiedziałam cicho.
– Kasia… to nie było o tobie – zaczął, ale nawet nie potrafił spojrzeć mi w oczy.
– Nie? A o kim? O twojej przyszłej żonie, z którą mieszkasz i planujesz ślub, ale której wypominasz każdy grosz?
Milczał. A ja czułam, jak pękam od środka. Jakby każda cząstka mnie krzyczała, że to koniec. Że to już nie jest związek – to jest chłodna transakcja.
– To tylko uczciwość – szepnął w końcu.
Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył. Wróciłam wtedy do kuchni i usiadłam przy stole. Spojrzałam na pierścionek na palcu. Tak, piękny. Idealny. Jak wszystko u Bartka. Tylko dlaczego ja się w nim czułam coraz mniej idealna? Coraz mniej kochana? Może zasłużyłam na to. Może za bardzo chciałam bajki, a dostałam rzeczywistość, której nie byłam gotowa unieść.
Mama mnie nie wspierała
– Mamo… a gdyby tata cię zaprosił na wakacje i po powrocie wręczył rachunek, co byś zrobiła?
Siedziałyśmy w jej kuchni, parzyła miętę z ogródka i kroiła jabłka na kompot. Ta sama kuchnia co zawsze, ta sama cisza w tle, przerywana tylko tykaniem zegara. Zadałam pytanie, a ona nie odpowiedziała od razu. Popatrzyła na mnie, zmrużyła oczy i wróciła do krojenia.
– Zależy – powiedziała w końcu. – Może bym zapłaciła i zapamiętała na przyszłość, żeby więcej nigdzie z nim nie jechać.
– Mamo, ja mówię poważnie – prawie się rozpłakałam. – Bartek tak zrobił. Po powrocie z wakacji wystawił mi rachunek. 5000 zł. Rozpisane wszystko jak na fakturze.
Zamilkła. Przez chwilę miałam nadzieję, że rzuci coś w stylu: „Co za dureń!”, „Zostaw go”, „Nie zasługuje na ciebie”. Ale nie. Moja mama nigdy nie była typem, który staje z mieczem w obronie córki.
– Wiesz, Kasiu… W dzisiejszych czasach tak już jest. Młodzi chcą wszystko dzielić. Może przesadzasz?
– Przesadzam? – powtórzyłam głucho.
– Może to po prostu jego sposób na… uczciwość. Nie wszyscy faceci mają ten gest. Twój ojciec też nie miał, a jakoś przeżyliśmy. Nie zawsze chodzi o romantyzm.
Spojrzałam na nią i poczułam, że jestem zupełnie sama. Nie tylko w tej kuchni. W ogóle. Nie miałam obok nikogo, kto powiedziałby: „Masz prawo się tak czuć. To nie jest normalne. To nie jest miłość”. Zabolało mnie to bardziej, niż chciałam przyznać. Moja mama nie rozumiała. Może nigdy nie rozumiała.
Wyszłam od niej wcześniej niż zwykle. Na klatce schodowej zadzwonił telefon – Bartek. Nie odebrałam. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Chciałam poczuć, że jeszcze mam prawo czuć się zraniona. Nawet jeśli nikogo to nie obchodzi.
Czy to ma jeszcze sens?
– Bartek, musimy porozmawiać – powiedziałam cicho, stojąc w progu jego biura. Miał słuchawki na uszach, klikał coś na laptopie. Spojrzał na mnie, zmrużył oczy, jakby chciał sprawdzić, czy to ważne.
Zdjął słuchawki.
– Jasne. Co się dzieje?
Usiadłam naprzeciwko. Miałam zaciśnięte dłonie, nogi drżały mi pod stołem.
– Chcę wiedzieć, czy mnie jeszcze kochasz – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
Zamarł. W jego spojrzeniu coś się zmieniło. Jakby nie był gotowy na to pytanie. Jakby nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Kasia… kocham cię. Ale… miłość to nie tylko emocje. To też rozsądek. Wspólna odpowiedzialność. Partnerstwo.
– Partnerstwo? – uśmiechnęłam się smutno. – Partnerstwo to wspólne decyzje, rozmowy, dzielenie się sobą. A nie: „oto twoja część kosztów”.
– A co w tym złego, że jesteśmy uczciwi? – zapytał, wzruszając ramionami.
– Nic, Bartek. Tylko ja nie chcę być twoją księgową. Nie chcę związku, w którym każda rzecz ma cenę. Ja chcę być z kimś, kto wie, co to znaczy troska. Czułość.
– Może jesteśmy po prostu zbyt różni – powiedział w końcu. I było w tym coś, co mnie dobiło. Bo chyba po raz pierwszy usłyszałam, że on też to widzi. Tę przepaść między nami.
Zaczęłam płakać. Próbowałam się powstrzymać, ale nie umiałam. Bo to nie był płacz o rachunek. To był płacz o wszystko. O moje złudzenia, o lata, które dałam, myśląc, że to „na zawsze”.
– Ja nie potrzebuję sponsora – powiedziałam przez łzy. – Ale potrzebuję kogoś, kto trzyma mnie za rękę, gdy boli. Kogoś, kto rozumie, że miłość to nie excele.
A on tylko siedział i patrzył. Jakby nie wiedział, co z tym zrobić. A ja nie wiem, co teraz zrobić z nami.
Katarzyna, 28 lat
Czytaj także:
- „Mąż kupił mi blender na rocznicę ślubu. Jeszcze jeden taki prezent, a szybko się wymiksuję z tego małżeństwa”
- „Nie spodziewałam się tego, co zobaczę w domu po powrocie z urlopu. Mąż urządził letnie kino, którego nigdy nie zapomnę”
- „Mój eks zjawił się po 15 latach, jak gdyby nigdy nic. Myślał, że moje drzwi przez te lata były dla niego otwarte”

