Reklama

Wiem, że wiele kobiet marzy o tym, żeby stanąć w białej sukni przed ołtarzem, ściskając w dłoniach bukiet i rękę mężczyzny, który przysięgnie im miłość do końca życia. Ja też miałam to marzenie. I naprawdę wierzyłam, że się spełnia.

Z Bartkiem byliśmy razem sześć lat. Przetrwaliśmy pandemię, moje zwolnienie z pracy, jego kryzys egzystencjalny po trzydziestce i śmierć jego ojca. Były momenty, że wydawało mi się, że już nic nas nie rozdzieli. Byliśmy jak dwa drzewa rosnące zbyt blisko siebie – czasem konary się splatały, czasem zahaczały, ale korzenie i tak już dawno zrosły się pod ziemią.

Myślałam, że to ten jedyny

Oświadczył mi się w sposób, którego się nie spodziewałam – bez fanfar, bez tłumu, po prostu w łóżku, w niedzielny poranek, kiedy byłam jeszcze w piżamie i miałam odciśniętą poduszkę na twarzy.

– Martuś, a może byśmy już przestali się rozdzielać? Co?

– Że co? – Ziewnęłam, zdezorientowana.

– No, że może byśmy się pobrali. Mam pierścionek, tylko zgubiłem pudełko – i wyciągnął z szuflady coś, co wyglądało jak prosty pierścionek, ale mogło być równie dobrze częścią mechanizmu do tostera.

Zaśmiałam się wtedy, tak szczerze, do łez. I powiedziałam „tak”, nie dlatego, że był idealny, ale dlatego, że był mój. Wtedy jeszcze byłam pewna, że mnie wybrał – z pełną świadomością.

Na dwa tygodnie przed ślubem zaczęłam zauważać jego spojrzenia. Niby normalne, ale z tym dziwnym zawieszeniem – jakby coś chciał powiedzieć, ale się nie odważył. Jakby coś tłumił. A może jakby z czegoś się tłumaczył?

– Wiesz, Bartek cię znowu tak dziwnie obserwuje – zauważyła Anka, moja przyjaciółka, kiedy układałyśmy winietki przy stole weselnym.

– Wiem. Myślisz, że coś jest nie tak?

– Może się stresuje? Albo... może coś mu siedzi w głowie? – spojrzała na mnie z niepokojem.

– Nie wiem, ale czuję to w środku. Takie... coś. Jakby niepokój. Jakby miało się coś stać.

– Marta, ty go znasz. Jak coś jest nie tak, dowiesz się pierwsza. Na pewno ci powie. Prawda?

Wtedy jeszcze myślałam, że prawda to najlepsze, co może się przydarzyć. Ale nie znałam jeszcze tamtego wieczoru. I nie wiedziałam, jak bardzo można się pomylić.

Wyznał mi prawdę

To miała być zwykła kolacja. Przyszłam do Bartka z listą spraw do omówienia – catering, ustawienie stołów, czy jego kuzynki mają być w jednej ławce. Ale ledwo zdążyłam się rozsiąść na kanapie, on wyłączył telewizor, a jego mina powiedziała mi, że nie będzie dziś mowy o ciastach bezglutenowych.

– Marta, musimy pogadać. Na poważnie – powiedział, patrząc mi prosto w oczy.

– Co się stało? – Serce zabiło mi szybciej. Spojrzenie, które od kilku dni mnie niepokoiło, znów zagościło na jego twarzy.

– To nic, co by zmieniało wszystko. Ale... muszę ci powiedzieć, bo inaczej nie dam rady przysięgać ci czegokolwiek.

– Bartek, straszysz mnie.

Milczał chwilę. W końcu wziął głęboki oddech.

– Posłuchaj mnie, tylko daj skończyć. To było dawno temu... jeszcze zanim się oświadczyłem... byłem bardzo blisko tego, żeby cię zdradzić. Byłem sam, było ciężko między nami. I ktoś się wtedy pojawił. Ale... nie zrobiłem tego. Zatrzymałem się. Bo cię kocham.

Poczułam, jak powietrze ucieka z pokoju. W jednej chwili zrobiło się duszno. Patrzyłam na niego i nie wierzyłam.

– I co, teraz mam być ci wdzięczna za to, że „się powstrzymałeś”? – zapytałam chłodno.

– Nie. Po prostu chciałem być z tobą uczciwy.

– Uczciwy? Po takim czasie?

Chciałem, żebyś wiedziała wszystko, zanim staniemy przed Bogiem. Żebyśmy zaczęli bez tajemnic.

– Nie potrzebuję tego. Potrzebuję pewności – powiedziałam i wstałam. Głos miałam twardy, jakby ktoś inny mówił przeze mnie. – A ty mi właśnie ją odebrałeś.

Patrzył, jak wychodzę. Może sądził, że po takiej szczerości rzucę mu się w ramiona. Nie rzuciłam.

Jednak się wtedy wahał

Wyszłam z jego mieszkania, nie oglądając się za siebie. W dłoni nadal trzymałam klucze do naszego wspólnego mieszkania – ciężkie, metalowe, teraz nagle obce. Pieszo przeszłam pół miasta, nie dzwoniąc do nikogo. Po prostu szłam. W uszach wciąż brzmiały jego słowa: „Bo cię kocham”. Jakby miłość była jakimś zmywaczem, który usuwa wszystkie plamy.

Zadzwoniłam dopiero pod drzwiami Anki. Była w szlafroku, z kubkiem herbaty.

– Co się stało? – zapytała od razu.

Mogę zostać na noc?

Przytaknęła i odsunęła się w milczeniu, żebym mogła wejść. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. W końcu sama nie wytrzymałam.

– On... powiedział mi coś, czego nie umiem zignorować. Że prawie mnie zdradził. Że się powstrzymał. I myśli, że to wszystko załatwia.

Anka odłożyła kubek.

– Prawie? To znaczy, że jednak nie?

– No właśnie. Niby nie. Ale wiesz co, Anka? Czuję się, jakby to zrobił. Bo to nie była pokusa na imprezie. To było coś, co w nim siedziało. A mnie nie wybrał wtedy. Wybrał mnie dopiero po namyśle. Ja nie chcę być opcją B.

– Może się pogubił, Marta... Może dawno chciał to naprawić.

– Ja nie chcę być kimś, kto zostaje wybrany dopiero wtedy, kiedy wszystko inne zawiedzie. Chcę być czyimś pierwszym wyborem. Tym bez wahania, bez planu B.

Anka objęła mnie delikatnie. Nie płakałam, tylko siedziałam nieruchomo, jakby uczucia wyciekły ze mnie razem z tamtym wyznaniem Bartka. Była cisza. Ale to nie była ta spokojna cisza. To była cisza, w której pękają rzeczy.

Matka miała pretensje

Wróciłam do rodzinnego domu tuż po południu. Mama od razu spojrzała na mnie z niepokojem.

– Marta? Czemu nie jesteś u Bartka? Dzwonił rano, mówił, że nie może się z tobą skontaktować. Co się dzieje?

Nie miałam siły się tłumaczyć. Położyłam torbę na podłodze i usiadłam przy stole, jakbym znowu miała siedemnaście lat i właśnie wróciła po sprzeczce z chłopakiem.

Zerwałam zaręczyny – powiedziałam to sucho, jakby chodziło o niewysłany list.

Mama zastygła. W dłoniach trzymała ścierkę, którą dotąd wycierała blat. Teraz wyglądała, jakby zapomniała, co to w ogóle za przedmiot.

– Oszalałaś?! Na tydzień przed ślubem?! Co ludzie powiedzą? Ty wiesz, ile to wszystko kosztowało? Suknia już gotowa!

– Nie obchodzi mnie, co powiedzą ludzie.

– Każdy facet ma coś za uszami. Ważne, że z tobą został! Że się oświadczył. Że był gotów się ożenić.

Wstałam.

– Mamo, przestań. To nie jest żadna łaska. Ja nie chcę być z kimś, kto mówi: „byłem blisko, ale się powstrzymałem, więc się ciesz”.

– Marta, ty się wygłupiasz. Życie to nie bajka. Ja z twoim ojcem też nie miałam lekko.

– Wiem – przerwałam jej ostro. – I właśnie dlatego nie chcę powielać twoich schematów. Nie chcę być kobietą, która latami tłumaczy sobie, że „przynajmniej nie odszedł”. To nie jest miłość. To ugoda.

Mama spuściła wzrok. Po raz pierwszy od dawna nie miała odpowiedzi. Może i byłam w rozsypce, ale w tamtej chwili – czułam się, jakbym odzyskiwała samą siebie.

Słowa już nic nie zmienią

Bartek pojawił się pod domem mojej mamy bez zapowiedzi. Stał na podjeździe z kwiatami, jakby to miało cokolwiek zmienić. Kiedy go zobaczyłam przez firankę, przez chwilę chciałam się schować. Ale wyszłam.

– Marta, proszę. Posłuchaj mnie – zaczął od razu.

– Mów.

– Wiem, że to, co ci powiedziałem, zabolało. Ale ja chciałem dobrze. Chciałem być z tobą uczciwy. Powiedzieć ci wszystko, zanim... zanim zaczniemy nowe życie.

– I myślałeś, że jak powiesz to tuż przed ślubem, to co? Uczyni cię to lepszym człowiekiem?

– Myślałem, że zrozumiesz, że to znaczyło, że wybrałem ciebie.

– Nie. Ty nie wybrałeś mnie wtedy. Ty się powstrzymałeś. A ja nie chcę być powodem. Nie chcę być twoim wyrzeczeniem. Chcę być wyborem. Tym pierwszym. Nie drugim.

Zamilkł. Kwiaty w jego dłoniach wyglądały teraz absurdalnie – jakby przyszedł przeprosić za spóźnienie na kolację, a nie za złamanie czegoś we mnie.

– Marta... nie chcę cię stracić.

– Już straciłeś.

Oparłam się o framugę drzwi. Głos mi nie drżał. Patrzyłam na niego, jak na kogoś, kogo kiedyś znałam.

– Może naprawdę mnie kochałeś, Bartek. Ale miłość to za mało. Miłość bez szacunku i bez odwagi to tylko emocja. A ja nie chcę już budować życia na emocjach. Chcę budować na pewności.

Nie zaprzeczył. Nie próbował już nawet przekonywać. Odwrócił się i odszedł powoli, jakby każdy krok ważył więcej, niż mógł unieść.

A ja patrzyłam za nim – bez złości. Bez ulgi. Z czymś w rodzaju ciszy, której tak bardzo mi brakowało.

Chcę być pierwszym wyborem

Patrzę w okno i wyciągam z torebki zaproszenie ślubne. Nasze nazwiska, wytłoczone złotą czcionką, nadal wyglądają elegancko. Ale papier nie znaczy już nic.

Zamykam oczy i przypominam sobie tamten wieczór. Jego słowa. Moje rozczarowanie. Tę ciszę w sercu, która brzmiała jak odpowiedź.

Zastanawiam się, czy mogłam wtedy zareagować inaczej. Może przebaczyć? Może zrozumieć? Ale przecież nie o wybaczenie chodziło. Chodziło o to, że ja potrzebowałam być pewna. Być najważniejsza. Być wyborem, nie kompromisem.

Dziś wiem, że szczerość nie wystarcza. Bo prawda to nie tylko to, co się mówi. To też moment, w którym się mówi. I powód, dla którego się to robi.

Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy znów się zakocham, czy jeszcze ktoś spojrzy na mnie tak, jak Bartek kiedyś. Ale wiem jedno – nie jestem już „opcją”. Nie jestem „prawie”. I nigdy więcej nie będę się czuła, jakby bycie ze mną było łaską. Teraz to ja wybieram siebie.

Marta, 28 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama