Reklama

Nie miałam planu na bezrobocie. Gdy straciłam pracę, myślałam, że to chwilowe. Miesiąc, może dwa. Ale minęło pół roku, a ja tkwiłam w tym samym miejscu. W dołku, w dresie, bez makijażu. Ciągle z kubkiem zimnej kawy w dłoni.

Mój dzień wyglądał jak w pętli. Śniadanie, zmywanie, pranie, przewijanie się po portalach z ofertami, do których i tak nie miałam odwagi wysłać CV. Robiłam obiad dla Michała. On pracował zdalnie, z zamkniętego gabinetu wychodził tylko po kanapkę albo kawę. W milczeniu, jakby mnie nie było.

Czułam, że nie jestem już sobą. Jakby mnie wyciszono. A Michał… coraz mniej mnie rozumiał. Widział tylko to, że nic nie robię. Nie, że próbuję się pozbierać. Aż któregoś wieczoru, przy kolacji, rzucił tonem niby troskliwym, a jednak chłodnym:

– Może byś w końcu coś zrobiła ze sobą. Nie możesz przecież snuć się w dresie całe dnie.

Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły.

Dwa dni później wrócił z broszurą kursu rozwoju osobistego. Zarezerwował mi miejsce. Opłacił. Patrzył na mnie, jakby załatwiał sprawę.

To będzie dobre dla ciebie. Potrzebujesz czegoś motywacyjnego.

Wzięłam ulotkę do ręki. Czułam się jak projekt, który komuś nie wyszedł. Nie spodziewałam się, że to cokolwiek zmieni.

To było mocne doświadczenie

Pojechałam. Pierwsze dni kursu były jak wizyta w obcym kraju, w którym nie zna się języka. Wszyscy jacyś uśmiechnięci, otwarci, „pracujący nad sobą”. A ja siedziałam w kącie sali, ściskałam długopis jak ostatnią kotwicę i miałam ochotę wrócić do domu. To Michał mnie tu wysłał. Nie ja. To nie był mój pomysł, moje pieniądze, mój wybór.

Pierwsze spotkanie z Kasią – prowadzącą – pamiętam do dziś. Miała mocny głos i wzrok, od którego chciało się uciec. Wypatrzyła mnie od razu.

Dlaczego tutaj jesteś?

– Bo mój mąż uważa, że muszę coś ze sobą zrobić.

– A ty? Co ty uważasz?

Zamarłam. W środku we mnie coś drgnęło. Cisza. Czułam, że ktoś w końcu zadał pytanie, które powinnam była zadać sobie sama dawno temu.

Kolejne dni przypominały zdzieranie warstw. Mówiliśmy o lęku, wstydzie, utraconych rolach. O tym, kim jesteśmy, kiedy nie żyjemy dla kogoś na pokaz. Kasia wracała do mnie często z pytaniami, które wbijały się jak drzazgi.

– Ula, jeśli nie jesteś swoją pracą, to kim jesteś?

Nie wiedziałam. Zaczęłam pisać. W zeszycie, po kryjomu. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio coś tworzyłam. Ale słowa same zaczęły się ze mnie sączyć. Nie Michał. Nie żona. Nie dres. Ja. Pierwszy raz poczułam, że być może nie wrócę już taka sama.

Wróciłam jako inna kobieta

Drzwi do mieszkania otworzyły się opornie, jakby czuły, że coś się zmieniło. Weszłam, niosąc torbę, notes i coś jeszcze – coś, czego nie dało się zważyć. Prostą postawę. Spokój. Własny głos.

– Cześć – powiedziałam wyraźnie, zamykając za sobą drzwi. Michał siedział przy laptopie, z kawą w dłoni. Nie wstał.

– Hej. Jak było?

Intensywnie. Ale dobrze.

Zawiesił spojrzenie na mojej twarzy. Może szukał tej samej Uli, którą wysyłał dwa tygodnie temu. Ale jej nie znalazł. Wieczorem usiedliśmy na kanapie. Telewizor milczał.

– Wiesz… sporo myślałam. I chyba wiem, co chcę robić – zaczęłam.

– Okej…

– Chcę prowadzić warsztaty kreatywnego pisania. Dla kobiet. Takich po trzydziestce, które gdzieś się w życiu zgubiły. Jak ja.

Uśmiechnęłam się. Nie przepraszałam. Nie tłumaczyłam. Michał skrzywił się lekko, jakby połknął gorzką pigułkę.

– To świetnie… chyba.

Nie musisz być ze mnie dumny. Ja już jestem.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.

Nie poznaję cię.

– Może pierwszy raz widzisz mnie naprawdę.

Od tego wieczoru między nami zapadła cisza, która miała smak niepokoju. Michał był uprzejmy, jakby się bał, że coś stłucze. Ale zaczął unikać rozmów. Zamykał się w swoim gabinecie jeszcze dłużej niż zwykle. Zaczęłam to zauważać. Zauważyłam też, że po raz pierwszy od dawna nie pytałam go o zdanie. Zaczynałam ufać sobie.

To mu się nie podobało

Kolacja miała być zwykła – makaron z pesto, lampka wina jak za dawnych lat. Ale w powietrzu wisiało coś ciężkiego. Czekałam, aż Michał odłoży widelec.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam spokojnie, patrząc mu w oczy. – Znalazłam lokal. Małe studio na parterze w starym budynku. Idealne na warsztaty. Myślałam, żeby je wynająć.

Wynająć? – uniósł brwi.

– Tak. I zainwestować trochę z oszczędności. Naszych wspólnych.

Zamilkł. W jego oczach pojawiło się coś, czego dawno w nich nie widziałam – złość.

– Czy ty w ogóle pytasz mnie o zdanie?

– Ty nie pytasz mnie, kiedy podejmujesz decyzje w firmie.

– Ale to nie to samo! Ty byłaś... byłaś inna!

– Byłam słabsza? Łatwiejsza do zarządzania?

Wstał gwałtownie od stołu. Sztućce zadźwięczały o talerz.

– Zindoktrynowali cię tam. Wróciłaś jak po sekcie. To nie jesteś ty.

– A może właśnie teraz jestem sobą?

Patrzyliśmy na siebie jak obcy ludzie, którzy mają wspólne rachunki, ale nie wspólną przyszłość.

– Zmieniłaś się – powiedział w końcu cicho.

– Tak. I nie zamierzam się cofać.

Wyszłam z kuchni, zostawiając talerze i ciszę. Wiedziałam, że to nie koniec, ale coś się właśnie przestawiło. Nie tylko we mnie.

Zaczął się wycofywać

Spotkałam się z Moniką w naszej ulubionej kawiarni. Zawsze siadałyśmy przy tym samym oknie, ale dziś inaczej – ja siedziałam wyprostowana, nie garbiłam się, nie mieszałam łyżeczką w kawie.

– I co, Michał nie popiera twojego pomysłu? – zapytała ostrożnie.

– On nie wie, jak się w tym odnaleźć. Chciał mojej zmiany, ale chyba nie takiej. Chyba chciał mnie funkcjonalnej. Wygodnej. Nie energicznej, przedsiębiorczej i żywej.

Monika spojrzała na mnie uważnie.

Boisz się, że go stracisz?

Zawahałam się. Nie z powodu odpowiedzi – z powodu tego, że pierwszy raz w ogóle zadałam sobie to pytanie.

– Boję się, że to ja już go nie potrzebuję.

W domu Michał milczał. Jego „jak tam?” brzmiało jak zdawkowy komunikat pogodowy. On się wycofywał, ja się rozciągałam. Już nie bałam się wypełniać przestrzeni.

Któregoś wieczoru bez ostrzeżenia Michał wszedł do kuchni, usiadł przy stole i powiedział:

– Ja już nie wiem, kim my jesteśmy.

Odłożyłam notes, w którym właśnie zapisywałam plan pierwszych warsztatów.

– To pytanie powinniśmy sobie zadać razem. Ale nie wiem, czy chcesz słuchać odpowiedzi.

Spojrzał na mnie długo. Ale nic nie powiedział. Pierwszy raz nie szukałam w jego milczeniu potwierdzenia własnej wartości. To nie był już dialog. To była różnica rytmów. Nie chciałam się spieszyć. Ale nie chciałam też stanąć w miejscu tylko dlatego, że on się boi.

Nie pytał o szczegóły

Śniadanie było ciche. Tosty stygły na talerzu, jajko na miękko też, a Michał grzebał widelcem w talerzu, jakby coś zgubił.

Myślałem, że ci pomagam – odezwał się w końcu, patrząc w kubek z kawą, nie na mnie.

Podniosłam wzrok znad notatek. Miałam zaplanowane trzy pierwsze warsztaty, tematy, grupę zamkniętą i nazwę. Drobne rzeczy, które znaczyły dla mnie wszystko.

– Nie. Ty mnie naprawiałeś – powiedziałam spokojnie. – Ale ja nie byłam zepsuta.

Zamilkł. Miałam wrażenie, że zaraz coś powie, że się obroni, zaprzeczy, ale tylko skinął głową. Nie zgadzał się ze mną, ale też nie walczył. Jakby nie wiedział, o co już warto.

Wysunęłam krzesło. Zamknęłam laptopa z otwartą ofertą lokalu do wynajęcia. Włożyłam płaszcz.

Dokąd idziesz? – zapytał.

– Na spotkanie z właścicielem studia.

Przytaknął, ale nie zapytał o nic więcej. Nie życzył powodzenia. Nawet nie spojrzał, jak wychodzę. Zamknęłam za sobą drzwi. Po raz pierwszy nie poczułam wyrzutów sumienia. Ani lęku. Pusto było tylko przez chwilę – potem pojawiła się cisza, ale taka, która nie bolała. Taka, która dawała przestrzeń.

Nie wiedziałam, co będzie dalej. Ale wiedziałam, że nie wrócę do roli. Ta rola mnie nigdy nie definiowała. Już nie musiałam tego nikomu udowadniać.

Wystarczy, że mam siebie

Nie wyprowadziłam się od razu. Ale przestałam czekać, aż Michał zapyta, co czuję. Przestałam mu przynosić emocje jak posłuszna uczennica, czekając na ocenę. Nie zauważył, kiedy przestałam prać jego koszule. Kiedy przestałam mówić „wrócę na obiad”. Żyliśmy obok siebie. Jak sąsiedzi, którzy dzielą korytarz, ale nie wymieniają się życiem.

Michał próbował później być miły. Delikatnie podpytujący. Ale między „jak ci idzie” a „nie za bardzo się angażujesz?” czaił się jego niepokój. Nie ufał tej nowej mnie. Chciał mnie podziwiać – ale tylko pod warunkiem, że pozostanę do kontrolowania.

Wciąż go kochałam, ale nie tak, jak kiedyś. Nie tą miłością zależną od jego akceptacji. Teraz byłam kimś, kto może być sam – i nie zginie. Może kochać – i nie zniknie w tej miłości. Nie wiem, czy nasze małżeństwo przetrwa. Nie wiem, czy wciąż jesteśmy parą, czy tylko duetem ze wspólnym adresem. Ale nie trzymam się już tej relacji jak tratwy. Mam coś, co wcześniej mi umykało – siebie. Nie jestem kobietą, która wróciła na swoje miejsce. Jestem kobietą, która je sobie zbudowała.

Urszula, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama