Reklama

Jeszcze w czasie wspólnych wyjazdów na Erasmusa mówili o nas „idealnie dobrani”. Łukasz i Iga – nierozłączni, pełni energii, ciekawi świata i siebie nawzajem. Wszystko robiliśmy razem – od nocnych rozmów o sensie życia, przez podróże stopem po Bałkanach, aż po pisanie pracy magisterskiej przy jednym laptopie. Ślub wzięliśmy bez pompy, w gronie najbliższych. Po prostu chcieliśmy być razem. Potem przyszedł czas na dorosłość: praca, kredyt, córka. I jak to bywa – rutyna, przewidywalność, seks raz na dwa tygodnie, jeśli młoda szybko zaśnie.

Jednego wieczoru, kiedy Nina padła o dwudziestej, a ja i Iga leżeliśmy razem, zbyt zmęczeni na cokolwiek więcej niż leniwe przytulanie, powiedziałem:

– Pamiętasz, jak kiedyś baliśmy się, że przyłapią nas rodzice? Teraz boimy się, że zrobi to własne dziecko.

Iga uśmiechnęła się krzywo, ale nie odpowiedziała. Wsunęła moją rękę pod piżamę i szepnęła tylko:

– Nie gadaj. Po prostu rób swoje.

Było nam dobrze. Ale gdzieś w środku czułem... że to już nie to samo.

Potrzebowaliśmy nowej iskry

Czas mijał, a ja nie umiem powiedzieć, kiedy ostatni raz kochaliśmy się tak naprawdę. Nie mam na myśli mechanicznego seksu w sobotę wieczorem, bo „jest okazja”. Chodzi mi o to prawdziwe zbliżenie, z tą iskrą, z niecierpliwym rozbieraniem, z dzikim pożądaniem. Może trzy tygodnie temu? A może już miesiąc? Chyba wtedy, gdy Nina pojechała na noc do dziadków i Iga zrobiła spaghetti, które zawsze mi wychodziło za ostre. Piliśmy czerwone wino, a potem po prostu... wyszło. Ale nawet wtedy było to bardziej rytuałem niż eksplozją namiętności. Ja się z tym nie godziłem. Tęskniłem za czymś więcej. Za tymi emocjami z czasów, gdy nie mogliśmy oderwać od siebie rąk.

Któregoś dnia odwiedzili nas znajomi – Aneta i Michał. Przyjechali z nowym znajomym, Rafałem, który podobno „świetnie dogaduje się z dziećmi”. Nina go uwielbiała od pierwszej chwili. Wieczór był wesoły, trochę wina, dużo śmiechu. Iga wyglądała pięknie – nawet nie dlatego, że się wystroiła, ale dlatego, że się śmiała. Dawno jej nie widziałem tak swobodnej. Rafał rozsiadł się obok niej. Zaczęli żartować, przybijać sobie piątki. Parę razy dotknął jej dłoni. Niby przypadkiem. Wtedy po raz pierwszy poczułem ukłucie, ale nie zazdrości. Podniecenia.

Wieczorem, gdy zostaliśmy sami, zbliżyłem się do niej bez słowa. Moje dłonie szukały jej szyi, bioder. Całowałem ją intensywniej niż zwykle.

Co cię tak nagle ruszyło? – zapytała z przekąsem.

– Ty – odpowiedziałem.

– Ja, czy Rafał? – parsknęła.

Uśmiechnąłem się tylko. I wiedziałem, że nic już nie będzie takie samo.

Żona myślała, że żartuję

Ta myśl dojrzewała we mnie przez kilka dni. Przewijała się w głowie, jak piosenka, której nie mogłem przestać nucić. Aż w końcu któregoś wieczoru, kiedy Nina już spała, a my sączyliśmy prosecco na balkonie, powiedziałem:

– Zastanawiałaś się kiedyś, jakby to było… mieć otwarte małżeństwo?

Iga spojrzała na mnie tak, jakby właśnie rozlałem wino na świeżo upraną sukienkę.

– Żartujesz, prawda?

– Nie mówię, że chcę się od razu rzucać w ramiona innych kobiet. Po prostu… może jakiś eksperyment? Otworzyć się na coś nowego?

– Czyli chciałbyś się przespać z kimś innym?

– Nie tylko o to chodzi.

– Ale głównie o to – przerwała. – No, mów szczerze.

Zacisnąłem dłonie na szklance. Nie było odwrotu.

– Tak. Chciałbym tego spróbować. Ale tylko jeśli ty też będziesz chciała. Nie za twoimi plecami.

Wstała i wyszła do sypialni bez słowa. Myślałem, że temat się zakończył. Ale rano, przy kawie, powiedziała:

– Myślałam o tym. I wiesz co? Też czasem fantazjowałam. Może nie z Rafałem, ale… no, różni ludzie przychodzą mi do głowy. Ale to przecież tylko myśli. A ty chcesz je zrealizować.

– Tylko jeśli oboje się zgodzimy. Na jasnych zasadach.

– Dobrze. Jedna zasada: nie sprowadzamy nikogo do domu. I mówimy sobie wszystko.

Nie wierzyłem, że się zgodzi. A jednak. Pomyślałem, że to się może udać. Nie wiedziałem, jak bardzo się myliłem.

Nawet nas to bawiło

Nie rzuciliśmy się od razu w wir przygód. Zanim pojawił się ktoś „na poważnie”, założyliśmy konta na portalu randkowym. Osobno, bez zdjęć twarzy, bez tanich opisów. Po prostu: „szukamy emocji, ale z zasadami”. Iga od razu dostała falę wiadomości. Była zaskoczona.

– Patrz, kolejny amant dziś! – zaśmiała się i pokazała mi telefon.

– No proszę, jaka popularność – uśmiechnąłem się. – A ja tu siedzę i czekam na pierwszą normalną wiadomość.

– Bo faceci nie mają umiaru – westchnęła. – Ale może trafi się coś sensownego.

Trafiło się szybciej, niż się spodziewałem. Odpisała mi kobieta o imieniu Lena – starsza ode mnie o kilka lat, zadziorna brunetka, rozwiedziona. Rozmawiało nam się zaskakująco dobrze. Wymienialiśmy wiadomości codziennie, a każde kolejne słowo podkręcało napięcie. Była dowcipna, zmysłowa, nie narzucała się. W końcu napisała:

– Może kawa?

W tym samym czasie Iga zaczęła pisać z kimś o imieniu Marek – podobno fotograf, pasjonat jazdy konnej i win z południa. Też chciał się spotkać. Zaproponowałem, żebyśmy umówili się tego samego dnia. Zatrudniliśmy nianię dla Niny, ustaliliśmy godzinę powrotu.

– To tylko kawa – powiedziałem.

– Tylko kawa – powtórzyła, ale w oczach miała cień niepokoju.

W sobotę ubrałem się, jakby to była pierwsza randka w życiu. Może tak właśnie się czułem. A ona? Założyła sukienkę, której nie widziałem od miesięcy. Gdy wychodziliśmy z mieszkania, powiedzieliśmy sobie „miłego wieczoru”. Ale to nie był zwykły wieczór. To była otwarta furtka, której nie da się potem łatwo zamknąć.

Byłem podekscytowany

Lena już na mnie czekała. Siedziała przy oknie, w zielonym swetrze i jeansach, z kubkiem herbaty w dłoniach. Uśmiechnęła się, gdy tylko mnie zobaczyła – tak ciepło, jakbyśmy się znali od lat.

– Cześć, Łukasz. W końcu na żywo – powiedziała, gdy usiadłem.

– W końcu – przytaknąłem, czując, że gardło mam ściśnięte ze zdenerwowania.

Rozmawialiśmy ponad dwie godziny. O podróżach, dzieciach, książkach. Śmiała się z moich żartów, a ja czułem się... widziany. Na koniec nie powiedziała nic. Po prostu wstała, dotknęła mojej ręki i szepnęła:

– Jedziemy?

Nie zapytałem „gdzie”. Wiedziałem. Wynająłem wcześniej pokój w niedużym hotelu. Bałem się, że się zawaham, że to będzie niezręczne. Ale Lena zdjęła kurtkę, spojrzała na mnie uważnie i zapytała:

– Możemy?

Reszta stała się szybko. Jej dłonie były miękkie, pewne. Jej ciało pachniało lawendą. Nie zadawała zbędnych pytań. Nie rozmawialiśmy o partnerach, o zasadach, o granicach. W tej chwili istnieliśmy tylko my – spragnieni, ciekawi, całkowicie zanurzeni w tej jednej nocy. Kochałem się z nią jak z nikim od lat. Nie dlatego, że była lepsza niż Iga. Po prostu... byłem znowu sobą. Mężczyzną, nie ojcem, nie mężem, nie pracownikiem. Gdy wychodziła, zostawiła mi numer telefonu.

– Jeśli jeszcze kiedyś… – rzuciła i mrugnęła.

Wróciłem do domu lekki, zadowolony. Ciekawy, co opowie Iga. Siedziała przy stole, blada. W dłoniach trzymała kubek z zimną herbatą.

– I jak? – zapytałem.

– Nie mogłam. Próbowałam, ale kiedy dotknął mojej ręki, uciekłam.

Zrobiło mi się zimno.

– I nie chcę tego robić – dodała cicho. – To nie dla mnie. Nie potrafię.

A ja… już wiedziałem, że potrafię. I że nie zamierzam przestać.

Nie zrobimy tego więcej?

Tego wieczoru nie potrafiłem na nią patrzeć. Siedziała w salonie, owinięta w koc, patrząc w jeden punkt. Jakby tam, w tej pustce, próbowała znaleźć sens całej naszej decyzji.

– Przepraszam – powiedziałem. – Nie chciałem cię zranić.

– Wiem – odpowiedziała. – Ale zraniłeś. I siebie też, choć jeszcze o tym nie wiesz.

– Może to był błąd – próbowałem ratować sytuację. – Możemy to zakończyć. Skasować konta. Zapomnieć.

Popatrzyła na mnie uważnie. Jakby chciała sprawdzić, czy w ogóle wierzę w to, co mówię.

– Dobrze – powiedziała. – Skasujmy konta, ale tylko jeśli naprawdę chcesz. Nie dla mnie. Nie na chwilę.

Milczałem. Wiedziała. Czuła, że chcę więcej. Że coś we mnie pękło, że zacząłem żyć. I że teraz... już się nie cofnę.

– Zrobisz to jeszcze? – zapytała. – Powiedz szczerze.

– Nie – skłamałem.

– Dobrze – kiwnęła głową. – A teraz obiecaj mi coś.

– Co tylko chcesz.

– Nigdy więcej nie przy mnie nie mów, że mam być otwarta na innych. I nie chcę wiedzieć, z kim jesteś, co robisz, kiedy wychodzisz.

– Iga…

Chcę wierzyć, że próbowałeś być szczery, ale już nie pytam. Nie chcę wiedzieć.

Odwróciła się do ściany. A ja zostałem z poczuciem, że właśnie straciłem coś ważniejszego niż wolność. Ale to nie zmieniło faktu, że miałem już w głowie plan, jak spotkać się z Leną ponownie. Może w przyszłym tygodniu. Może w ten weekend. Niektórych granic się nie przekracza. Chyba że przekroczysz je raz. Wtedy już nie ma powrotu.

Łukasz, 40 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama