Reklama

Nie wiem, w którym momencie pogodziłem się z tym, że życie już mnie niczym nie zaskoczy. Może po rozwodzie, może kiedy syn wyprowadził się do matki i nasz kontakt ograniczył się do życzeń urodzinowych. Praca w dziale obsługi klienta w korporacji nie dawała ani satysfakcji, ani tematów do rozmów. Każdy dzień był taki sam. Do czasu, aż zadzwonił Marek – stary kumpel ze szkoły. Zaprosił mnie na zjazd absolwentów. Początkowo odmówiłem. Ale potem przypomniałem sobie Kingę. I coś mnie tknęło.

Spotkanie po latach

Miejsce było eleganckie, choć czuć w nim było sztuczność. Stylizowane drewniane belki, białe obrusy, kelnerzy z minami, jakby robili łaskę, że podają wodę z cytryną. Rozejrzałem się po sali i przez chwilę poczułem się obco. Starsze twarze o znajomych rysach, nazwiska przy wstążkach, czasem uśmiech, czasem wymuszone „A ty to kto?”. Czułem się jak widz, który wpadł na spektakl, choć nie był zaproszony. A potem ją zobaczyłem.

Kinga. Wysoka, w bordowej sukience, z włosami spiętymi w niedbały kok. Wciąż miała ten uśmiech, który pamiętałem z liceum – trochę nieśmiały, jakby pytała, czy może się śmiać. Przez chwilę nie zauważyła mnie. A kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zadrżałem.

– Adam? – Jej głos był głębszy niż dawniej, ale miękki jak zawsze.

– Kinga... No proszę – odparłem, czując, jak z mojej twarzy znika maska zmęczonego faceta.

Usiedliśmy obok siebie. Rozmowa zaczęła się od banałów – kto, gdzie, z kim. Ale bardzo szybko zeszliśmy na wspomnienia. Przypomnieliśmy sobie wspólne wagary, jej wiersz, który kiedyś przepisałem do gazetki. Śmialiśmy się szczerze.

– Myślałam wtedy, że mnie lubisz – powiedziała nagle, spuszczając wzrok.

– A nie lubiłem? – odparłem, czując ciepło w piersi, jakiego dawno nie czułem.

Spojrzała na mnie uważnie. Zobaczyłem w jej oczach smutek, ale i coś jeszcze. Coś, czego nie potrafiłem wtedy nazwać. Ale wiedziałem jedno – to spotkanie coś we mnie obudziło.

Jak na pierwszej randce

Spotkaliśmy się tydzień później, w kawiarni. Zwykłe miejsce, pachnące mlekiem i cynamonem, z ciężkimi krzesłami i muzyką w tle. Czułem się dziwnie – jakbym miał iść na pierwszą randkę, choć przecież to tylko kawa z dawną koleżanką. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem. Kinga przyszła punktualnie. Miała na sobie prostą kurtkę i dżinsy. Bez makijażu wyglądała jeszcze bardziej prawdziwie. Usiadła naprzeciwko mnie i uśmiechnęła się tak, jakbyśmy widywali się co tydzień.

– Często tu bywasz? – zapytała, mieszając kawę.

– Nie. Rzadko gdziekolwiek bywam poza pracą i domem – przyznałem. – A ty?

– Ja też raczej nie. Czasem uciekam z domu na godzinę czy dwie. Żeby złapać oddech.

– A Paweł? – zapytałem ostrożnie.

Wzruszyła ramionami.

– Żyjemy obok siebie. Jak współlokatorzy. On pracuje, ja zajmuję się domem. Dzieci już duże, właściwie same sobie radzą. Wiesz, czasem czuję, że jestem przezroczysta.

Zamilkliśmy na chwilę. Nie umiałem znaleźć słów, które nie brzmiałyby banalnie.

– A ty? – spytała w końcu. – Jesteś sam?

– Tak. Od rozwodu minęło już parę lat. Z synem mam kontakt, ale... wiesz jak to jest. Każdy żyje swoim życiem. Czasem mam wrażenie, że mnie nie ma.

Pokiwała głową. Nasze spojrzenia znów się spotkały. Było w nich coś, co nie potrzebowało słów. I wtedy poczułem – że tęskniłem nie tylko za nią, ale za czymś więcej. Za bliskością.

Granice i decyzje

Zaczęliśmy pisać do siebie codziennie. Niby zwykłe wiadomości – „jak minął dzień”, „co u ciebie”, „widziałaś to w wiadomościach?” – ale pod spodem pulsowało coś więcej. Zniecierpliwienie, oczekiwanie, potrzeba kontaktu. Wciąż nie wiedziałem, co to dokładnie było. Ale nie chciałem przestawać. Pewnego wieczoru zadzwoniła. Była jakaś inna niż zwykle.

– Nie mogę spać – powiedziała po prostu.

– Co się stało?

– Myślę. O tym wszystkim. O tobie. O Pawle. O dzieciach. O tym, co robię.

Siedziałem z telefonem przy uchu i nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Adam… ja nie chcę cię ranić. Ani jego. Ale ja już od dawna żyję, jakbym nie żyła. Zbieram siły, żeby coś zmienić. Tylko nie wiem, czy potrafię.

– Powiedz mi tylko jedno – odpowiedziałem cicho. – Czy chcesz być szczęśliwa?

Po drugiej stronie była cisza. Tylko jej oddech, urywany, ciężki.

– Tak – wyszeptała w końcu. – Ale boję się.

– Ja też się boję – przyznałem.

Wiedziałem, że w tym momencie coś się zmieniło. Że ta rozmowa była punktem, którego nie da się cofnąć. Nie planowałem zakochać się w niej na nowo. Nie planowałem wracać do przeszłości. Ale serce miało własne plany. I czułem, że Kinga zaczyna się otwierać, choć świat, w którym żyliśmy, nie sprzyjał takim decyzjom.

Uczucia to za mało

Przyszła do mnie w sobotni wieczór. Padało. Mokra kurtka, włosy przyklejone do twarzy, rozmazany tusz. Stała w progu jak ktoś, kto wraca z wojny, choć walka toczyła się tylko w jej głowie.

– Nie wrócę dziś do domu – powiedziała, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć.

Wpuściłem ją do środka. Usiedliśmy na kanapie. Kinga nie płakała. Siedziała cicho, patrzyła na ścianę. A potem wtuliła się we mnie jak dziecko. Mocno, z rezygnacją, jakby trzymała się ostatniego bezpiecznego miejsca na świecie.

– Powiedziałam mu – szepnęła. – Że chcę odejść. Że nie mam już siły udawać.

Objąłem ją. Była zimna, cała drżała. Opatuliłem ją kocem, podałem herbatę. A potem po prostu byliśmy. Bez słów, bez deklaracji. W nocy przytuliła się do mnie. I już nie było odwrotu.

Rano obudziłem się pierwszy. Patrzyłem na nią długo. Wydawała się spokojna, ale w jej śnie poruszały się brwi, palce drgały, jakby walczyła z czymś nawet we śnie. Kiedy otworzyła oczy, spojrzała na mnie tak, jakby dopiero teraz zrozumiała, co zrobiła.

– Ja… – zaczęła, ale nie skończyła.

– Wiem – odpowiedziałem. – Nie musisz nic mówić.

Pokręciła głową.

– Nie wiem, co dalej. Naprawdę nie wiem. To nie była ucieczka, Adam. Ale może tak wyglądać. Wszystko się sypie. I ja też nie jestem pewna, czy potrafię to poskładać.

Zrozumiałem wtedy jedno – że uczucia to za mało. A życie z kimś to nie tylko bliskość. To też odwaga.

Bez deklaracji

Przez pierwsze dni po tamtym wieczorze żyliśmy jakby w zawieszeniu. Kinga wynajęła małe mieszkanie na obrzeżach, puste, złożone z milczenia i kartonów. Pomogłem jej się przeprowadzić. Przyszedłem z kawą, z ciepłym swetrem, z nadzieją – ale ona wciąż była nieobecna.

– Nie chcę teraz nic deklarować – powiedziała. – Nie mogę ci tego obiecać, bo sama nie wiem, czy mam w sobie siłę, by zaczynać coś od nowa.

– Ale przecież już zaczęłaś – próbowałem. – Nie wróciłaś tam.

– Tak. Ale to nie znaczy, że jestem gotowa na coś nowego.

Zrozumiałem. Ale i tak bolało. Czuliśmy, że coś się zmienia – tyle że nie w tym kierunku, co trzeba. Zaczęły się rozmowy urywane, spotkania coraz rzadsze. Kiedyś pisała do mnie wieczorami, teraz odpisywała po dwóch dniach. W parku, na ławce, pierwszy raz się pokłóciliśmy.

– Nie po to rozwalałaś swoje życie, żeby teraz się cofać! – powiedziałem z wyrzutem.

– Nie rozwalałam! – krzyknęła. – Chciałam po prostu poczuć, że żyję!

– I co? Poczułaś? – spytałem gorzko.

Nie odpowiedziała. Wstała i odeszła bez słowa. A ja zostałem tam, patrząc, jak znika między drzewami. Wiedziałem, że nie odeszła na zawsze. Ale też nie wiedziałem, czy jeszcze kiedykolwiek przyjdzie i usiądzie obok mnie. Nie wszystko da się odbudować. Nawet jeśli się bardzo chce.

Wciąż myślę o tobie

Nie widzieliśmy się od kilku tygodni. Pisaliśmy rzadziej, czasem tylko krótkie zdania: „Jak się czujesz?”, „Daj znać, że wszystko w porządku”. Ale wiedziałem, że oddalamy się od siebie. Nie z powodu braku uczuć – one wciąż gdzieś tam były – ale przez strach, chaos, poczucie winy. Ostatnia wiadomość od Kingi przyszła niespodziewanie. Była prosta: „Wciąż myślę o tobie. Tylko tyle umiem teraz powiedzieć.” Odczytałem ją kilka razy, nie odpisując od razu. Bo co mogłem napisać? Że ja też? Że czekam? Że nie wiem, czy to wystarczy?

Zrozumiałem, że nie wszystko trzeba kończyć z hukiem. Czasem coś się po prostu rozmywa. Czasem ludzie się spotykają nie po to, by być razem, ale by przypomnieć sobie, że wciąż potrafią czuć. Kinga była dla mnie takim przypomnieniem. Przypomniała mi, że można się śmiać z głębi brzucha. Że można znów czekać na czyjąś wiadomość. Że mogę być kimś więcej niż samotnym facetem w średnim wieku z pustym mieszkaniem i zimną kawą.

Nie wiem, co będzie dalej. Może nasze drogi jeszcze się przetną. A może zostaniemy już tylko wspomnieniem w swoich telefonach. Ale dzięki niej wiem, że coś we mnie jeszcze żyje. I to już nie jest mało. Spojrzałem na jej wiadomość po raz ostatni i uśmiechnąłem się lekko. Potem schowałem telefon do kieszeni i zdecydowałem się na spacer. Wieczór był ciepły i spokojny. A ja szedłem przed siebie – niepewny, ale jednak krok dalej niż wczoraj.

Adam, 44 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama