„Na zdjęciach z zeszłej Wigilii siostra kleiła się do mojego męża. Rzuciłam im je w twarz i życzyłam Wesołych Świąt”
„Poczułam, jak ręce zaczynają mi drżeć. Patrzyłam na zdjęcie w niedowierzaniu. Tysiąc myśli przelatywało mi przez głowę, ale żadna nie była racjonalna. Przez kilka minut siedziałam bez ruchu, z tą jedną fotografią w dłoni. A potem odłożyłam ją na bok: starannie, spokojnie. I wyjęłam nowy segregator”.

Nie uważam się za naiwną. Przez całe życie raczej wszystko miałam pod kontrolą: dom, pracę, wszelkie relacje. Wierzyłam, że to właśnie ten spokój i uporządkowanie przyciągnęły do mnie Leszka. Że dzięki temu przez trzynaście lat tworzyliśmy stabilne, zwyczajne małżeństwo — bez kłótni, ale i bez namiętności, jakich pełno w romansach. I może właśnie ta codzienność mnie uśpiła.
Alicja, moja młodsza siostra, zawsze była inna. Zadziorna, przebojowa, lubiąca być w centrum uwagi. Potrafiła śmiać się najgłośniej i rzucać cięte riposty, kiedy ja jeszcze zastanawiałam się, co powiedzieć. Trochę ją podziwiałam, trochę mnie męczyła. Ale była moją siostrą, więc ją kochałam. I ufałam jej.
Imieniny naszej mamy przypadają w listopadzie. To od lat taka nasza rodzinna tradycja. Cała rodzina spotyka się u niej, przynosimy jedzenie, dzieci biegają po salonie, a mama częstuje wszystkich nalewką z czarnej porzeczki. W tym roku też tak było.
— Basieńko, spróbuj tej kapustki. Sama kisiłam — powiedziała mama, nakładając mi łyżkę na talerzyk.
— Mmm, mocna. Leszek będzie zadowolony — odparłam z uśmiechem.
— A gdzie on się podział? — zapytała. — Nie widzę go od dłuższej chwili.
— Poszedł z Alicją po piwo.
I wtedy po raz pierwszy coś mnie tknęło.
Zamarłam na moment
Wieczór imieninowy rozkręcił się jak zwykle. W tle leciały stare przeboje, których mama nie umie wyłączyć nawet na chwilę. Ktoś śmiał się w salonie, ktoś inny dolewał barszczu do filiżanek. Mama z dumą nosiła tacę z krokietami, a ja jak zwykle czułam się odpowiedzialna za całość. Zerkałam, czy wszystkim wygodnie, czy czegoś nie brakuje. A potem zobaczyłam to zobaczyłam: spojrzenie Alicji. Siedziała naprzeciwko Leszka i uśmiechała się do niego, przekrzywiając głowę w ten swój charakterystyczny sposób. On coś powiedział, nie dosłyszałam co, i też się uśmiechnął. Ale to nie był ten jego codzienny, rozbrajający uśmiech do wszystkich. Był inny. Delikatniejszy i dziwnie znajomy.
Zamarłam na moment, z łyżką w dłoni. Alicja położyła mu rękę na ramieniu, niby mimochodem, kiedy sięgała po sól. Przecież mogła poprosić. Zrobiła to tak swobodnie, jakby robiła to codziennie. Jakby to było naturalne. Jakby... jakby była jego żoną.
Przez resztę wieczoru . obserwowałam ich już bezwiednie. Ich spojrzenia krzyżowały się częściej niż powinny. Śmiała się z jego żartów najgłośniej, a on nie odsuwał się, kiedy stawała za jego krzesłem i kładła mu dłoń na karku, niby przypadkiem. Po kolacji zmywałyśmy razem naczynia w kuchni.
— Dobrze się bawisz? — zapytałam, nie patrząc jej w oczy.
— Jasne — rzuciła z lekkim uśmiechem. — Fajnie, że Leszek tak się wyluzował. Zawsze taki spięty...
— Dziś wyjątkowo swobodny. Z tobą — powiedziałam cicho, ale wyraźnie.
Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem. Uśmiechnęła się, ale tym razem nie odpowiedziała nic.
W tle było lustro
Dwa dni później siedziałam na podłodze w salonie, otoczona pudłami ze zdjęciami. Chciałam zrobić mamie album na święta: taki z dzieciństwa, z wakacji, z ważnych chwil. Zawsze mówiła, że bardziej cieszy się ze wspomnień niż z prezentów. W jednej z kopert były zdjęcia z zeszłorocznej Wigilii — w naszym domu, przy kominku. Przeglądałam je z uśmiechem, aż zatrzymałam się na jednym. Było trochę rozmazane, ktoś uchwycił moment, jak niosę talerze do stołu. Ale w tle... w tle było lustro. I to, co odbijało.
Zamarłam. W odbiciu widać było kątek jadalni i tam zobaczyłam Alicję i Leszka. Stała bardzo blisko Leszka. Za blisko. I trzymała dłoń na jego policzku. A on... nachylał się ku niej. Ich twarze były zbyt blisko. Ich usta niemal się stykały.
Poczułam, jak ręce zaczynają mi drżeć. Patrzyłam na zdjęcie w niedowierzaniu. Tysiąc myśli przelatywało mi przez głowę, ale żadna nie była racjonalna. Przez kilka minut siedziałam bez ruchu, z tą jedną fotografią w dłoni. A potem odłożyłam ją na bok: starannie, spokojnie. I wyjęłam nowy segregator. Wieczorem, kiedy Leszek siedział w kuchni i coś przeglądał w telefonie, usiadłam naprzeciwko.
— Pamiętasz naszą zeszłoroczną Wigilię? — zapytałam.
— Jasne — uśmiechnął się, nie podnosząc wzroku.
— A kto wtedy zrobił zdjęcia? Bo są takie... spontaniczne.
— Nie wiem, chyba Alicja coś pstrykała. Czemu pytasz?
— Tak sobie.
Później, kiedy zasnął, wyjęłam zdjęcie z szuflady. Schowałam je do czerwonej koperty. Wiedziałam już, co zrobię.
Leszkowi dałam prezent
Od tego wieczoru coś się we mnie zamknęło. Nie było już łez, nie było trzęsących się rąk ani gorączkowego przeszukiwania wiadomości w telefonie. Zamiast tego przyszła chłodna kalkulacja. Plan.
Leszek niczego nie zauważył. Nadal mówił „dobranoc” tym samym tonem, nadal zmywał po kolacji i opowiadał o pracy. A ja słuchałam, kiwałam głową, czasem nawet się uśmiechałam. Byłam jak doskonała aktorka w kiepskim serialu, ale moje serce przestało do niego mówić.
Kiedy zaproponował, że w tym roku może zaprosimy też jego siostrę z dziećmi, powiedziałam:
— Wiesz co? Może w tym roku ja wszystko zorganizuję. Sama. Chcę, żeby było wyjątkowo.
— To miła odmiana — zażartował, nic nie podejrzewając.
Choinkę wybrałam największą z możliwych. Ubrałam ją osobiście w biel i czerwień, bez plastikowych bombek — tylko szkło i suszone pomarańcze. Upiekłam pierniki trzy tygodnie wcześniej, zamarynowałam śledzie na dwa sposoby. Byłam w trybie działania: spokojna, skupiona, perfekcyjna. Zadzwoniłam do Alicji.
— Hej, wpadniecie do nas na Wigilię, jak co roku? — zapytałam tak lekko, jakby nic się nie stało.
— Myślałam, że może w tym roku u mamy... — zawahała się.
— Ale u mnie już wszystko przygotowane — przerwałam jej. — Będzie naprawdę pięknie. Przyjdźcie.
Zgodziła się. Leszkowi dałam prezent: nowy szalik i perfumy, które sam kiedyś wskazał w katalogu. Dodałam jeszcze kartkę z napisem: „Dziękuję, że jesteś”. Bo wtedy jeszcze był, ale już nie dla mnie.
Wyszłam z salonu
Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Obrus wyprasowany, stół z białą porcelaną po babci, świeczniki z cynamonem i goździkami, światła choinki migotały ciepłym blaskiem. Mama siedziała obok mnie, dumna z rodzinnego klimatu, Alicja z kieliszkiem wina w dłoni, śmiała się głośno z jakiegoś wspomnienia. Leszek dolał jej wina i usiadł obok, zadowolony.
— No, Basia, przeszłaś samą siebie — mruknął, zajadając karpia. — Jak z reklamy!
Uśmiechnęłam się tylko. Czekałam. Zaraz po tym, jak skończyliśmy barszcz z uszkami, wstałam od stołu i bez słowa wyszłam z salonu. Wróciłam po chwili z kopertą. Czerwoną. Położyłam ją powoli na środku stołu, tak, żeby każdy ją widział.
— Co to? — zapytała mama.
— Prezent — odpowiedziałam cicho.
Leszek sięgnął po nią, otworzył i spojrzał na zdjęcie. Alicja zamarła. Cisza trwała kilkanaście sekund, które zdawały się ciągnąć wieczność.
— Co to ma być? — zapytał Leszek, blednąc.
— Zdjęcie z zeszłorocznej Wigilii — odpowiedziałam, patrząc prosto na Alicję. — Z odbiciem. Wszystko widać.
Alicja drgnęła, jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko otworzyła usta i zamilkła. Widziałam, że oddycha płytko.
— Jak długo? — zapytałam, patrząc na nią, nie na niego.
— Basia... — zaczął Leszek.
— Nie do ciebie mówię.
Alicja spuściła wzrok.
— To nie tak... — wyszeptała.
— Nie musisz mówić nic. Już wiem wszystko — odpowiedziałam. — Wesołych Świąt.
Wyszłam z salonu, zostawiając ich przy stole. Jeszcze przez chwilę słyszałam trzask ognia w kominku i stukanie sztućców. A potem zapadła cisza.
Zdjęłam obrączkę
Po wyjściu z salonu założyłam płaszcz i wyszłam na zewnątrz. Śnieg sypał, jakby próbował zakryć wszystko, co się wydarzyło. Szłam wzdłuż pustej ulicy, z rękami głęboko w kieszeniach. Nikt za mną nie wybiegł. I dobrze. W tej chwili nikt nie miał już prawa mnie zatrzymywać. Chciałam tylko uciec od zapachu choinki, kompotu z suszu, tych wszystkich fałszywych spojrzeń. Minęłam park, zatrzymałam się na chwilę przy ławce, gdzie kiedyś całowaliśmy się z Leszkiem w pierwszy śnieg. Teraz była przykryta białym puchem, czysta, jakby nic się nigdy nie wydarzyło.
Pół godziny później wróciłam do pustego domu. Leszka już nie było. Alicji też. Mama także poszła, zostawiając na stole swoje ciasto i karteczkę: „Zadzwoń, jak będziesz chciała pogadać”. Usiadłam na sofie. Przez chwilę po prostu trwałam w milczeniu, a potem wstałam i zdjęłam obrączkę. Podeszłam do szafy Leszka i zaczęłam składać jego rzeczy: koszule, bluzy, swetry. Spakowałam je do walizki. Byłam spokojna. Chciałam, żeby wszystko było gotowe, zanim wróci. Bo wróci, pewnie z jakimś tłumaczeniem. Ale to już mnie nie obchodziło.
Zadzwonił telefon. Mama.
— Basiu, wszystko w porządku?
— W tym roku święta będą trochę inne — odpowiedziałam.
Rozłączyłam się. Potem zaparzyłam sobie herbatę i patrzyłam, jak para z kubka znika w powietrzu. Byłam sama. Ale po raz pierwszy od dawna czułam się uczciwie.
Postanowiłam coś zmienić
Minęły trzy tygodnie. Święta minęły w ciszy — bez karpia, bez prezentów, bez Leszka. Sylwestra spędziłam z książką i winem, patrząc na fajerwerki zza firanki. I choć brzmiało to jak z opisu smutnego singielstwa, wcale nie czułam się nieszczęśliwa. Raczej... spokojna. Nie odbierałam telefonów od Leszka. Próbował: pisał, dzwonił, a raz nawet stał pod klatką przez pół godziny. Ale ja nie wyszłam. Nie miałam już w sobie potrzeby rozmowy. Nie żałowałam i nie tęskniłam.
Alicja nie odezwała się wcale. I dobrze. To było najgorsze — że zrobiła to właśnie ona. Ktoś, kto znał mnie od zawsze. Kto znał moje słabości, moje ciche dni, moje lęki. Kto widział mnie zapłakaną po poronieniu i najszczęśliwszą po przeprowadzce. Nie umiałam jej wybaczyć.
Postanowiłam coś zmienić. W Nowy Rok wstałam wcześniej niż zwykle, zrobiłam porządek w szufladzie z dokumentami, kupiłam nowy album. Wkleiłam do niego zdjęcia z ostatnich świąt: tylko te, na których byłam ja, mama, dzieciaki. W tym roku nie będzie już wąskich kadrów. Żadne odbicie już mnie nie zaskoczy. A co w przyszłości? Może kupię kota. Może wyjadę do siostry ciotecznej do Sztokholmu. A może po prostu będę żyć tak jak teraz — powoli, cicho, ale uczciwie. Zaczęłam od siebie.
Barbara, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowa chwaliła się domowym sernikiem, chociaż smakował jak kupny. To był dopiero wierzchołek góry lodowej jej kłamstw”
- „Każdy mój dzień w pracy wygląda tak samo. Kiedyś czułem, że mogę wszystko, a dziś jestem jak marionetka”
- „Mąż miał mieć dyżur w święta, ale coś mi śmierdziało. Gdy znalazłam perfumy i rajstopy, w końcu przejrzałam na oczy”

