Reklama

Mój ślub miał wyglądać jak z bajki. Kryształowe żyrandole nad parkietem, białe obrusy na stołach, muzyka na żywo, kwiaty w każdej wnęce sali i tort tak wysoki, że kelnerzy musieliby wnosić go w kilka osób. Jako dziewczynka oglądałam w telewizji programy o królewskich weselach i marzyłam, że kiedyś będę tą księżniczką w sukni z długim trenem.

To był mój sen

Kiedy poznałam Darka, wydawało mi się, że marzenie jest na wyciągnięcie ręki. Był opiekuńczy, miał poczucie humoru i kiwał głową, gdy opowiadałam o mojej wizji eleganckiego przyjęcia. Dopiero po zaręczynach jego pragmatyzm wyszedł na pierwszy plan. W jego oczach wystawne wesele było fanaberią.

– Po co wydawać tyle kasy na jeden wieczór? – powtarzał, gdy próbowałam mu pokazać zdjęcia wymarzonej sali.

W końcu postawił sprawę jasno: remiza strażacka, bo taniej, stoły i krzesła plastikowe, jedzenie z baru mlecznego, a muzyka – z laptopa. Słuchałam tego jak w transie i pocieszałam się myślą, że najważniejsza jest miłość. Wtedy jednak po raz pierwszy poczułam, że nasze „wspólne marzenie” tak naprawdę nigdy nie było wspólne.

Chciał zaoszczędzić

Dzień ślubu przywitał mnie lekkim słońcem i ciepłym powietrzem. Powtarzałam sobie w myślach, że to będzie najpiękniejszy dzień w moim życiu, choć gdzieś z tyłu głowy czaiło się napięcie. Kiedy przyjechaliśmy pod remizę, serce zaczęło bić szybciej.

Plastikowe krzesła ustawione w równych rzędach, gołe ściany, stół z napojami przyozdobiony jedynie ceratą. Z głośników płynęła muzyka z laptopa, jakby ktoś włączył domową playlistę na spotkaniu u znajomych. Starałam się uśmiechać do pierwszych gości, którzy zaczęli schodzić się z prezentami i gratulacjami.

Mama podeszła do mnie, poprawiła welon i szepnęła, że wyglądam pięknie. To dodało mi odwagi, choć oczy same uciekały w stronę pustych kątów sali, które aż prosiły się o bukiety i girlandy.

Wstydziłam się

Kiedy Darek podszedł, wykorzystałam chwilę, by powiedzieć mu to, co od rana chodziło mi po głowie.

– Mogłeś chociaż kupić kilka kwiatów – powiedziałam.

– Przesadzasz. Goście przyszli dla nas, a nie dla dekoracji – odparł spokojnie, jakby to zamykało temat.

Skinęłam głową, choć w środku pojawiło się pytanie, na które nie chciałam znać odpowiedzi: czy ja też nie przyszłam tutaj dla siebie? Starałam się zagłuszyć to uczucie rozmowami, ale im dłużej patrzyłam na salę, tym trudniej było mi uwierzyć, że to naprawdę mój ślub.

Z każdą kolejną godziną sala wypełniała się śmiechem i rozmowami, ale ja coraz częściej łapałam na sobie ukradkowe spojrzenia. Wiedziałam, że nie wszyscy potrafią ukryć zdziwienie. Przy stole obok usłyszałam, jak starszy pan pochyla się do swojej towarzyszki.

– No… nietypowe wesele – mruknął.

Wszyscy szeptali

Udawałam, że tego nie słyszę, ale Ania, która siedziała obok mnie, zerknęła wymownie i pochyliła się w moją stronę.

– Kasiu, ty jesteś przepiękna, ale ta sala… ech – powiedziała szeptem.

Uśmiechnęłam się blado, próbując zbyć temat.

– To już bez znaczenia. Teraz i tak nic nie zmienię – odpowiedziałam.

Na talerzach pojawiały się proste dania, które bardziej przypominały domowy obiad niż weselną ucztę. Część gości jadła bez komentarza, inni wymieniali spojrzenia. Starałam się zagadywać rodzinę, ale co chwilę coś odwracało moją uwagę – plastikowe krzesło z wytartym oparciem, pusta ściana za moim krzesłem, z której odłaziła farba.

Kilku kuzynów wyszło na parkiet, jakby chcieli pokazać, że nie ma znaczenia, z czego płynie muzyka. Patrzyłam na nich i zazdrościłam im tej beztroski. W mojej głowie wciąż kotłowały się myśli o tym, że mogłam walczyć o więcej. Gniew na Darka mieszał się z żalem do samej siebie, że tak łatwo odpuściłam.

Chciałam zniknąć

Po kilku tańcach wyszłam na chwilę zaczerpnąć powietrza. Oparłam się o barierkę przed salą i poczułam, jak napięcie powoli ze mnie schodzi. Nagle dobiegły mnie głosy dwóch kobiet, które stały niedaleko.

– Widzisz, mówiłam, że będzie biednie – powiedziała jedna. – Tak poskąpili, że aż wstyd.

– No, przecież to wesele córki jedynej, a wygląda jak imieniny – dodała druga, śmiejąc się pod nosem.

Miałam ochotę podejść i powiedzieć, żeby zajęły się własnymi talerzami, ale stałam w miejscu, wpatrując się w ciemne podwórko. Po chwili zdecydowałam się wrócić, udawać, że nic się nie dzieje i dokończyć ten wieczór z podniesioną głową. Jednak im więcej ludzi mijałam, tym bardziej miałam wrażenie, że ich spojrzenia ważą więcej niż każde wypowiedziane słowo.

Wróciłam na salę i usiadłam przy stole, ale moje myśli były daleko stąd. Goście śmiali się, rozmawiali i jedli, a ja czułam się jak obserwatorka, której ktoś podmienił scenariusz. Mama usiadła obok mnie i położyła dłoń na mojej.

Martwiła się

– Kasiu, wszystko w porządku? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy.

– Tak, mamo… tylko jestem trochę zmęczona – odpowiedziałam, unikając jej wzroku.

Spojrzałam na parkiet, gdzie Darek rozmawiał z kolegami. Śmiał się, jakby nie zauważał, że coraz więcej osób komentuje wystrój sali i skromne menu. Zastanawiałam się, czy naprawdę nic do niego nie dociera, czy po prostu go to nie obchodzi.

Postanowiłam, że dotrwam do końca bez scen. Wypiłam łyk wina i ruszyłam do tańca, żeby choć na chwilę oderwać się od tych myśli. Jednak nawet w rytmie muzyki czułam, że w środku jest we mnie pustka. Wiedziałam już, że ten dzień w mojej pamięci nie będzie wspomnieniem beztroski, tylko kompromisu, który bolał.

Nic nie rozumiał

Po weselu w mieszkaniu nie mogłam już udawać, że wszystko jest w porządku.

– To, co dziś zobaczyłam i usłyszałam… czułam się zlekceważona – powiedziałam.

Darek zmarszczył brwi.

– Przecież to tylko jeden dzień. Ważne, że jesteśmy razem.

– To był dla mnie najważniejszy dzień, a ty zamieniłeś go w coś, czego będę się wstydzić – odpowiedziałam spokojnie, choć głos lekko mi drżał.

– Myślałem, że jesteśmy ponad takie rzeczy. Liczy się nasza miłość, nie dekoracje – odparł z nutą zniecierpliwienia.

– Dla mnie liczy się też to, żeby ktoś szanował moje marzenia – powiedziałam cicho, ale stanowczo.

Wpatrywał się we mnie, jakby nie do końca rozumiał, o co walczę. Ja z kolei widziałam coraz wyraźniej, że między nami jest przepaść, której być może nigdy nie uda się zasypać.

Katarzyna, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama