„Narzeczonego poznałam dopiero w dniu ślubu. Nie miałam nic do gadania, bo to była umowa między naszymi rodzinami”
„Partnerzy koleżanek bali się mnie albo reagowali na mnie z niechęcią. I vice versa. Gdy już musieliśmy się gdzieś spotkać, rzucaliśmy tylko sobie wzajemnie złowrogie spojrzenia i wymienialiśmy wymuszone uprzejmości”.

- Listy do redakcji
Zawsze chciałam wyjść za mąż i założyć rodzinę. Spotykałam się z kolegami z klasy, a potem ze studiów, szukając tego jedynego. Zakochiwałam się, a potem boleśnie odkochiwałam. W wieku dwudziestu pięciu lat miałam już na koncie kilka bardzo bolesnych rozstań.
Szukałam księcia
W każdą relację wskakiwałam bez refleksji, jak w wir. Miałam nadzieję, że każdy kolejny to w końcu ten jedyny i idealny, z którym ułożę sobie życie i przy którym będę szczęśliwa. Niestety, zawsze się rozczarowywałam. Z reguły to ja byłam porzucana, sama nigdy nie odchodziłam. Albo ktoś się „odkochiwał”, albo znajdował kogoś innego, albo rzucał mnie bez większego powodu. Ciężko to znosiłam.
– Anka, nie możesz się tak zakochiwać bez pamięci… To nie jest zdrowe – pocieszała mnie przyjaciółka po kolejnym rozstaniu.
– Co ja mam poradzić na to, że od razu się angażuję? Nie umiem inaczej – płakałam.
Naprawdę nie umiałam. Potrafiłam wchodzić w relacje albo po całości, albo wcale. Z tym że po tylu gorzkich rozczarowaniach zaczęłam się skłaniać ku wersji „wcale”… Nie chciałam znowu cierpieć, nie potrafiłam zaufać, przestałam wierzyć w facetów.
Byłam samotna
Moja niechęć rosła stopniowo. Najpierw zaczęło się od odwoływania randek w ostatniej chwili. Później zupełnie skasowałam aplikacje randkowe, przestałam chodzić do barów i klubów, gdzie zwykle poznawałam nowych facetów. Nawet na imprezy do znajomych chodziłam niechętnie.
– Daj spokój, zabawisz się, może kogoś poznasz – namawiały mnie koleżanki.
– Nie chcę nikogo poznawać – mruczałam pod nosem. – Dajcie znać, jak będziecie chciały się spotkać tylko w babskim gronie.
Nabawiłam się prawdziwej awersji do mężczyzn. Nie chciałam z nimi randkować, nie chciałam się z nimi przyjaźnić ani nawet kumplować. W pracy traktowałam ich uprzejmie, ale nigdy nie nawiązywałam głębszych relacji. Na nowe związki koleżanek reagowałam alergicznie, z goryczą.
– Zobaczymy, jak długo to potrwa… – wróżyłam.
– No co ty, Anka, on mnie naprawdę kocha…
– Jasne! Na początku każdy kocha. A potem milion wymówek i bum, złamane serce!
Nie chciałam ich znać
Przestały się ze mną dzielić swoimi opowieściami z randek czy stałych związków. Stałam się tą „wiedźmą, która nienawidzi facetów”. Partnerzy koleżanek bali się mnie albo reagowali na mnie z niechęcią. I vice versa. Gdy już musieliśmy się gdzieś spotkać, rzucaliśmy tylko sobie wzajemnie złowrogie spojrzenia i wymienialiśmy wymuszone uprzejmości.
I tak dociągnęłam do trzydziestego piątego roku życia. Nic się nie zmieniło, tylko coraz bardziej zacietrzewiałam się w swojej nienawiści do mężczyzn. Aż któregoś dnia zagadała mnie moja mama.
– Nie uważasz, że wystarczy już tego? Nie miałaś lekkich początków, rozumiem to, ale naprawdę nie każdy facet to diabeł wcielony… Nie musisz ich tak nienawidzić – powiedziała spokojnie.
I kiedy już szykowałam się, żeby odpowiedzieć jej jakąś siarczystą ripostą, przerwała mi:
– Wiem, że tak naprawdę nie chcesz być sama. Tak naprawdę cały czas chciałabyś być kochana. Po prostu bardzo boisz się bólu. Rozumiem to. Ale nic się w twoim życiu nie zmieni, jeśli w końcu nie porzucisz tej goryczy, którą w sobie nosisz.
Rozgryzła mnie
– Ale… Ja wcale nie chcę…
– Chciałabyś, żeby twoje życie już na zawsze wyglądało tak, jak teraz? – zapytała mnie z zaskoczenia.
Trafiła w czuły punkt. Nie chciałam. Nie byłam szczęśliwa. Milczałam.
– A może… Skorzystałabyś z takiej opcji, jak ja i tata? – zaproponowała nagle.
– Co takiego? – zdziwiłam się szczerze. – Przecież… To jakieś wariactwo! – obruszyłam się.
Byłam owocem małżeństwa aranżowanego. To dziadkowie zawarli między sobą umowę, że moi rodzice się pobiorą. Zawsze, gdy słuchałam tej historii, włos mi się jeżył na plecach. Zupełnie nie wyobrażałam sobie takiego scenariusza.
„Jak to, zupełnie nie znać osoby, z którą złączę się do końca życia? Nie zakochać się w niej najpierw, nie przeżyć romantycznych zaręczyn, pierwszych pocałunków? Nigdy w życiu!” – myślałam przez wiele lat.
Miała rację
Moi rodzice przez tyle lat tworzyli zgraną, spokojną, stabilną parę. Czy naprawdę się kochali? Wyglądało na to, że tak, choć w młodości wydawało mi się, że to niemożliwe – nie tylko zakochać się od pierwszego wejrzenia w „podsuniętym” małżonku, ale i w ogóle go pokochać. Zawsze się szanowali, nie kłócili zbyt często, nie walczyli ze sobą. Nie potrafiłam jednak przyjąć do wiadomości, że to właśnie ten układ mógł być kluczem do sukcesu.
– Zastanów się nad tym – powtórzyła mama, po czym zabrała się za wycieranie półek z kurzu.
Zadawałam sobie pytania, których nie zadałam nigdy wcześniej. Czy rodzice byli dla mnie wzorem małżeństwa? Nie, a powinni. Przecież ludzie się rozwodzili, robili sobie różne świństwa, zdradzali się… A oni od tylu lat stabilnie, do przodu. Bez awantur, bez kłamstw, ale i bez fajerwerków. „Tylko po co mi te fajerwerki? Już je miałam, prowadziły tylko do bólu. Chcę bezpieczeństwa, stabilności” – pomyślałam po raz pierwszy w życiu.
Podziwiałam ich
Analizowałam tę sytuację przez dwa miesiące. Raz podejmowałam decyzję, że być może powinnam zaufać losowi i swoim najbliższym, tak, jak zrobili to moi rodzice. Innym razem dochodziłam znowu do wniosku, że nie poddam się jakimś zamierzchłym zwyczajom i nie zwiążę z kompletnie obcą osobą na resztę życia.
Ale w końcu podjęłam decyzję. Mogłam spędzić kolejne lata albo dekady na poszukiwaniach tego jedynego – co, jak wykazała historia, nie szło mi najlepiej. Mogłam całkowicie pogrążyć się w goryczy, frustracji i samotności, jak robiłam to przez ostanie lata. A mogłam też zaryzykować, postawić wszystko na jedną kartę i sprawdzić, czy nie przyniesie mi to szczęścia.
– Mamo, chcę, żebyście mi kogoś znaleźli – oznajmiłam któregoś dnia.
Mama spojrzała na mnie ciepło.
– Jesteś pewna? – zapytała.
– Tak. Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób, ale przecież wam się udało. Jesteście w tym układzie szczęśliwi. Prawda?
Byli ideałem
– Zawsze. Bo postanowiliśmy, że będziemy. Dbaliśmy o tę relację bardziej niż inne małżeństwa. Im się wydawało, że miłość wystarczy, że wszystko pokona, że załatwi nieporozumienia. Tak naprawdę prowadzi tylko do coraz większych. Sprawia, że ludzie czują się zranieni, mają wobec siebie ogromne oczekiwania… A my po prostu pracowaliśmy nad tym, żeby dobrze się poznać, żeby się szanować. Miłość nie przyszła od razu. Ale przyszła…
Poczułam, że do oczu napływają mi łzy. Nigdy nie sądziłam, że najpiękniejszą historię o miłości usłyszę od swojej mamy. Nigdy wcześniej nie chciałam jej słuchać. „Ona ma wyprany mózg, uwierzyła w to, co jej powiedział dziadek. Wyzbyła się własnego rozumu” – myślałam o matce dawniej. Teraz zobaczyłam ją w zupełnie innym świetle i poczułam wstyd, że tak ostro ją osądziłam, gdy byłam smarkata i niczego nie wiedziałam o życiu.
Umówiliśmy datę. Nie odstawiałam cyrku z białą suknią. Miałam na sobie skromny, elegancki komplet w kremowym kolorze. „Muszę zachować chociaż odrobinę pazura” – pomyślałam, ubierając się rano.
Zaufałam im
Byłam bardzo zdenerwowana. Postanowiłam, że zawierzę swoją przyszłość ludziom, którzy kochają mnie z całego serca, ale nie potrafiłam tak zupełnie wyzbyć się obaw. „Czy na pewno się pokochamy? Czy będziemy do siebie podobni? A może będziemy zupełnymi przeciwieństwami? Czy będziemy chcieli tego samego?” – po mojej głowie krążyły setki pytań.
A potem go zobaczyłam. W jego niebieskich oczach migotały iskierki. Zobaczyłam w nich… nadzieję? Determinację? Czułość? Nie byłam pewna. Ale wiedziałam, że mam przed sobą osobę, która tak jak i ja dostatecznie długo szukała na tym świecie miłości. I być może w końcu ją znalazła.
Anka, 35 lat
Czytaj także:
- „Gardziłam przyszłym zięciem, bo to prosty chłop. Było mi wstyd, gdy w potrzebie wyciągnął do nas pomocną dłoń”
- „Pojechaliśmy z rodziną na wakacje, ale rachunki płaciłam tylko ja. Miałam być sponsorką, bo przecież najlepiej zarabiam”
- „Przez 10 lat ciężko harowałam w Niemczech na rodzinę. Gdy wróciłam, córka zaproponowała mi piwnicę do mieszkania”

