„Nad grobem ojca słyszałem tylko krzyki mojej mamy i żony. Wreszcie nie wytrzymałem, bo ile można kłócić się o znicze”
„Zbliżał się 1 listopada. Wiedziałem, że coś się wydarzy. Mama mówiła o grobie jak o ołtarzu. Anita, moja żona, patrzyła na niego jak na przestrzeń do zagospodarowania. A ja byłem między nimi, jak worek treningowy, który jedna i druga z przyjemnością kopała i przeciągała na swoją stronę”.

- Redakcja
Ojciec zmarł w czerwcu. Nagle, bez ostrzeżenia. Miał tylko sześćdziesiąt trzy lata. Zanim zdążyłem się zorientować, byłem jedynym mężczyzną w rodzinie. Nie czułem się gotowy, żeby przejąć jego rolę. Nigdy zresztą nie myślałem o sobie jako o „głowie rodziny”. Ale w oczach matki i żony właśnie tym miałem się stać.
Mama... Mama zamieniła żałobę w codzienny rytuał. Pamiętam, jak któregoś dnia przyszła do nas z zeszytem. Wszystko było tam rozpisane: jakie znicze, jakie kwiaty, jaka sukienka na Wszystkich Świętych. Bo „tak by chciał twój ojciec”. A może po prostu ona chciała, żeby było „tak jak zawsze”. Ojciec był jej wszystkim.
Anita – moja żona – nie ukrywała irytacji.
– Znicze muszą być konkretnego koloru? Naprawdę? – zapytała raz, gdy mama znowu przyniosła broszurki z cmentarnego sklepu. Dla Anity śmierć to koniec pewnego etapu. Przejście. Nie festiwal tradycji.
– Paweł, nie możesz pozwolić, żeby ona wszystko robiła po swojemu – powiedziała mama. – To nie jej mąż tam leży.
– A może właśnie powinienem pozwolić jej coś zrobić? Przecież to też była jego rodzina – próbowałem.
– Rodzina?! Ona nawet nie zapytała mnie, jakie kwiaty kupić! Wszystko po swojemu.
Z kolei Anita westchnęła, gdy wróciłem z kolejną listą wymagań od mamy.
– Serio? Nawet ilość zniczy musi być zgodna z jakimś tajnym regulaminem Haliny? – przewróciła oczami. – To cmentarz, Paweł. Nie teatr.
Milczałem. Obie kobiety kochałem na swój sposób. I obie, choć różne, pragnęły tego samego: znaczyć.
Bitwa o wiązanki
Sobotni poranek, przed Wszystkimi Świętymi. Siedzieliśmy przy stole w kuchni – ja, Anita i mama. Zaprosiłem je, bo miałem naiwną nadzieję, że jeśli spotkają się wcześniej i ustalą wszystko wspólnie, unikniemy konfliktu. Po dwudziestu minutach już wiedziałem, że byłem idiotą.
– Biały wieniec – powiedziała mama, nie patrząc na Anitę. – Taki jak zawsze. Goździki, może trochę wrzosu. I bez żadnych tych sztucznych tasiemek.
– Ja myślałam raczej o bordowych chryzantemach. Pięknie wyglądają w listopadowym świetle – przerwała jej Anita spokojnym tonem.
– Chryzantemy? – Mama uniosła brwi. – One zawsze mi się kojarzyły z tanimi pogrzebami.
– No i? – Anita odłożyła łyżeczkę na talerzyk. – Przepraszam, ale nie wiedziałam, że kwiaty muszą przejść selekcję klasową.
– Nie chodzi o klasę, tylko o pamięć – syknęła mama. – Ty go nawet dobrze nie znałaś.
– Mamo! – Anita podniosła głos. – Był moim teściem. Był dziadkiem moich dzieci. Byłam z nim w rodzinie prawie dziesięć lat. Mam prawo...
– Nie masz prawa niczego zmieniać! – przerwała jej mama. – Ten grób nie jest miejscem do eksperymentów! To moje miejsce pamięci. Mój mąż tam leży!
– A Paweł? – Anita zwróciła się do mnie. – On nie ma nic do powiedzenia?
– Paweł nie musi nic mówić – powiedziała mama. – Paweł rozumie, co znaczy tradycja.
Nie rozumiałem nic. Czułem się jak dziecko słuchające kłótni rodziców. Patrzyłem na jedną, potem na drugą, nie wiedząc, za którą stroną się opowiedzieć. A może bardziej – jak się z tego wszystkiego wycofać.
– Mamo, możemy połączyć... – zacząłem.
– Nie trzeba nic łączyć! – warknęły obie jednocześnie.
Zamilkłem. W powietrzu wisiała cisza. Mama miała łzy w oczach. Anita miała je już wyschnięte – złość wyparła w niej wszystko.
– Nigdy mnie nie zaakceptowałaś – powiedziała w końcu Anita cicho. – Dla ciebie zawsze byłam tą z zewnątrz.
– Bo nigdy nie próbowałaś być częścią tej rodziny – odpowiedziała mama równie cicho, równie ostro.
Wstałem. Musiałem wyjść z kuchni. Bałem się, że jeśli zostanę choć chwilę dłużej, coś we mnie pęknie. A nie mogłem pęknąć. Nie ja.
Byłem rozdarty
Dzień po tej kuchennej katastrofie pojechałem do mamy. Powiedziała, że potrzebuje pomocy z uporządkowaniem rzeczy ojca. W rzeczywistości chciała po prostu pogadać. Albo raczej – wygadać się. Byłem do tego przyzwyczajony. Od zawsze byłem jej powiernikiem, jej małym doradcą, jej "Pawełkiem". Tyle że teraz miałem ponad trzydzieści lat i byłem też mężem.
– Ona chce wszystko po swojemu – mówiła, przekładając stare koszule ojca z szuflady na łóżko. – Jakby wszystko, co było wcześniej, było nic nie warte.
– Mamo, ona też chce uczcić tatę. Na swój sposób.
– Swoją estetyką? Z bordowymi chryzantemami? To wygląda jak dekoracja z promocji w supermarkecie.
Usiadłem na fotelu. Te same zdania, te same argumenty. Dusiłem się w tym.
– Wiesz, że ona nawet nie zapytała, co ojciec lubił? – ciągnęła mama, nagle miękko. – Pamiętasz, jak co roku kupował te białe goździki dla babci? Jak zawsze zapalał znicz na grobie dziadka o tej samej porze?
– Pamiętam.
– I co, mam to teraz wyrzucić? Bo ktoś ma inny gust?
Nie odpowiedziałem. Bo nie chodziło o gust. Chodziło o terytorium. O pamięć, która była dla mamy święta, i dla Anity... wyzwana na pojedynek.
Wieczorem spróbowałem z Anitą. Siedziała na kanapie, w nogach miała laptopa, coś klikała.
– Możemy pogadać?
– Jeśli to znowu o cmentarzu, to nie wiem, czy chcę – mruknęła bez podnoszenia wzroku.
– Chcę, żeby to się nie zamieniło w wojnę. Naprawdę.
– To niech twoja matka przestanie traktować mnie jak intruza. Przepraszam, ale nie dam sobie wejść na głowę. Albo ustalamy coś wspólnie, albo ona robi wszystko sama. I wtedy jedziemy osobno.
– Anita...
– Nie. Ja też coś czuję. Może nie jestem z tych, co palą znicze równo co trzy dni, ale jego śmierć też była dla mnie ciosem. A teraz jeszcze muszę się tłumaczyć, dlaczego chcę włożyć w ten dzień coś od siebie?
– Po prostu mama... ona nie ma nikogo. Tylko mnie.
– A ja co? Jestem kim? Dekoracją? Przeszkodą?
Zamilkłem. Poczułem, jak coś we mnie narasta – nie złość, nie strach. Coś gorszego. Frustracja. Niemoc. Jakby mnie wszyscy ciągnęli za ręce w różne strony. I jakbym ja sam powoli tracił siły, by się trzymać razem.
– Wiesz, że jak to się nie skończy, to ja nie pojadę – powiedziała Anita spokojnie. – Nie dam się ośmieszać przy obcych.
Wyszedłem na balkon. Potrzebowałem powietrza. Potrzebowałem ciszy. Ale nawet tam słyszałem to wszystko – głosy kobiet, które mówiły mi, co mam czuć, co mam robić, kim mam być.
Ojciec byłby zawiedziony
1 listopada. Cmentarz był pełen ludzi, zapachu parafiny, cichych szeptów i stukania zapalniczek. Niebo było ołowiane, a powietrze pachniało liśćmi i czymś jeszcze – jakimś napięciem, które wisiało w powietrzu.
Szliśmy razem – ja, mama, Anita. Z boku, z trzema reklamówkami zniczy, bukietem bordowych chryzantem i wieńcem z białych goździków. Mama nie powiedziała ani słowa od momentu, gdy wsiadła do samochodu. Anita też milczała. Ja prowadziłem. Kierownica lepiła się od potu.
Dotarliśmy do grobu. Ktoś już zdążył zapalić znicz. Może ciocia. Może sąsiadka ojca z pracy. Mama uklękła natychmiast. Wyciągnęła z torby swoje znicze – wszystkie białe, identyczne, równiutko ułożone. Anita postawiła chryzantemy obok.
– Nie tutaj – powiedziała mama, nie patrząc nawet.
– Dlaczego? – Anita już trzymała drugi bukiet w ręku.
– Bo tu jest środek. Wieniec musi być pośrodku.
– A może po prostu... razem? – zaproponowała Anita spokojnie.
– Nie po to co roku ustawiam wszystko tak, jak lubił Stefan, żeby teraz wszystko przestawiać – syknęła mama. – Już wystarczy, że znosisz te bordowe krzaki. Jeszcze tego brakowało, żebyś...
– Do cholery! – Anita uniosła głos. – To nie twoja prywatna wystawa wspomnień! To grób! Miejsce pamięci, a nie pokaz układania zniczy!
– Nie mów do mnie takim tonem, dziewczyno! – mama podniosła się gwałtownie z kolan. – To był mój mąż!
– A ja jestem jego synową! I też mam prawo tu być!
– Tylko po co? Żeby wszystko było po twojemu?
– Nie! Po naszemu! Ale ty nie chcesz „naszego”! Ty chcesz tylko swoje!
Wokół nas ludzie zaczęli się oglądać. Szeptali. Starsza kobieta trąciła mężczyznę łokciem i wskazała w naszym kierunku.
– Cicho! – szepnąłem ostro. – Błagam was...
– Paweł, powiedz coś! – Anita patrzyła na mnie z wyrzutem. – Jesteś dorosły! Jesteś mężczyzną! Przestań się chować!
– Paweł, powiedz jej, że nie ma prawa robić cyrku z tego dnia! – głos mamy był łamiący się, pełen łez.
Patrzyłem na nie. Obie drżały. Jedna ze złości, druga ze straty. A ja stałem między nimi jak... sędzia bez gwizdka.
– Dosyć! – wrzasnąłem. – Obie, dosyć!
Ludzie zamilkli. Spojrzenia wbite we mnie jak w telewizor.
– Nie mogę was słuchać! Nie mogę patrzeć! Ojciec by się w grobie przewrócił!
Mama cofnęła się, jakby ją ktoś uderzył.
Anita spuściła wzrok.
– Ja... ja nie mogę – powiedziałem. – Zróbcie, co chcecie. Ustawcie, co chcecie. Ja idę.
I odszedłem. Zostawiłem je przy grobie. Wrzuciłem ręce do kieszeni i zniknąłem między rzędami nagrobków, czując wstyd, złość i przeraźliwą pustkę. Ludzie patrzyli, ale nie miałem już siły się tym przejmować.
Ojciec byłby zawiedziony. Ale chyba bardziej tym, że nie potrafiliśmy być razem. Że grób, zamiast nas złączyć, stał się bronią. I że nikt – nawet ja – nie miał odwagi jej odłożyć.
Nic nie naprawiłem
Wracałem tam jeszcze tego samego dnia. Wieczorem. Cmentarz był już pusty. Tylko gdzieniegdzie ktoś snuł się w ciszy. Płomienie zniczy pulsowały na wietrze, rozświetlając cienie jakiegoś innego świata, w którym czas płynie wolniej. Albo w ogóle się zatrzymał.
Usiadłem na ławce kilka rzędów od grobu ojca. Nie miałem odwagi podejść od razu. Czułem, jak palą mnie wstyd i żal. Wszystko się posypało. Chciałem być pomostem. Krzyczałem na oczach ludzi. Na oczach ojca. I nic nie naprawiłem.
W końcu wstałem. Powoli. Jakby każde podejście do grobu wymagało zgody. Pochyliłem się nad płytą. Znicze – część biała, część kolorowa – były teraz rozrzucone jak po bitwie. Kwiaty porozstawiane chaotycznie. Ktoś przestawił bordowe chryzantemy z powrotem na bok. Ktoś inny znów je przesunął na środek. I tak zostało. Zawieszone.
– Cześć, tato – powiedziałem cicho. – Przepraszam.
Głos mi się załamał. Cisza była zbyt cicha. I ja też byłem zbyt... pusty. Tak bardzo chciałem, żebyś teraz coś powiedział. Jedno zdanie. Cokolwiek. Może nawet: "Paweł, ogarnij to."
Zamiast tego przypomniałem sobie, jak co roku staliśmy tu razem. Ty z termosikiem, ja z latarką. Rozstawialiśmy znicze z precyzją, jakby to był jakiś turniej. Mama mówiła, że jesteśmy identyczni. Że jakbyśmy się wzięli za projektowanie nagrobków, to byśmy dorobili się fortuny.
– Co się z nami stało? – zapytałem, nie oczekując odpowiedzi. – Z tobą. Z mamą. Ze mną. Z Anitą?
Próba rozmowy
Dwa dni później zaprosiłem je obie. Bez tłumaczeń, bez wybiegania w przyszłość. Po prostu poprosiłem, żeby przyszły. O dziwo, zgodziły się. Czułem, że obie czuły się podle po tym, co wydarzyło się na cmentarzu. Ale wiedziałem też, że żadna nie zrobi pierwszego kroku. Musiałem to zrobić ja. Znowu.
Siedzieliśmy w salonie. Ja – pośrodku. Halina po lewej stronie, Anita po prawej. Jak dwa bieguny. Patrzyły na siebie ukradkiem, z dystansem. Napięcie wisiało w powietrzu.
– Dzięki, że przyszłyście – zacząłem. Głos miałem zaskakująco pewny. Może dlatego, że nie miałem już nic do stracenia. – Chcę wam coś powiedzieć. I nie będę ściemniał, że jestem neutralny. Bo nie jestem. Czuję się rozdarty.
Spojrzałem na matkę. Jej oczy były lekko zaczerwienione, jakby płakała w nocy. Anita miała zaciśnięte dłonie. Milczały obie.
– Mam dość bycia między wami. Dość tego, że każda z was patrzy na mnie jak na tarczę, za którą może się schować i z której może strzelać do tej drugiej.
– Paweł... – zaczęła matka.
– Nie, mamo. Proszę. Pozwól mi skończyć – wziąłem głęboki oddech. – Straciłem ojca. I chcę pamiętać o nim godnie. A nie przez pryzmat tego, że jego grób stał się polem bitwy.
– Ale ja tylko...
– Ty też mnie nie słuchasz – zwróciłem się teraz do Anity. – I ty też. Każda z was jest tak bardzo pewna swoich racji, że nie zostawiacie mi żadnej przestrzeni na moje emocje. Na moje zdanie.
– Przepraszam, Paweł – powiedziała Anita po chwili.
Mama otarła łzę.
– Straciłam męża. Myślałam, że... że tylko ja mam prawo do tej żałoby. Może rzeczywiście... zapomniałam, że inni też go kochali – powiedziała, patrząc w podłogę.
Zapadła długa cisza.
– Ja też go kochałam – powiedziała Anita. – I nigdy nie chciałam go nikomu odbierać. Ani pamięci o nim.
– Więc może... może czas pozwolić sobie na wspólną pamięć. Nie „twoją” i „twoją”. Po prostu... naszą – powiedziałem cicho.
Spojrzały na siebie. Po raz pierwszy bez wrogości. Ale też bez czułości. Było coś w ich spojrzeniach – nie zgoda, ale może zalążek zrozumienia. Albo tylko zmęczenie.
– Nie wiem, czy potrafimy – powiedziała mama.
– Może nie od razu – dodała Anita.
– Ale spróbujmy – powiedziałem.
I to „spróbujmy” zawisło w powietrzu jak znak zapytania. Nikt nie obiecywał cudu. Nikt nie wstał i nie przytulił się do drugiej. Ale przez chwilę było cicho. Bez napięcia.
To właśnie miał na myśli
Zrozumiałem, że jego śmierć nie tylko nas zabolała – ona nas obnażyła. Ujawniła wszystko, co w tej rodzinie było przemilczane. Niewypowiedziane. Mama zamknęła się w rytuałach, bo tylko one dawały jej poczucie, że coś jeszcze kontroluje. Że coś nadal jest „tak jak zawsze”. Anita próbowała wnieść w tę ciszę trochę życia. Nowego spojrzenia. Ale w oczach matki była tylko zakłóceniem.
A ja? Ja byłem ogniwem, które miało to wszystko trzymać razem. I pękłem. Ojciec leży pod granitową płytą. Spokojny. Milczący. A my na górze uczymy się mówić. Zamknąłem oczy. Przypomniałem sobie jego dłoń na moim ramieniu. I nagle pomyślałem, że może to właśnie miał na myśli. Może wiedział, że po jego śmierci coś się zmieni. Ale ufał, że spróbujemy to posklejać. Choćby nieidealnie. Choćby po swojemu.
Paweł, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż rozkazywał, dzieci hałasowały, a ja sprzątałam, gotowałam i milczałam. W końcu uciekłam”
- „Moja matka żyje u mnie jak w hotelu z pełną obsługą. Dziś nie wiem, czy prędzej osiwieję, czy wyrzucę ją z domu”
- „Rodzina świętowała moje 60. urodziny jak stypę. Zamiast życzeń usłyszałam, jak dzielą mój majątek”

