„Narzeczony mówił, że spędzi święta z chorą matką. Nad barszczem odkryłam, że życzenia składał komuś zupełnie innemu”
„Coś mnie tknęło. Powiększyłam zdjęcie. Kobieta na nim... nie, to niemożliwe, ale te oczy, te włosy. To przecież Pani Maria. Matka Pawła. Nie było jej w domu. A przecież miał z nią spędzać Wigilię, w domu, z ojcem. Tak mówił”.

Nie jestem typem dziewczyny, która wszystko roztrząsa. „Czasem trzeba po prostu zaufać” – mówiłam sobie to tyle razy, że aż sama zaczęłam w to wierzyć. Paweł nie należał do wylewnych facetów. Raczej milczący niż gadatliwy, raczej ciepły niż namiętny. Był w tych drobnych gestach: w parzeniu kawy, w przytuleniu w nocy, w tym, jak czasem bez słowa gładził mnie po plecach. To mi wystarczało.
Jesteśmy razem od ponad półtora roku. Zaczęło się cicho – jak wszystko między nami. Bez wielkich deklaracji, bez szaleństw. Ot, znajomość, która po prostu się wydarzyła, rozkwitła i została. Jego przeszłość? Nigdy nie mówił zbyt wiele. Wiedziałam o Idze, że była, że długo, że burzliwie. Nie dopytywałam. Skoro teraz był ze mną – to chyba wystarczyło, prawda?
W tym roku Wigilię miał spędzić sam z rodzicami. Powiedział, że jego mama bardzo podupadła na zdrowiu, że ojciec nie daje już rady sam. Pokiwałam głową, zrozumiałam, pocałowałam go na pożegnanie. Nie protestowałam. Przecież czasem trzeba po prostu… zaufać.
Nic się tu nie zgadzało
Na święta u mojej ciotki było gwarno. Dzieciaki śpiewały kolędy, wujek znów rozlał za dużo barszczu, a ciocia próbowała ogarnąć chaos. Siedziałam między nimi, uśmiechając się do rozmów, których nie słuchałam. Telefon leżał obok talerza, ekran co chwilę się rozświetlał powiadomieniami. Zerknięcie nie było grzechem, prawda?
Zaczęło się od drobnostek. Zobaczyłam relację koleżanki, Karoliny z liceum. Zdjęcie z siostrą, podpis: „Wigilia w szpitalu. Chociaż tu razem”. Zmarszczyłam brwi. Szpital? W tle łóżko, choinka, inna kobieta w białej koszuli szpitalnej. Karolina pracowała na onkologii. Coś mnie tknęło. Powiększyłam zdjęcie. Kobieta na nim... nie, to niemożliwe, ale te oczy, te włosy. To przecież Pani Maria. Matka Pawła. Przecież miał z nią spędzać Wigilię, w domu, z ojcem. Tak mówił.
Nim zdążyłam pomyśleć, kliknęłam na jego relację. Opublikowana 20 minut temu. Stół, świece, kilka dłoni ze szklankami. Nie znałam tych rąk. Ani tego stołu. Ani tych zasłon. To nie był dom jego rodziców. Zrobiło mi się gorąco. Serce zaczęło bić szybciej, a dłoń mimowolnie sięgnęła po telefon.
– Coś się stało? – zapytała Kasia, siadając obok. – Jesteś blada jak opłatek.
– Chyba… nie wiem – opowiedziałam jej, co widziałam. – Może powinnam zadzwonić do Pawła?
– Zadzwoń. Albo nie. Najpierw oddychaj. Potem go zapytaj, gdzie jest. Prosto z mostu.
Wzięłam głęboki wdech i wybrałam numer.
Rozgryzłam jego kłamstwa
Telefon dzwonił długo. Za długo. Już miałam się rozłączyć, kiedy odebrał.
– Hej, Anka – usłyszałam jego głos, spokojny, prawie zaspany. – Wszystko w porządku?
Zacisnęłam mocniej palce na telefonie. W głowie kotłowały się myśli, ale wydusiłam jedno:
– Gdzie jesteś?
Chwila ciszy.
– U rodziców… – zaczął, ale głos mu zadrżał. – Wiesz przecież…
– Paweł – przerwałam mu. – Widziałam zdjęcie twojej mamy. W szpitalu. Dzisiaj. I twoją relację. To nie jest ich dom. Więc… zapytam jeszcze raz. Gdzie jesteś?
Usłyszałam westchnienie i ciszę, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowo. Potem, niemal szeptem:
– Nie jestem u nich.
Zamknęłam oczy. Łzy stanęły mi pod powiekami, ale jeszcze nie płakałam.
– To z kim jesteś?
– Anka…
– Z kim?
Po drugiej stronie znów cisza. A potem:
– Z Igą.
Zrobiło mi się niedobrze. Usta mi zesztywniały.
– Iga? Twoja była?
– Tak… Ale to nie tak jak myślisz. To skomplikowane. Ja... nie potrafiłem wybrać. Nie chciałem nikogo ranić. I… pojechałem najpierw do niej. Potem miałem jechać do rodziców. Miałem być… uczciwy. Chciałem… po prostu…
– Spędzasz Wigilię na dwa fronty?
Nie odpowiedział. Milczenie wystarczyło.
– To nie to, że nie potrafiłeś wybrać. Ty po prostu nie potrafisz być przyzwoity.
Rozłączyłam się. Wtedy łzy w końcu popłynęły.
Musiałam to usłyszeć
Zebrałam się do niego dzień po świętach. Nie spałam prawie całą noc. W głowie przewijały się obrazy – jego dłonie na czyimś stole, te świece, jego głos w telefonie, jakby był dzieckiem złapanym na kłamstwie. Chciałam usłyszeć wszystko do końca. Bez wygładzania. Bez jego „to nie tak, jak myślisz”.
Drzwi otworzył szybko, jakby czekał. Miał podpuchnięte oczy, zarost kilkudniowy, pachniał jakimś tanim płynem po goleniu. Paweł, którego znałam, zawsze pachniał delikatnie. To nie był on. A może właśnie był. Tylko nie chciałam tego widzieć.
– Anka… – zaczął.
– Oszczędź mi słów na wejściu. Siądziemy i mi opowiesz. Wszystko.
Usiadł. Ja stanęłam. Nie mogłam usiąść. Bałam się, że wtedy bym mu wybaczyła.
– Nie wiem, od czego zacząć – powiedział, patrząc w podłogę.
– Od początku.
Przełknął ślinę.
– Byłaś dla mnie… spokojem. Takim ciepłym miejscem. A Iga… tam było wszystko inne. Chaos, emocje, szarpanie się. Po naszym poznaniu próbowałem to zamknąć. Ale jak… jak zamyka się coś, co nie zostało rozwiązane?
– To co? Spotykaliście się?
– Nie. Kilka razy… rozmawialiśmy. Pisała. Ja też. I w te święta… pomyślałem, że może to ostatni moment, żeby zrozumieć. Żeby wybrać.
– To czemu mi nie powiedziałeś?
– Bo się bałem, że wybiorę źle.
Parsknęłam cicho, bez śmiechu.
– Nie ma dobrego wyboru, Paweł. Jest tylko odwaga. A ty jej nie masz.
Zamilkł. Nie zaprzeczył.
Nagle to do mnie dotarło
Wróciłam do siebie i zamknęłam drzwi przed całym światem. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie opaść na podłogę, jeszcze w kurtce, jeszcze z kluczami w dłoni. Przez chwilę tylko siedziałam, wpatrując się w parkiet, który sama kładłam z Pawłem w zeszłe lato. Przypomniało mi się, jak śmiał się, że źle odmierzam odległości, a potem poprawiał wszystko, nucąc pod nosem jakąś piosenkę. Pomyślałam wtedy: „Może właśnie to znaczy mieć kogoś na zawsze”.
Teraz przeglądałam zdjęcia. Nasze pierwsze wspólne święta – siedzimy na kanapie, ja w swetrze w renifery, on z tą swoją śmieszną papierową czapeczką. W tle migoczą światełka, a ja się uśmiecham tak szczerze, jak już dawno nie potrafiłam.
Coś mnie tknęło. Weszłam na media społecznościowe i znalazłam profil Igi. Wiedziałam, że to zły pomysł, ale... ja już i tak nie miałam nic do stracenia. Z drżącymi palcami napisałam: „Chciałabym z tobą porozmawiać. Nie z wyrzutem. Z ciekawości. Chcę znać prawdę”.
Nie minęła godzina, przyszła odpowiedź: „To nie pierwszy raz. On po prostu nigdy nie wybiera. Ja też kiedyś myślałam, że wybierze mnie”. To mnie złamało. Nie była moją rywalką. Była… mną. Tylko wcześniej. Leżałam na kanapie, w tej samej pozycji co rok temu. Tylko bez swetra, bez uśmiechu, bez niego.
Dla mnie było już za późno
Zaczął dzwonić tuż po Nowym Roku. Najpierw raz. Potem codziennie. Najpierw pisał „przepraszam”, potem „tęsknię”, potem „nie umiem żyć bez ciebie”. Nie odpisywałam. Nie dlatego, że nie chciałam – tylko dlatego, że się bałam. Jeśli odpowiem, to znowu dam się wciągnąć w jego półprawdy, w jego niezdecydowanie.
W końcu stanął pod moim blokiem. Widziałam go z okna. Stał w tym samym płaszczu, który miał na sobie, kiedy pierwszy raz zapukał do moich drzwi z winem w ręce i drżącym głosem zapytał, czy może zostać na noc.
Tym razem nie miał wina. Miał tylko zmęczone oczy i zmarznięte dłonie. Wyszłam. Nie dla niego. Dla siebie. Uśmiechnął się na mój widok.
– Wybrałem – powiedział.
– Dopiero teraz?
– Wiem, że za późno. Ale jeśli... jeśli mogę jeszcze coś odbudować...
Pokręciłam głową. Powoli.
– Wiesz, Paweł... Nie chodzi o to, że wybrałeś. Chodzi o to, że potrzebowałeś aż dwóch Wigilii, żeby się zorientować, czego chcesz. A ja nie chcę być nagrodą w konkursie, który sam sobie zorganizowałeś.
– Ja się bałem, że jak wybiorę źle...
– To zostaniesz sam? – dokończyłam. – A ja? Myślisz, że ja nie bałam się być tylko opcją?
Stał w milczeniu. Zobaczyłam w jego oczach cień chłopaka, którego kiedyś pokochałam.
– Wybaczyłabym ci zdradę. Ale nie tchórzostwo.
Odwróciłam się i wróciłam do siebie. Tym razem to ja zamknęłam drzwi.
Nie zmieniłam zdania
Sylwestra spędziłam sama. Otworzyłam butelkę czerwonego wina, którą trzymałam „na jakąś okazję”, i usiadłam przy kuchennym stole. W radiu leciały stare przeboje, a za oknem wybuchały pierwsze fajerwerki. Pomyślałam wtedy, że to kłamstwo – są piękne tylko przez chwilę, a potem zostaje dym i echo. Nie płakałam. Nie czułam już gniewu. Byłam... spokojna. Tak spokojna, jak wtedy, gdy Paweł jeszcze nie pojawił się w moim życiu. Pomyślałam, że to nie musi być pustka. To może być początek.
Wiedziałam już, że nie chcę czekać, aż ktoś się na mnie zdecyduje. Że lojalność wobec siebie samej znaczy więcej niż czekanie z opłatkiem w ręku i telefonem na stole. Paweł nie był złym człowiekiem. Był tylko zagubiony. Tyle że jego zagubienie rozbiło we mnie coś, czego już nie chciałam sklejać.
Spojrzałam na ekran telefonu. Ostatnia wiadomość od niego: „Gdybyś zmieniła zdanie…”. Nie zmieniłam. Wyłączyłam telefon. Wzięłam łyk wina i wreszcie – się uśmiechnęłam. Lekko, ale szczerze. Czasem miłość to za mało. Czasem trzeba wybrać siebie. Zwłaszcza w Wigilię.
Anna, 28 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Chciałam, żeby mój były dał mi spokój, więc podsunęłam mu kandydatkę na żonę. Ta zemsta wyszła mi bokiem”
- „Na zdjęciach z zeszłej Wigilii siostra kleiła się do mojego męża. Rzuciłam im je w twarz i życzyłam Wesołych Świąt”
- „W moim małżeństwie nie ma dnia, żebyśmy się nie kłócili. Rozwód nie wchodzi w grę, więc jesteśmy skazani na siebie”

