Reklama

Nie wiem, kto wpadł na pomysł, że Wszystkich Świętych to spokojne, refleksyjne święto. U nas to zawsze bardziej przypomina operację wojskową połączoną z rodzinną terapią grupową. Każdy rok wygląda podobnie – teoretycznie jedziemy na cmentarz zapalić znicze i wspólnie pomilczeć przy grobie dziadka. W praktyce kończy się na cichych pretensjach, kąśliwych uwagach i jednym głośnym wybuchu, po którym wszyscy mają ochotę wracać osobno i nie widzieć się nigdy więcej.

W tym roku miało być inaczej. Moja mama zapowiedziała, że „nie ma siły na nerwy”, więc wszystko zaplanujemy z wyprzedzeniem. Grobowiec posprzątaliśmy w sobotę rano. Znicze – duże, eleganckie, z zatopionym złotym krzyżem – ustawione zostały wcześniej. Pozostało tylko spotkać się w dzień święta pod cmentarzem i razem zapalić płomienie. Godnie, bez chaosu.

Pola, moja sześcioletnia córka, była zachwycona. Uwielbia cmentarze. Serio. Chodzi między grobami jak po labiryncie, zagląda na tablice i zadaje pytania, przy których czasem nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.

W samochodzie panowała napięta cisza. Mama już układała sobie w głowie plan dnia. Ojciec patrzył przez szybę, jakby to wszystko go nie dotyczyło. Pola coś mruczała do misia.

Podeszliśmy do grobu. Po chwili zauważyłam, że jeden z dużych zniczy... leży obok. Pod ławką. Nie rozbity. Starannie odstawiony. Zielony, tak, ten zielony.

– No pięknie – syknęła mama, krzyżując ręce. – Już się zaczyna.

Kto mógł to zrobić?

– Ten zielony był nasz – powiedziała mama, nie spuszczając wzroku z grobu. – Kto go zdjął?

Nikt nie odpowiedział. Pola patrzyła w niebo, Roman udawał, że ogląda ławkę. Ja zmrużyłam oczy i powoli podniosłam znicz z ziemi. Knot nienaruszony, szkło czyste. Nie było szans, że przewrócił się sam.

Może... wiatr? – rzucił Olek, który właśnie podszedł z Dorotą, niosąc dwie reklamówki ze zniczami.

– Wiatr? – mama parsknęła. – Na pewno. Taki zorganizowany, że jeden tylko znicz przewrócił, i to jeszcze odstawił pod ławkę.

– A może komuś nie pasował do reszty? – rzuciła Dorota, wyciągając czerwony znicz z torby. – W końcu zielony trochę się gryzł.

Spojrzałam na nią. Uśmiechała się uprzejmie, ale w jej głosie brzmiała nuta czegoś więcej. Złośliwości? Sugerowała, że to ja? Albo mama?

Roman jak zwykle dolał oliwy do ognia:

– Ciekawe, kto ma takie estetyczne zapędy... Nie każdy lubi tęczę kolorów. Może ktoś wolał klasyczną elegancję – powiedział, zerkając na mamę z tym swoim ironicznym półuśmiechem.

– Ja niczego nie ruszałam – burknęła mama. – A już na pewno nie własnego znicza. A ty, Daria?

– A niby ja miałabym w tym jakiś interes? – syknęłam.

– Ja tylko pytam – odparła.

Czułam, że to się właśnie zaczyna. To „coś”, co zawsze czai się między nami. I bynajmniej nie chodziło tylko o znicz.

Takie rzeczy się pamięta

– W zeszłym roku też coś zginęło, i co? Cisza – powiedziała Dorota, poprawiając szalik i stając obok Olka.

– Może wtedy to też nie było przypadkiem – mruknęła mama, zerkając na mnie spod oka.

– Matka, serio? – Olek westchnął głośno i przetarł dłonią twarz. – Znicz się przestawił. Przestań robić z tego przesłuchanie.

– Wiesz co? – wtrąciłam się – Już naprawdę mam dość tej wiecznej atmosfery śledztwa przy grobie. Może zamiast patrzeć, kto co zrobił, po prostu zapalimy świeczki i się pomodlimy?

– Łatwo ci mówić – prychnęła mama. – Ale jak ktoś co roku robi po swojemu, to potem są takie efekty.

– Kto robi po swojemu? – zapytałam, choć doskonale wiedziałam, że chodzi o mnie.

A kto mówił, że za duży zielony znicz? – odpowiedziała pytaniem.

– Ja – przyznałam. – I co z tego?

– No właśnie – podsumowała. – Nie pasował ci. I tyle.

– To może od razu ustalmy katalog kolorów na przyszły rok? – rzuciłam z przekąsem.

– Ja tylko chcę, żeby to wyglądało godnie – powiedziała mama, zaciskając usta.

– A nie jak jarmark – dorzucił Roman, uśmiechając się złośliwie. – Ale co ja tam wiem, ja tylko noszę znicze i siedzę cicho.

– Jasne – warknął Olek. – I potem komentujesz z boku, jakbyś był obserwatorem z telewizji. Zawsze tak było.

O czym ty znowu… – zaczął Roman, ale Olek już go nie słuchał.

– Ty się nigdy w nic nie mieszasz, ale wszystko wiesz najlepiej. Jak wtedy, kiedy mama sama musiała wszystko załatwiać po śmierci babci, bo ty miałeś „ważniejsze sprawy na głowie” – Olek podniósł głos.

Przestańcie – wtrąciłam się. – Serio. Jesteśmy na cmentarzu.

Ale już było za późno. Napięcie kipiało w powietrzu, a każda kolejna uwaga tylko podsycała ogień. „O co im tak naprawdę chodzi? Przecież to tylko znicz…” – pomyślałam, czując, że zaraz sama się zapalę w środku jak te znicze.

Znalazł się winowajca

W samym środku tej żenującej kłótni – gdy Roman właśnie wyciągał kolejny komentarz na temat „kolorystycznej tandety”, a mama już prawie płakała ze złości – usłyszałam delikatny, dziecięcy głosik.

– To… Ja go tam położyłam.

Wszyscy zamilkli. Odwróciliśmy się niemal jednocześnie. Pola stała obok ławki, z rękami schowanymi w rękawach swojej czerwonej kurtki. Patrzyła na nas jak na grupę obcych ludzi.

– Co zrobiłaś, kochanie? – zapytałam ostrożnie, choć już przeczuwałam odpowiedź.

Ten zielony znicz… – wskazała palcem. – On był inny. A ja chciałam, żeby wszystkie były takie same. To go odłożyłam. Pod ławkę.

Spojrzałam na jej buzię – lekko zmartwioną, ale spokojną. Jakby właśnie powiedziała, że przestawiła kredki w piórniku.

– Zielony nie pasował – dodała po chwili. – Tamte były czerwone. Ten był jak żaba.

Mama otworzyła usta, ale nie powiedziała nic. Dorota aż parsknęła nosem. Olek odwrócił wzrok i nagle zaczął się uśmiechać pod nosem. Roman... ten to już nie wytrzymał. Parsknął śmiechem.

– No i mamy winowajczynię – powiedział, śmiejąc się do siebie. – Estetka sześciolatka.

Pola spojrzała na mnie niepewnie.

Zrobiłam coś złego?

Zbliżyłam się do niej, uklękłam i przytuliłam ją mocno.

– Nie, kochanie. Właśnie… wszystko naprawiłaś.

Reszta stała w ciszy. Patrzyli na nas z jakimś dziwnym zmieszaniem. A ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Cała ta afera – te spojrzenia, oskarżenia, stare żale – i wszystko przez decyzję sześciolatki, która lubi porządek. Po kim to ma?

Lepiej się śmiać, niż kłócić

Roman śmiał się dalej.

To teraz wiemy – powiedział, kiedy w końcu złapał oddech.

– Cicho bądź – warknęła mama, ale jej ton był już mniej ostry, bardziej... zawstydzony.

Olek też się uśmiechnął, chociaż z opóźnieniem. Przez chwilę jeszcze patrzył na zielony znicz, jakby nie mógł uwierzyć, że naprawdę tak się to skończyło.

Trzeba było ją zapytać od razu – rzucił. – Dzieci zwykle wiedzą więcej niż dorośli.

Dorota, jak zwykle z miną znudzonej królowej, wzruszyła ramionami.

– Plan cmentarny ma swoją logikę. Najwyraźniej czerwony to jedyny słuszny kolor żałoby w tej rodzinie – mruknęła, ale tym razem bez złośliwości.

Pola przytuliła się do mnie jeszcze mocniej. Szepnęła:

Już się nie kłócicie?

– Już nie, kochanie. Dobrze zrobiłaś – odpowiedziałam, całując ją w czapkę.

Zapanowała cisza. Ale nie taka ciężka jak wcześniej. Tylko… lżejsza. Jakby przez moment każdy z nas poczuł głupotę tej całej sytuacji.

„Dziecko rozładowało napięcie” – pomyślałam. – „A może wcale nie było tak trudno?”.

Spojrzeliśmy na siebie nieco zakłopotani. Roman poprawił płaszcz, mama zaczęła układać znicze „jak należy”, a Dorota podała mi zapalniczkę. Ustawiliśmy wszystko jeszcze raz, równo, spokojnie. W ciszy. Żadna modlitwa nie była wypowiedziana na głos, ale chyba każdy z nas w myślach mówił jedno i to samo: „Na drugi rok może będzie inaczej. Może…”.

Nie chodziło tylko o znicz

Wieczorem, gdy Pola już spała wtulona w misia, usiadłam w kuchni z kubkiem herbaty i patrzyłam przez okno na ciemniejące niebo. W głowie odtwarzałam ten dzień jak film. Z jednej strony absurdalny, z drugiej – boleśnie prawdziwy. Jeden zielony znicz wystarczył, żeby każdy z nas wyjął swoje stare, niedopowiedziane żale i złożył je na wspólnym grobie. Nie dziadka. Naszym.

Pola, zanim zasnęła, jeszcze raz zapytała:

– Mamo, już się nie kłócicie?

– Już nie, kochanie. Dzięki tobie – odpowiedziałam jej z uśmiechem.

Ale w środku wcale nie było mi do śmiechu. Wiedziałam, że w tej rodzinie nic nie dzieje się „przez znicz”. Każda iskra to tylko pretekst. To potrzeba bycia ważnym. Nierozwiązane spory. Ukryta zazdrość. Brak rozmów. I ta cisza, która nie koi, tylko pogłębia podziały.

Mama zawsze walczy o kontrolę, bo chyba tylko tak potrafi kochać. Olek wciąż czeka na coś, czego nikt mu nigdy nie dał. Dorota... cóż, ona chyba już dawno przestała wierzyć, że można tu być sobą. Ja wciąż próbuję być rozsądna. Próbuję sklejać to wszystko taśmą emocjonalnej przezorności. Ale coraz częściej mam wrażenie, że to się nie trzyma.

Patrzyłam na śpiącą Polę. Taką spokojną, pewną, że wszystko da się naprawić jednym gestem. Zazdrościłam jej tej dziecięcej prostoty. Braku zadr. Dorośli czasem są gorsi niż dzieci. A jeden znicz potrafi rozpalić nie tylko płomień.

Daria, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama