Reklama

Pracuję dużo, wracam do pustego mieszkania i jem kolację przy włączonym telewizorze. Mam 30 lat i nie umiem zaufać. Może dlatego, że każdy, komu kiedyś zaufałam, prędzej czy później mnie zawiódł.

Kiedyś wierzyłam w związki, w miłość, w ludzi. A potem był Adam, który mnie zdradził po roku. Potem Marek – trzy miesiące ciepła, potem milczenie. I jeszcze ten ostatni, co mówił, że nie szuka niczego poważnego, a tydzień później zamieścił zdjęcie z „miłością życia”. Nauczyłam się trzymać dystans. Nie planować, nie ufać. Moim azylem było mieszkanie. Tam mogłam odetchnąć. Aż do tamtej nocy.

Czułam dziwną ulgę

Obudził mnie zapach dymu. Na początku myślałam, że to sen. Potem, że ktoś pali papierosa za oknem. Dopiero gdy zaczęło mnie dusić, zrozumiałam, że to realne. Złapałam telefon, ale nie miałam pojęcia, co robić. Otworzyłam drzwi na korytarz. Nie mogłam oddychać.

Proszę się nie ruszać! – usłyszałam głos.

Po chwili zobaczyłam strażaka, który wyłonił się z tej ściany dymu jak zjawa.

Jest pani sama? – zapytał.

Skinęłam głową.

Zabieram panią stąd.

Podał mi maskę, a potem mocno chwycił za ramię. Prowadził mnie, jakby znał każdy mój krok. Dopiero na dole, gdy stanęłam na chodniku, zaczęłam drżeć. Dopiero wtedy spojrzałam mu w oczy. I choć nad głową wciąż unosił się dym, a moje mieszkanie właśnie się spalało, czułam dziwną ulgę. Nie spałam tamtej nocy. Siedziałam owinięta kocem, w ciemnym kącie sali gimnastycznej pobliskiej podstawówki, gdzie ewakuowano mieszkańców bloku. Ludzie wokół rozmawiali, płakali, dzwonili gdzieś nerwowo, ale ja tylko patrzyłam w przestrzeń, próbując uporządkować myśli. W głowie dźwięczał mi głos strażaka.

Coś we mnie drgnęło

Radek przyszedł rano. Miał na sobie tę samą kurtkę strażacką, lekko nadpaloną na rękawie. Usiadł obok mnie, nie pytając o pozwolenie. Podał mi butelkę wody i przez chwilę milczeliśmy razem.

Jak się czujesz? – spytał w końcu.

– Jak ktoś, kto stracił wszystko oprócz telefonu – odpowiedziałam, próbując się uśmiechnąć.

– Dziękuję, że po mnie przyszedłeś.

– Taka praca – rzucił.

Potem podał mi kartkę z numerem telefonu. Powiedział, że gdybym czegoś potrzebowała, mogę się odezwać. Spojrzałam na jego twarz – miał spokojne, nieco zbyt zmęczone oczy. Zadzwoniłam dwa dni później. Umówiliśmy się na kawę w małej kawiarni. Rozmawialiśmy długo. Radek opowiadał o pracy – o pożarach, wypadkach, nocnych dyżurach. Mówił prostym językiem, bez dramatyzowania. Nie wypełniał każdej pauzy paplaniną. W pewnym momencie złapałam się na tym, że zaczęłam mówić więcej, niż planowałam. O tym, że nie ufam ludziom. Że często wolę być sama, niż czekać aż ktoś znowu mnie zawiedzie. On tylko skinął głową.

Nie wszyscy są tacy sami – powiedział.

Te słowa siedziały we mnie długo po spotkaniu. Nie chciałam się angażować, nie po tym wszystkim. Coś we mnie drgnęło. Coś cicho zaszeptało, że może warto... jeszcze raz. Nawet jeśli trochę boli.

Miałam łzy w oczach

Zabrał mnie nad Wisłę. Nie planowaliśmy tego – po prostu poszliśmy przed siebie po kawie i nagle byliśmy przy brzegu. Słońce stało nisko, wszystko wokół wyglądało jak zdjęcie z folderu o spokoju. Usiadłam na ławce, a on tuż obok.

– Mój ojciec pił – powiedziałam, zanim zdążyłam się zatrzymać. – Właściwie nigdy nie przestał. Mama ciągle mówiła, że to już ostatni raz. Tylko ten „ostatni raz” powtarzał się codziennie.

Radek nic nie odpowiedział. Tylko spojrzał. I to mi wystarczyło, by mówić dalej.

– Kiedy miałam szesnaście lat, zniknął na trzy dni. Wrócił kompletnie pijany. Rozbił lustro w łazience. Pamiętam, jak wtedy pomyślałam, że go nienawidzę. I że więcej nie chcę patrzeć na ludzi, którzy przysięgają, że się zmienią, a potem i tak zawodzą.

Przesunął się bliżej. Milczał. Nie pocieszał mnie, nie rzucał frazesami. I właśnie dlatego mogłam mówić dalej.

– Miałam chłopaka. Poznaliśmy się na studiach. Myślałam, że to będzie ktoś inny. Ktoś, kto nie zniknie, nie złamie. A potem zobaczyłam jego wiadomości do koleżanki z roku. Nawet nie próbował się tłumaczyć. Powiedział, że mu się znudziłam.

Spojrzałam przed siebie, na wodę. Wiedziałam, że jeśli teraz się rozpłaczę, to dlatego, że mówiłam to wszystko na głos po raz pierwszy. I że on słucha.

– Zginął mój przyjaciel – powiedział wtedy Radek. – Na akcji. Wszedł, bo nie chciał, żeby ktoś inny ryzykował. Taki był. Zawsze pierwszy. I ostatni.

Odwróciłam się do niego. Twarz miał zamkniętą, ale głos lekko zadrżał.

Wydawało się, że jesteśmy niezniszczalni. Że skoro robimy coś dobrego, to nic nas nie złamie. A potem budzisz się rano i wiesz, że on nie wróci. I nagle wszystko jest inne. Cisza boli inaczej.

Siedzieliśmy tak długo. Bez pytań. Bez prób pocieszenia. A potem jego dłoń dotknęła mojej. Zaskoczył mnie ten gest, ale nie cofnęłam się. Przeciwnie – zacisnęłam palce na jego dłoni, jakby to mogło coś zatrzymać. Utrzymać. Pocałował mnie na pożegnanie. Cicho, spokojnie, bez presji. To był moment, w którym po raz pierwszy od dawna pomyślałam, że może warto się odważyć.

Miałam ściśnięte gardło

Kilka dni później zadzwoniła do mnie Iza. Powiedziała, że widziała w wiadomościach materiał o pożarze kamienicy na Pradze. Że pokazywali strażaków, a jeden nich wynosił dziecko. Miała dziwny głos, jakby nie chciała mówić dalej. Włączyłam telewizor. Przerwałam wszystko, co robiłam i po prostu wpatrywałam się w ekran. Nie musiałam pytać, wiedziałam, że to był Radek. Widziałam jego sylwetkę, nawet jeśli w hełmie i pełnym umundurowaniu. Trzymał dziewczynkę na rękach i biegł przez kłęby dymu. Potem pokazano karetkę. Dziennikarz mówił o poważnym stanie jednego z ratowników. Wtedy podniosłam się z kanapy i zaczęłam się ubierać. Nie myślałam racjonalnie. Po prostu wiedziałam, że muszę być blisko.

W szpitalu długo nie chcieli powiedzieć mi niczego konkretnego. Dopiero po kilkunastu minutach rozmowy z pielęgniarką zgodziła się zaprowadzić mnie do lekarza. Stałam przed jego gabinetem i nie potrafiłam ustać w miejscu.

Czy on będzie żył? – spytałam w końcu, kiedy wyszedł.

Głos miałam stłumiony, gardło ściśnięte jakby coś w nim utknęło. Lekarz spojrzał na mnie uważnie. Widział, że nie jestem rodziną, ale chyba zrozumiał, że to coś więcej.

Stan jest ciężki. Ma poparzenia drugiego i trzeciego stopnia na sporej powierzchni ciała. Będzie potrzebna długa rehabilitacja, ale żyje. I oddycha samodzielnie. To już coś.

Weszłam do sali, kiedy odzyskał przytomność. Jego oczy były zamglone, twarz owinięta bandażem. Poznał mnie.

– Klaudia? – wyszeptał. Głos miał szorstki, słaby.

– Jestem tutaj. Nie zostawię cię, choćby nie wiem co – powiedziałam, siadając przy jego łóżku.

– Nie musisz… – zaczął.

– Chcę.

Chwyciłam jego rękę, ostrożnie, żeby go nie zabolało.

Nie miałam wyrzutów sumienia

Podjęłam decyzję szybko. Wysłałam maila do szefowej z informacją, że biorę bezpłatny urlop na czas nieokreślony. Gdy zadzwoniła, nie zdążyłam nawet się odezwać.

– My tu ledwo wyrabiamy, a ty chcesz się teraz wycofać? Co z twoimi projektami?

– Może pani to nazwać, jak chce – odpowiedziałam spokojnie. – Nie zamierzam zostawić Radka samego. Nie po tym, co się stało.

– To nie jest twój obowiązek. On ma rodzinę.

– Rodzina jest za granicą. A nawet jeśli nie byłby sam – to jest mój wybór.

Rozłączyłam się, zanim zaczęła mówić dalej. Nie miałam wyrzutów sumienia. Czułam dziwny rodzaj spokoju, który pojawia się tylko wtedy, gdy człowiek wie, że robi coś właściwego.

Zrobiło mi się gorąco

W pokoju rehabilitacyjnym pomagałam mu usiąść, podnieść się, zrobić pierwszy krok. Kiedy próbował coś zrobić sam, twarz wykrzywiała mu się z bólu, ale nie narzekał.

Nie chcę, żebyś oglądała mnie w takim stanie – powiedział pewnego wieczoru. – Nie jestem tym samym facetem, którego spotkałaś w zadymionym mieszkaniu.

– A ja nie jestem już tą samą kobietą, która wtedy z niego uciekała – odpowiedziałam.

Siedzieliśmy w ciszy. Potem on wstał – wolno, z wysiłkiem – i spojrzał na mnie. Oczy miał ciemne, poważne.

– Może powinniśmy to zakończyć, zanim wejdziemy w coś, co okaże się ciężarem.

– Myślisz, że jesteś dla mnie ciężarem?

– Tak. I nie chcę cię unieszczęśliwić.

Zrobiło mi się gorąco. Podniosłam się, wzięłam głęboki oddech.

– Posłuchaj. Nie robię tego, bo muszę. Robię to, bo chcę. I nie jesteś ciężarem. Jesteś człowiekiem, którego kocham. Z bliznami. Z bólem. Ze wszystkim.

– Kochasz mnie? – wyszeptał.

– Tak. Jeśli zamierzasz się rozstać ze mną, żeby mnie uwolnić, to uprzedzam – nie dam ci na to zgody.

Zamilkł. A potem złapał mnie za rękę. Mocno, pewnie, mimo słabości.

Nie zostawisz mnie, prawda?

– Nie. Nawet jeśli jeszcze długo nie będziesz mógł sam iść. To pójdziemy razem.

Minęło kilka miesięcy. Codzienne ćwiczenia, bolesne zabiegi, dni, kiedy Radek nie miał siły wstać z łóżka. Aż przyszedł ten moment. Złapał za barierkę, przeniósł ciężar ciała i zrobił krok. Pierwszy. Potem drugi. Patrzyłam na niego, a w gardle zacisnęła się kula.

– To nie cud – powiedziałam. – Zapracowałeś na to.

Uśmiechnął się z wysiłkiem.

– Bez ciebie by się nie udało.

Wieczorem rozmawialiśmy o przyszłości. O tym, gdzie chcemy mieszkać, co chcemy robić, kim być dla siebie.

– Już nigdy cię nie opuszczę – powiedział.

Przytuliłam się do niego. Tym razem to ja trzymałam mocniej.

Klaudia, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama