„Nad trumną męża zadzwonił telefon z wieścią, która mną wstrząsnęła. Już planowałam nowe życie, ale los mnie oszukał”
„– To kwestia dni. Wszystko już załatwione – odparłam pewnie z bijącym sercem. Kiedy wychodziłam z banku, czułam się, jakbym właśnie podpisała umowę z losem. Niebo odebrało mi męża, ale oddało coś w zamian. Nie mogłam tego zignorować”.

- Redakcja
Deszcz nie padał – on się wylewał z nieba. Cicho, bez ostrzeżenia, jakby sam Bóg płakał razem ze mną. Parasol trzymała Magda, ale i tak wszystko przesiąkło wilgocią – płaszcz, włosy, nawet myśli. Stałam jak z kamienia, wpatrzona w ciemne drewno trumny, która powoli znikała w błocie. Robert. Mój mąż. Mój spokój. Moja przeszłość.
Wszystko działo się jakby poza mną. Ksiądz coś mówił, ludzie kiwali głowami, ktoś ścisnął mnie za rękę. Nie reagowałam. Dopiero wtedy, gdy grabarz zaczął zasypywać dół, rozległ się dźwięk, który przeszył całą ciszę cmentarza – mój telefon.
Przez moment wszyscy spojrzeli na mnie, jakbym popełniła świętokradztwo. Sama nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Wyjęłam aparat z torebki – ekran pulsował obcym numerem. Odebrałam.
– Dzień dobry, z tej strony Katarzyna z Loterii Promocyjnej. Gratuluję! Została pani wylosowana jako zwyciężczyni głównej nagrody!
Zamarłam. Z tyłu ktoś rzucił grudkę ziemi. „Wygrana”? W takim momencie?
– Przepraszam… co pani mówi? – wyszeptałam, patrząc, jak trumna Roberta znika pod mokrą gliną.
– Pani dane zostały wylosowane w naszym konkursie! Nagroda wynosi… – głos w słuchawce brzmiał jak z innego świata.
Magda złapała mnie za ramię.
– Ala, kto to?
– Ja… chyba właśnie wygrałam pieniądze – odpowiedziałam bezmyślnie.
– Teraz? W takim momencie?!
– Nie wiem… może to on… może to znak? – powiedziałam, czując, że łzy mieszają się z deszczem.
Ziemia przyjęła jego ciało, a ja miałam wrażenie, że niebo właśnie oddycha za mnie.
Zaczęłam działać od zera
Kilka dni po pogrzebie Robert wciąż był wszędzie – w zapachu koszuli, którą nie potrafiłam wynieść do pralni, w kubku z zaschniętą herbatą, w ciszy, której nie umiałam znieść. A jednak gdzieś w środku rodziła się myśl, że los próbuje mnie popchnąć dalej. Przecież wygrałam. To nie mógł być przypadek.
Siedziałam w banku, naprzeciw mężczyzny w idealnie zapiętym garniturze. Na jego biurku pachniała kawa, a za oknem wiatr wyrywał liście z drzew.
– Pani Alicjo, rozumiem, że chodzi o kredyt hipoteczny? – spytał, stukając w klawiaturę.
– Tak. Na dom nad jeziorem. Ale to tylko formalność, bo za kilka dni dostanę nagrodę z loterii.
– Potrzebujemy potwierdzenia wpływu środków – uśmiechnął się urzędowo.
– To kwestia dni. Wszystko już załatwione – odparłam pewnie, choć serce biło mi jak szalone.
Kiedy wychodziłam z banku, czułam się, jakbym właśnie podpisała umowę z losem. Niebo odebrało mi męża, ale oddało coś w zamian. Nie mogłam tego zignorować.
Dwa tygodnie później stałam na werandzie starego domu z widokiem na jezioro. W dłoni trzymałam klucz.
– Spory dom jak dla jednej osoby – zauważył robotnik, który kończył wynosić sprzęt po remoncie.
– Może wcale nie dla jednej – odpowiedziałam, uśmiechając się nieśmiało.
Wieczorem rozpakowałam karton z rzeczami Roberta. Na wierzchu leżało jego zdjęcie. Usiadłam na podłodze i postawiłam je naprzeciwko siebie.
– Widzisz? W końcu będzie tak, jak planowaliśmy – szepnęłam. – Dom, jezioro, cisza… tylko ty gdzieś po drodze się spóźniłeś.
Zasnęłam tam, na zimnych deskach, trzymając jego fotografię w dłoni i myśląc, że może jednak szczęście wraca do mnie małymi krokami.
Dzieliłam fortunę w myślach
Zapach świeżej farby w nowym domu mieszał się z aromatem kawy i... nadziei. Każdego ranka budziłam się z przekonaniem, że to wszystko ma sens, że Robert, gdziekolwiek jest, trzyma nade mną parasol. Przecież nie mogło to być zwykłe zrządzenie losu.
Spotkałyśmy się z Magdą w kawiarni. Siedziała naprzeciwko mnie, wpatrzona w parujący kubek cappuccino, a ja z dumą przesuwałam po stole wydruk potwierdzający moją „wygraną”.
– Jesteś pewna, że te pieniądze naprawdę są twoje? – zapytała ostrożnie.
– Dostałam potwierdzenie. A nawet gdyby nie – ja czuję, że to prawda.
– Czucie to nie dowód, Ala.
– Dowodem jest to, że pierwszy raz od dawna się uśmiecham – odpowiedziałam z przekorą.
Rzeczywiście, uśmiechałam się. Znowu zaczęłam kupować kwiaty do wazonu, przeglądać katalogi wnętrzarskie, zamawiać meble, jakby nagroda już dawno spłynęła na moje konto. Kupiłam samochód – czerwony, z błyszczącymi felgami, jakich zawsze chciał Robert.
– Dom, auto, nowy początek – powiedziałam głośno, kiedy wracałam z salonu. – Widzisz, kochanie? Idę po swoje.
Sadząc jabłoń przed domem, pomyślałam, że posadzę ją dla niego.
– Będziesz mi przypominać o Robercie – szepnęłam, przykucając przy drobnym drzewku. – O tym, że trzeba wierzyć, nawet jeśli nikt inny nie wierzy.
Wieczorem siedziałam na tarasie, popijając wino i słuchając świerszczy. Przez chwilę wydawało mi się, że naprawdę zaczynam nowe życie. Bez żałoby, bez ciężaru przeszłości. Tylko z lekkim, niepokojącym pytaniem w głowie: a jeśli to szczęście okaże się zbyt piękne, by było prawdziwe?
To nie mogła być prawda
Telefon zadzwonił w środowe popołudnie. Akurat malowałam ramy w salonie – chciałam, żeby dom wyglądał jak z marzenia Roberta. Zostawiłam pędzel w puszce i podniosłam słuchawkę.
– Dzień dobry, tu przedstawiciel firmy Loteria Polska. Czy rozmawiam z panią Alicją G.? – głos w słuchawce był uprzejmy, aż przesadnie.
– Tak, oczywiście. Czy to w sprawie mojej nagrody? – uśmiechnęłam się odruchowo.
– Właśnie w tej sprawie… – zawahał się. – Niestety muszę panią poinformować, że doszło do błędu w systemie.
– Słucham? – przestałam oddychać.
– To nie pani była laureatką. Zwycięzcą okazała się inna osoba o podobnych danych. Bardzo przepraszamy za pomyłkę.
Świat się zatrzymał. Na moment zrobiło się cicho jak w grobie.
– Jak to nie ja? Przecież… ja dostałam potwierdzenie! Wypełniłam formularze, podałam numer konta! – mój głos drżał.
– Rozumiemy pani rozczarowanie. Wysłaliśmy już oficjalne sprostowanie.
Złapałam się za głowę. Spojrzałam na puszkę z farbą, na połowę odmalowanej ściany. I na stół, na którym leżały rachunki z banku. Kredyt, meble, samochód… wszystko oparte na jednym kłamstwie.
Wieczorem przyszła Magda.
– Ala, co się stało? Wyglądasz jak duch.
– Zadzwonili z loterii. To był błąd – głos ugrzązł mi w gardle. – To nie ja wygrałam.
– O Boże… mówiłam ci, żebyś poczekała.
– Nie mogłam! To miało sens! To był znak! – krzyknęłam.
– Nie każdy znak jest z nieba, Ala – szepnęła cicho.
Usiadłam na podłodze. Farba kapała mi na dłonie, spływała po płytkach jak łzy. Świat się rozpadł. Nie na kawałki – na pył.
Straciłam coś więcej niż pieniądze
Dom pachniał kurzem. Ściany, które jeszcze niedawno malowałam z radością, wydawały się obce, zimne, jakby już nie należały do mnie. Na stole piętrzyły się koperty – białe, urzędowe, z czerwonym napisem „Wezwanie do zapłaty”.
Usiadłam przy stole, trzymając w rękach list od banku. Otwierałam go z takim oporem, jakby w środku miało być coś gorszego niż śmierć Roberta. Zamknęłam oczy. Głos w słuchawce rozległ się jak wyrok:
– Pani Alicjo, pani kredyt jest niespłacany. Musimy rozpocząć procedurę...
– To jakiś koszmar… ja miałam wygrać! Wszystko miało się ułożyć!
– Proszę skontaktować się z prawnikiem – odparł chłodno doradca i odłożył słuchawkę.
Zrzuciłam z biurka dokumenty, rachunki, wycinki prasowe o loterii. Papiery posypały się jak śnieg po pokoju. Mój wymarzony dom brzmiał pustką – echem moich własnych złudzeń.
Wieczorem przyszła Magda.
– Ala, musisz coś z tym zrobić. Sprzedaj dom, póki możesz.
– Nie sprzedam – szepnęłam. – On… on tu jest. W każdym kącie.
– On był w twoim sercu, nie w murach. To tylko ściany, Ala.
Nie odpowiedziałam. Jak miałam jej wytłumaczyć, że ten dom był moim ostatnim sposobem, żeby wierzyć, że Robert wciąż się mną opiekuje?
W nocy długo siedziałam w salonie. Deszcz uderzał w okna, a ja wpatrywałam się w drzewko jabłoni za szybą. Liście spadały powoli, bez pośpiechu.
– Widzisz, Robert? – wyszeptałam. – Wszystko to kłamstwo. Nawet ten dom.
To było jak żart losu
Dom był już prawie pusty. Kartony piętrzyły się przy drzwiach, jakby czekały na wyrok. W środku zostało tylko echo – moje własne kroki i westchnienia. Kiedyś to miejsce tętniło nadzieją, teraz było jak skorupa po czymś, co nigdy nie istniało.
Usiadłam na podłodze przy drzwiach tarasowych. Za oknem wiatr poruszał gałęziami jabłoni, tej samej, którą sadziłam z wiarą, że przyniesie mi nowe życie. Zamiast owoców przyniosła lekcję – gorzką, potrzebną, moją. Zadzwonił telefon. Bank. Nie odebrałam. Nie miałam już nic do powiedzenia ludziom, którzy nie znali mojego świata. Mój świat zresztą sam się zawalił. Przesunęłam dłonią po zimnym stole i zostawiłam na nim klucze. Metal zabrzęczał cicho, jakby przyznał mi rację.
Zamknęłam oczy i znów powiedziałam do niego – do Roberta:
– Myślałam, że to ty dałeś mi ten cud.
W odpowiedzi w mojej głowie usłyszałam jego spokojny głos, taki, jakim mówił, gdy jeszcze wszystko było dobrze: „Nie cud, Ala. To była lekcja”. Wstałam. Spojrzałam po pokoju – pustym, ale dziwnie lżejszym.
– Dziękuję ci, że byłeś. Nawet jeśli już cię nie ma – wyszeptałam.
Zamknęłam drzwi na klucz, bez żalu, bez łez. Cisza, która została, nie bolała. Była jak oddech po długim płaczu – spokojna, prawdziwa, moja. Niebo znowu milczało. Ale tym razem nie czekałam na odpowiedź.
Życie płynie dalej
Minęło kilka miesięcy. Zima odeszła, nie zostawiając po sobie nic prócz wilgoci i wspomnień. Mieszkam teraz w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta – dwa pokoje, kuchnia z oknem na ruchliwą ulicę. Nie ma jeziora, nie ma widoku na zachód słońca, ale jest cisza. Taka prawdziwa, w której można w końcu oddychać.
Pracuję w kwiaciarni. Na początku mówiłam sobie, że to tylko na chwilę, że przecież mam wyższe wykształcenie i „życie po Robercie” nie może skończyć się między bukietami. Ale dziś wiem, że nie muszę niczego sobie udowadniać. Kwiaty wystarczą. Każdy z nich przypomina mi, że nawet to, co zwiędło, może znów zakwitnąć.
Magda odwiedza mnie często. Przynosi ciasto i opowiada o dzieciach, a ja już nie czuję złości ani zazdrości. Tylko spokój.
Któregoś dnia przyniosła mi list – z tej samej firmy loteryjnej.
– Zobacz, znowu organizują konkurs – powiedziała z lekkim uśmiechem.
Otworzyłam kopertę. Przeczytałam i parsknęłam cichym śmiechem.
– Nie, dziękuję – mruknęłam. – Już raz wygrałam.
Wieczorem poszłam do parku. W dłoniach trzymałam małą sadzonkę – kolejną jabłoń. Tym razem sadziłam ją nie dla Roberta, nie dla wspomnień, nie dla znaku z nieba. Dla siebie.
Alicja, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na grobie mojego męża ktoś zostawiał jedną różę. Teściowa wmawiała mi, że to jego kochanka, ale prawda była inna”
- „Żona często chodziła na siłownię. Jeden telefon wystarczył, żebym poznał prawdę, co naprawdę tam robiła”
- „Ktoś zapalił znicz i zostawił karteczkę na grobie mojej żony. Zatkało mnie, gdy odkryłem, kto ją odwiedza”

