Reklama

Zbliżał się nasz rocznicowy weekend, który planowałam od dawna. Marzyłam o wypadzie pełnym emocji – spływ kajakowy, wspinaczka, może nocleg w domku na drzewie z widokiem na jezioro. Potrzebowałam adrenaliny, ruchu i śmiechu, bo codzienność nas przytłaczała. Miałam dość wieczorów przed telewizorem i niedzielnych spacerów wokół osiedla. Ale mój narzeczony, zamiast pójść za ciosem i spełnić moje oczekiwania, zafundował mi wyjazd, gdzie czekała mnie wszechogarniająca nuda.

Nie mogłam się doczekać

Wszystko zaczęło się w poniedziałkowy wieczór, kiedy wróciłam zmęczona z pracy. Byłam wykończona, ale i podekscytowana, bo tydzień wcześniej Michał rzucił luźno, że chce mnie gdzieś zabrać na weekend. Mieliśmy niedługo rocznicę zaręczyn, więc to brzmiało jak początek czegoś romantycznego. Otworzyłam drzwi i od razu poczułam zapach jego ulubionego curry. Siedział przy stole, uśmiechnięty, z laptopem przed sobą.

– Gotowa na przygodę życia? – zapytał, zacierając ręce.

– No jasne! Mów, gdzie jedziemy!

Zaczęłam wymieniać w głowie możliwości – rafting, może jakieś góry, domek na odludziu z sauną? Michał tylko kiwał głową, aż w końcu powiedział:

Znalazłem świetne miejsce. Wieś na Podlasiu. Dom z duszą, kominek, zero zasięgu.

Zamarłam. Myślałam, że żartuje.

– Wieś?

– Tak, prawdziwa cisza. Będziemy tylko my i natura. Możemy chodzić na spacery, czytać książki... odpocząć.

Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. On mówił o odpoczynku, a ja potrzebowałam oddechu od codzienności właśnie przez... brak emocji. Miałam już dość siedzenia. Chciałam ruszyć się z miejsca, poczuć dreszcz przygody. Nie rozumiałam, jak mógł tego nie zauważyć.

– A może... zrobimy coś bardziej... dynamicznego? – zapytałam delikatnie.

– Uwierz mi, to będzie dokładnie to, czego potrzebujemy – powiedział z przekonaniem.

I wtedy zrozumiałam, że jego wizja tego weekendu ma niewiele wspólnego z moją.

Droga prowadziła donikąd

Wyjechaliśmy w piątek rano. Michał był pełen entuzjazmu, jakby zabierał mnie do jakiegoś tajemniczego raju, a ja udawałam, że też jestem podekscytowana. W samochodzie grała jego ulubiona playlista z lat dziewięćdziesiątych, a on co chwilę zerkał na mnie z uśmiechem.

– Zobaczysz, zakochasz się w tym miejscu – mówił, ściskając moją dłoń. – Takie weekendy zmieniają perspektywę.

Perspektywa faktycznie zaczęła się zmieniać, ale nie w tę stronę, którą miał na myśli. Im dalej jechaliśmy, tym bardziej czułam, jak z każdym kilometrem oddalamy się od siebie. Droga wiła się przez lasy, pola i coraz mniejsze wsie, aż w końcu asfalt ustąpił miejsca szutrowej drodze pełnej dziur. Auto podskakiwało, a moje zęby razem z nim.

– Jesteśmy blisko – oznajmił z dumą Michał. – Jeszcze tylko kawałek.

Kawałek trwał dobre dwadzieścia minut, a kiedy wreszcie dotarliśmy, poczułam coś między rozczarowaniem a rozpaczą. Drewniany dom rzeczywiście miał duszę.. Pachniało wilgocią, stara kanapa zsunęła się przy pierwszym usadzeniu, a za oknem rosła pokrzywa po pas.

– No i jak? – zapytał z iskrą w oku.

– Mhm. Inaczej niż sobie wyobrażałam – wymamrotałam, próbując nie być złośliwa.

Nie chciałam go zranić, ale czułam, że zafundował mi weekend, który pasował bardziej do jego zmęczonego ciała niż do mojej spragnionej emocji duszy. Patrzyłam na otaczające nas nic i pierwszy raz żałowałam, że dałam mu wolną rękę w planowaniu.

Nie tego się spodziewałam

Wieczorem Michał postanowił przygotować kolację. Wyciągnął z torby produkty przywiezione z miasta – kurczaka, słoik domowych ogórków, chleb i dwa piwa. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale na pewno nie tego, że rocznicowy wieczór spędzę przy rozklekotanym stole, z plastikowymi talerzami i zimnym mięsem, bo kuchenka się zepsuła.

– Ale przynajmniej mamy ogórki! – zażartował, otwierając słoik z entuzjazmem godnym lepszej okazji.

Patrzyłam na niego w milczeniu. To nie tak, że potrzebowałam luksusu. Ale czy naprawdę niczego więcej nie zasługiwałam? Chciałam z nim świętować. Naprawdę. Ale on świętował, jakbyśmy mieli po sześćdziesiąt lat i marzyli tylko o spokoju i herbacie z miodem.

– Pamiętasz, jak mówiłaś, że jesteś zmęczona wszystkim? – zaczął, nakładając mi kurczaka. – Pomyślałem, że właśnie to będzie idealne. Spokój, cisza, żadnych bodźców. Tylko my.

Nie odpowiedziałam od razu. Było mi głupio. Może rzeczywiście mówiłam, że mam dość wszystkiego. Ale nie chodziło mi o to, żeby uciec do miejsca, gdzie jedyną atrakcją była huśtawka trzeszcząca pod ciężarem koca i resztka zasięgu w oknie łazienki.

Po kolacji wyszliśmy przed dom. Było cicho, ciemno i chłodno. Michał patrzył w niebo, a ja patrzyłam na niego. Wiedziałam, że się starał. Ale jego „staranie” i moje „pragnienia” nie spotykały się nawet w połowie drogi. Wróciliśmy do środka, a ja pierwszy raz naprawdę poczułam, że mimo tego, że jesteśmy razem – jesteśmy daleko od siebie.

Rysy na związku

Następnego dnia rano Michał był w swoim żywiole. Zaparzył kawę w starej kawiarce, której ledwo udało się nie wysadzić kuchni, i z uśmiechem przyniósł mi kubek do łóżka.

– Widzisz? Żadnego pośpiechu, żadnych budzików. Tylko my i natura – powiedział z dumą.

Chciałam się uśmiechnąć, naprawdę. Ale to nie działało. Ten dom był dla mnie jak kapsuła, w której czas się zatrzymał. Do południa Michał zbierał jabłka z sadu, a ja siedziałam na werandzie, przewijając w kółko zdjęcia na telefonie. Bez internetu. Bez kontaktu ze światem. Myślałam, że może poczuję ulgę – zamiast tego czułam się uwięziona.

– Może pogramy w karty? – zapytał nagle. – Albo przeczytam ci coś? Wziąłem nową książkę.

– Nie chcę czytać, Michał – odpowiedziałam zbyt ostro. – Przepraszam, po prostu... chyba miałam inne wyobrażenie tego weekendu.

Zamilkł. Widziałam, jak jego twarz tężeje. Wstał i zaczął chodzić po kuchni, jakby szukał odpowiedzi między garnkami.

– Czyli to nie jest to, co miało być, tak? – spytał w końcu.

– Nie o to chodzi. Chciałam... emocji. Wrażeń. Czegoś, co zapamiętamy.

– A myślisz, że mnie to wszystko nie męczy? Że ja też nie potrzebuję oderwać się od życia?

Milczałam. Bo po raz pierwszy zrozumiałam, że może właśnie to była jego ucieczka. Tylko że moje i jego „ratunki” wyglądały zupełnie inaczej.

Nocna rozmowa pod jabłonią

Wieczorem nie rozmawialiśmy prawie wcale. Michał długo siedział przy piecyku, grzebiąc w żarze kawałkiem drewna, a ja udawałam, że czytam książkę, choć litery uciekały mi spod wzroku. Atmosfera była gęsta, pełna niedopowiedzianych pretensji, jakby każde z nas próbowało zrozumieć, gdzie dokładnie się mijamy. Około północy wyszłam z domu. Nie mogłam spać. Usiadłam na starej ławce pod jabłonią, która mimo jesieni wciąż trzymała się kurczowo kilku owoców. Było chłodno, ale nie miałam ochoty wracać do środka. Po chwili usłyszałam skrzypienie drzwi i ciche kroki.

– Zmarzniesz – powiedział Michał, siadając obok i zarzucając mi na ramiona koc. – Mogę?

– Możesz – odpowiedziałam cicho.

Siedzieliśmy w ciszy, wsłuchując się w odgłosy nocy.

– Wiem, że to nie było to, co chciałaś – odezwał się w końcu. – Myślałem, że zrobię ci dobrze, a wyszło jak zawsze.

– Nie wyszło jak zawsze – pokręciłam głową. – Po prostu... nie dogadaliśmy się. Ja szukałam przygody, ty – spokoju.

– Bo ja nie umiem już inaczej. Zasuwam codziennie, pracuję po godzinach i czasem... po prostu marzę, żeby się zatrzymać.

– A ja czuję, że jak się zatrzymam, to przestanę oddychać – szepnęłam.

Michał spojrzał na mnie, uważnie, jakby pierwszy raz naprawdę mnie słyszał.

– To co? Nauczysz mnie trochę biegu, a ja ciebie trochę ciszy?

– Może... spróbujmy – powiedziałam, wtulając się w jego ramię.

Może tak miało być

Wróciliśmy do miasta w niedzielę wieczorem. Podczas jazdy nie rozmawialiśmy wiele, ale coś między nami się zmieniło. Nie na zasadzie wielkiego przełomu, raczej jakbyśmy oboje w końcu zdali sobie sprawę, że każde z nas żyje trochę w innym tempie – i że to nie musi oznaczać katastrofy.

Nie było spektakularnego pojednania, łez ani romantycznego finału. Po prostu Michał zapytał, czy chcę pójść na kolację w przyszły piątek, „taką prawdziwą, gdzieś w mieście, z winem i muzyką”. A ja zapytałam, czy jeśli kiedyś znów pojedziemy na wieś, to może weźmie też moje potrzeby pod uwagę – i obiecał, że tak.

Zrozumiałam, że nie zawsze musimy oczekiwać od drugiej osoby tego samego, czego sami pragniemy. Czasem trzeba się spotkać gdzieś pośrodku – może nawet właśnie w takim miejscu, jak tamta ławka pod jabłonią. Tam, gdzie jest przestrzeń na ciszę, ale i na rozmowę. Gdzie jedno może się wyciszyć, a drugie nie musi rezygnować z marzeń o dreszczu emocji.

Ten weekend nie był taki, jak sobie go wyobrażałam. Nie skakałam na bungee, nie płynęłam kajakiem przez rwącą rzekę, nie jadłam śniadania na tarasie z widokiem na góry. A jednak to był ważny czas. Bo pozwolił mi spojrzeć na Michała nie tylko jak na kogoś, kto ma mnie uszczęśliwiać – ale jak na człowieka, który też czegoś potrzebuje. Może właśnie o to chodzi w byciu razem?

Natalia, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama