„Największy sukces w życiu zawdzięczam przypadkowi. Gdybym nie spotkała Emila, do tej pory klikałabym w tabelki”
„Emil namówił mnie, żebym przeczytała jeden ze swoich tekstów na głos. – To tylko jedno ćwiczenie. Jak ci się nie spodoba, już więcej nie poproszę – obiecał”.

- Redakcja
Gdyby ktoś kilka lat temu zapytał mnie, kim jestem, odpowiedziałabym bez wahania: analityczką w korporacji, specjalistką od Excela, osobą od tabelek, raportów i zestawień. Dni mijały mi w monotonii, przewidywalności i rutynie. Miałam etat, stałą pensję, własne biurko i abonament na siłownię, na którą i tak nigdy nie chodziłam. Nie narzekałam, ale też nie potrafiłam powiedzieć, że żyję naprawdę. Zazdrościłam innym pasji, odwagi i ryzyka, które przynosiły efekty. Sama nigdy nie odważyłabym się rzucić wszystkiego. I wtedy, zupełnie przypadkiem, poznałam Emila.
Zamknięta w schemacie
– Jutro musimy zamknąć ten raport kwartalny – rzuciła Agnieszka, nasza team leaderka, odkładając kawę na biurko. – Proszę, żeby każdy przyszedł godzinę wcześniej.
Przytaknęłam bez słowa. Zresztą, jak zwykle. Nie byłam tą, która narzeka, kombinuje albo dopytuje o sens dodatkowej pracy. Byłam tą, która robi swoje. Klik, klik, kopiuj, wklej, przelicz, dopasuj. O siedemnastej wychodziłam, robiłam zakupy w Żabce, włączałam serial i myłam zęby dokładnie o 22:15. Życie jak z instrukcji obsługi do ekspresu.
Nie wiedziałam już, czy to mnie uspokaja, czy zabija. Przecież tak właśnie miało być – stabilnie, poukładanie, na etacie. Mama była ze mnie dumna, babcia mówiła, że wreszcie „porządna robota”, a znajomi zazdrościli spokojnej codzienności. Tylko ja czasem budziłam się w nocy i czułam, że duszę się pod ciężarem przewidywalności.
Nie miałam pasji. Moje zainteresowania w CV były tak samo martwe jak te w Wordzie: książki, kino, podróże. Kiedy ostatni raz przeczytałam książkę? W podróży do pracy. W kinie nie byłam od pół roku.
– Magda, idziesz z nami na piwo po pracy? – zapytała Sylwia.
– Dziś nie, mam coś do ogarnięcia – skłamałam.
Wróciłam do mieszkania, gdzie czekał na mnie kot i suszarka z niedoschniętym praniem. Zjadłam samotnie kolację, włączyłam serial i zaczęłam przeglądać LinkedIn. Przewijałam cudze sukcesy, awanse, zmiany branż, wyjazdy do Tajlandii. Zrobiło mi się przykro. Ja miałam tylko swoje tabelki. Tylko jeszcze wtedy nie wiedziałam, że już za chwilę moje życie rozpadnie się na kawałki – żeby mogło złożyć się na nowo.
Spotkanie, które zmieniło wszystko
To był piątek, zwykły jak każdy inny. Planowałam wrócić do domu, odgrzać makaron z lodówki i obejrzeć kolejny odcinek serialu, który właściwie mnie nie interesował. Ale wtedy Agnieszka podeszła do mojego biurka z nietypowym pytaniem.
– Magda, możesz dzisiaj zastąpić mnie na spotkaniu z klientem? To nic wielkiego, po prostu obecność. Ja muszę lecieć do przedszkola, dziecko mi się rozchorowało.
Zgodziłam się, choć nie przepadałam za wyjazdami w teren. Klientem okazała się niewielka agencja marketingowa, z którą dopiero co nawiązaliśmy współpracę. Na miejscu czekał już Emil – nieznany mi wcześniej, nieco zarośnięty, uśmiechnięty facet z laptopem pod pachą i wzrokiem, który mówił „nie jestem tu dla korporacyjnej papki”.
– Dzień dobry, to pani z centrali? – zapytał.
– Tak, Magda. Zastępuję koleżankę. Mamy przeanalizować wasze dane z kampanii.
– A może po prostu porozmawiamy jak ludzie? – zażartował i wskazał mi miejsce przy stole.
To spotkanie nie miało nic wspólnego z tym, do czego przywykłam. Zamiast zimnych danych, była rozmowa. Zamiast prezentacji, żarty. Emil patrzył mi w oczy, słuchał, zadawał pytania nie tylko o projekt, ale też o mnie.
– A ty lubisz swoją pracę? – zapytał w pewnym momencie.
Zająknęłam się.
– Jest... stabilna – odpowiedziałam wymijająco.
Uśmiechnął się tylko, jakby znał tę odpowiedź na pamięć. Po spotkaniu wymieniliśmy się numerami. Poczułam coś dziwnego – ekscytację, niepokój, ciekawość. Jakby coś się właśnie zaczęło, choć jeszcze nie wiedziałam co.
Nowy świat, którego się bałam
Z Emilem wymienialiśmy wiadomości przez kilka dni. Początkowo były to krótkie, półoficjalne pytania o dane, które wysłałam, i komentarze do raportu. Ale szybko temat zszedł na literaturę, filmy, a potem… na życie.
– Nie szkoda ci czasu na coś, co cię nie rusza? – zapytał któregoś wieczoru, gdy opowiedziałam mu, że właśnie oglądam serial, bo „leciał nowy sezon”.
– Ale przecież nie każdy musi mieć pasję – broniłam się.
– A nie boisz się, że kiedyś spojrzysz wstecz i zobaczysz pustkę?
Jego słowa zapadły mi w głowie na dłużej, choć starałam się to zignorować. Przecież miałam dobre życie. Pracę. Stałe godziny. Własne mieszkanie, nawet jeśli wynajmowane. Ułożoną codzienność. Tyle że... może właśnie to mnie tak przygniatało? Emil zaprosił mnie na warsztaty kreatywnego pisania, które współorganizował. Nie chciałam iść. Serio, bałam się. Bałam się, że się ośmieszę, że będę jedyną osobą z Excela pośród ludzi z głową pełną metafor.
– Po prostu przyjdź. Posłuchasz. Nie musisz nic mówić – napisał.
Uległam. Weszłam do małej kawiarni, gdzie pachniało kawą. Ludzie śmiali się, rozmawiali, a nie patrzyli w telefony. Usiadłam z boku. Emil podszedł i podał mi herbatę.
– Dobrze, że jesteś – powiedział cicho.
Patrzyłam na tych wszystkich nieznajomych i czułam, że jestem intruzem. Ale też... że może wreszcie jestem tam, gdzie powinnam.
Sukces, który przyszedł znienacka
Nie wiem, kiedy zaczęło mi się to wszystko wymykać spod kontroli. Z każdymi kolejnymi warsztatami coraz mniej wracałam do starego „ja” – tej dziewczyny od tabelek, co boi się własnego głosu. Emil namówił mnie, żebym przeczytała jeden ze swoich tekstów na głos.
– To tylko jedno ćwiczenie. Jak ci się nie spodoba, już więcej nie poproszę – obiecał.
Trzymałam kartkę w dłoniach, które drżały jak osika. Głos mi się łamał, ale czytałam. I kiedy skończyłam… nastała cisza. A potem – brawa. Prawdziwe, nie z grzeczności.
– To było mocne – powiedziała dziewczyna w bordowym swetrze. – Autentyczne. Chcę więcej.
Nie wierzyłam. Ja? Pisałam dobrze? Emil tylko uśmiechał się pod nosem. Wiedział, że tak będzie. Po zajęciach podszedł do mnie z propozycją:
– Jest konkurs. Teksty do antologii. Wysyłasz?
Zbierałam się tydzień. A potem wysłałam. Nie dlatego, że wierzyłam w sukces, tylko żeby sobie udowodnić, że potrafię być odważna. I zapomniałam o tym. Minął miesiąc. Wróciłam z pracy zmęczona, jak zwykle. W skrzynce – zwykła biała koperta. Otworzyłam ją odruchowo.
Z radością informujemy, że Twój tekst został wybrany do publikacji w antologii 'Nowy głos'. Gratulujemy.
Upuściłam list na podłogę. Patrzyłam na niego, jakby miał za chwilę zniknąć. W jednej sekundzie poczułam radość, niedowierzanie i… panikę. Co teraz? Co dalej? Bo nagle naprawdę miałam coś, co mnie ruszało.
Próba lojalności
Kiedy wiadomość o publikacji dotarła do moich znajomych z pracy, reakcje były… mieszane. Sylwia pogratulowała z entuzjazmem, ale Agnieszka patrzyła na mnie z lekkim chłodem.
– To teraz będziesz pisarką? – zapytała półżartem, półszyderczo.
– Nie wiem… – odpowiedziałam szczerze. – Na razie po prostu piszę.
Ale coś się zmieniło. Już nie przychodziłam do biura na autopilocie. Pisałam rano, przed pracą, w tramwaju, w przerwie na lunch. Wysyłałam teksty do magazynów. Zaczęłam poznawać ludzi z literackiego świata. Emil był w tym wszystkim obok – wspierał, ale też wymagał. Miał dobre oko. I serce.
Któregoś dnia zadzwonił z wiadomością:
– Mam kontakt do wydawnictwa. Chcą przeczytać coś dłuższego. Masz coś?
Miałam. Od miesięcy pisałam coś, co nieśmiało nazywałam powieścią. Nigdy nie myślałam, że ją komuś pokażę. A jednak... Przez kolejne dni nie spałam. Emil czytał rozdziały, robił notatki, podsuwał zmiany. I wtedy, nagle, dostałam propozycję kontraktu.
– Magda, oni chcą to wydać. Na serio.
Siedziałam na podłodze w swoim salonie, otoczona wydrukami. Kiedyś moje życie było tylko tym – porządek, cyfry, wygodne ramy. A teraz? Zaczęłam rozważać coś, czego jeszcze pół roku temu nie śmiałabym pomyśleć – odejście z korporacji. Tylko jak to powiedzieć rodzinie, która zawsze wierzyła w „pewną pracę”? Jak powiedzieć sobie samej, że mogę zaryzykować?
– Magda, nie rezygnujesz z bezpieczeństwa. Ty właśnie zaczynasz żyć – powiedział Emil.
I wtedy zrozumiałam, że największą próbą nie była decyzja o publikacji, ale o tym, kim naprawdę chcę być.
Szansa, której nie wypuściłam z rąk
Złożyłam wypowiedzenie tydzień później. Agnieszka była zaskoczona, Sylwia przytuliła mnie i wyszeptała: „Zazdroszczę ci odwagi”. Może to było najważniejsze – nie sukces, nie książka, ale to, że wreszcie zrobiłam coś w zgodzie ze sobą. Mama najpierw milczała. W słuchawce cisza była cięższa niż słowa.
– Nie boisz się? – zapytała w końcu.
– Będę się bać, ale wolę się bać, niż nie żyć – odpowiedziałam spokojnie.
Nie zrozumiała od razu, ale przyjęła to. Chyba czuła, że coś się we mnie zmieniło na zawsze. Powieść ukazała się jesienią. Mała okładka, skromna promocja, ale... moja. Poszłam na pierwszy wieczór autorski w kiepsko wyprasowanej sukience, z trzęsącymi się dłońmi i sercem w gardle. Sala była mała, ale ktoś przyszedł. Ktoś, kto mnie nie znał, ale chciał posłuchać mojej historii.
Po spotkaniu podszedł starszy pan.
– Pani książka przypomniała mi, jak czułem się, kiedy bałem się zmienić zawód. Dzięki pani dziś znów chcę spróbować.
Uśmiechnęłam się. Tak właśnie czułam – że może nie napisałam wielkiej literatury, ale może dałam komuś impuls. Z Emilem nadal piszemy razem. Razem organizujemy warsztaty, czasem współpracujemy przy projektach. Nigdy nie powiedzieliśmy „kocham”, ale czuję, że jesteśmy sobie bliscy w sposób, który nie potrzebuje definicji.
A Excel? Mam go jeszcze na komputerze. Czasem otwieram, jak się zapomnę. Ale już nie klikam w tabelki.
Magda, 33 lata
Czytaj także:
- „Żaliłam się na leniwego męża przyjaciółce, a ona zwęszyła okazję. Widocznie lubi przechodzony towar”
- „Byłam lojalną żoną, ale do czasu. Gdy mąż znów narozrabiał, skutecznie pocieszał mnie szwagier”
- „Ożeniłem się z Haliną, bo chciałem opiekunki dla moich dzieci. Nie sądziłem, że zależy jej tylko na moim mieszkaniu”

