Reklama

Nie wiem, czy moje życie można nazwać nudnym. Raczej powtarzalnym. Codziennie rano budzę się o tej samej porze, z tą samą irytującą melodyjką z budzika. Czasem nawet zanim zadzwoni, mój organizm już wie, że to ten moment. Wstaję, robię śniadanie dla mnie i Oli, szykuję ją do szkoły, piję kawę przy kuchennym stole, spoglądając w okno, w którym nie dzieje się absolutnie nic. Potem praca – etat w urzędzie, gdzie ludzie traktują się z grzecznością mechaniczną jak wydruk z drukarki. Wracam, odbieram Olę, gotuję, pomagam w lekcjach. Czasem jakiś serial, czasem książka. Potem cisza. I noc.

Byłyśmy same

Po rozwodzie nauczyłam się, że spokój to luksus. Nie tęsknię za dramatami, krzykami, podejrzeniami, tym dręczącym uczuciem w żołądku, że ktoś cię oszukuje. Za dużo mnie to kosztowało. Zresztą – nie wierzę już w związki. Zbyt długo próbowałam coś sklejać, co od początku było rozbite.

Ale są wieczory, kiedy Ola już śpi, a ja siedzę w kuchni i czuję, że w tej ciszy czegoś brakuje. Że ta rutyna, która miała mnie chronić, zaczęła mnie trochę dusić. Nie przyznaję się do tego głośno, może nawet sama przed sobą udaję, że to tylko chwilowe. Ale to wraca.

Ola mówiła ostatnio o jakimś chłopcu, z którym siedzi w ławce. Podobno bardzo lubi matematykę i zna wszystkie planety w kolejności. Sympatyczny, choć cichy – tak go opisała.

Wpadł mi w oko

Wywiadówki zawsze działały mi na nerwy. Nie znosiłam tej zbiorowej presji, spojrzeń rodziców, którzy oceniali siebie nawzajem. Każdy chciał sprawiać wrażenie ogarniętego i zaangażowanego, ale wystarczyła jedna nieopłacona składka klasowa albo pytanie o frekwencję, żeby ktoś zaczynał się wiercić na krześle. Tym razem też było duszno i tłoczno.

Weszłam do sali, gdzie uczyła się Ola, i zajęłam miejsce z boku. Na krzesłach siedzieli już inni rodzice – ci, co zawsze przychodzą wcześniej. Byłam gdzieś pośrodku – ani spóźniona, ani zorganizowana. Wtem ktoś usiadł obok mnie. Odwróciłam głowę i na sekundę nasze spojrzenia się spotkały.

Mężczyzna miał łagodne rysy i jasne oczy. Uśmiechnął się krótko, nieśmiało, a ja – ku własnemu zaskoczeniu – też się uśmiechnęłam. Skinął głową, jakbyśmy się znali. Przez chwilę panowała cisza, potem zaczęliśmy rozmawiać. O szkole, dzieciach, o tym, że frekwencja Kuby, jego syna, trochę się poprawiła. Po zebraniu wspomniałam, że Ola wspominała, że siedzą razem w ławce.

– Mówi, że dużo wie. I że jest spokojny.

– To raczej po mamie – odpowiedział z lekkim uśmiechem.

Rozmowa płynęła

Kolejne zebranie zaczęło się od spóźnionej wychowawczyni. Michał – bo tak się przedstawił – raz po raz pochylał się w moją stronę z jakimś żartem czy uwagą. Nigdy się tak nie śmiałam na wywiadówce. Gdy zebranie dobiegło końca i ludzie zaczęli się rozchodzić, oboje wstaliśmy jednocześnie.

– To chyba koniec – powiedział, stojąc tuż przy mnie.

– Na to wygląda – odparłam i już miałam ruszyć, kiedy dodał:

– Chyba z tej wywiadówki najwięcej zapamiętam pani uśmiech.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Tylko się roześmiałam, jak głupia. Wyszliśmy razem ze szkoły. Droga do naszych samochodów była krótka, ale i tak miałam wrażenie, że się przeciąga. On szedł obok, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie chciał się narzucać. Pożegnaliśmy się krótkim: „Do zobaczenia” i każde ruszyło w swoją stronę.

Wsiadłam do auta i przez kilka sekund tylko siedziałam, trzymając ręce na kierownicy. Serce mi biło szybciej, choć nie potrafiłam powiedzieć dlaczego. To było tylko spotkanie, jedna wywiadówka, nic więcej. Tak sobie powtarzałam, odpalając silnik. Nie chciałam znów czegoś poczuć.

Myślałam o nim

Zawsze miałam trudność z pierwszym ruchem. Może dlatego, że zbyt często to ja byłam tą zostawioną, a nie zostawiającą. Zbyt często myliłam odwagę z naiwnością. A jednak tydzień po tamtej wywiadówce, stojąc na szkolnym korytarzu, trzymałam w dłoni dwa bilety na spektakl i nie potrafiłam już wycofać się z decyzji.

Wiedziałam, że Michał przychodzi po Kubę punktualnie. Zobaczyłam go, zanim on mnie dostrzegł. Szli razem, rozmawiali. Zatrzymałam go w połowie drogi.

– Michał – powiedziałam.

Zatrzymał się, uniósł brwi. Kuba spojrzał na mnie i na ojca, po czym szybko pobiegł w stronę wyjścia. Zostaliśmy sami.

– Mam dwa bilety na przedstawienie – powiedziałam, podając mu jeden z nich. – Jeśli nie masz planów, może chciałbyś pójść?

Spojrzał na tytuł, potem na mnie. W jego oczach było zdziwienie.

– Nie mam planów – odpowiedział. – Dziękuję.

Nie chciałam rozwijać tematu, tłumaczyć się, usprawiedliwiać. Po prostu odwróciłam się i odeszłam, nie oglądając się za siebie.

Wahałam się

Dopiero w domu, kiedy usiadłam przy stole, dopadły mnie wszystkie wątpliwości. Po co to zrobiłam? Może to był błąd? Może pomyśli, że się narzucam, że jestem zdesperowana? Ale coś mnie do niego ciągnęło, jak do kogoś, przy kim mogłabym wreszcie przestać udawać, że niczego nie potrzebuję.

Przyszłam pod teatr prawie pół godziny wcześniej. Stałam po drugiej stronie ulicy, patrząc na ludzi wchodzących do środka, próbując wyobrazić sobie, co czują, czy to dla nich coś zwykłego, czy może – tak jak dla mnie – coś więcej niż tylko wieczorne wyjście.

Zobaczyłam go, kiedy podchodził do wejścia. Spojrzał na zegarek, jakby się upewniał, że nie za wcześnie, a potem rozejrzał się i zauważył mnie. Przeszedł przez ulicę i stanął obok.

– Bałem się, że się rozmyśliłaś – powiedział cicho.

– Myślałam o tym – przyznałam.

Teatr był niewielki, ale przytulny, z miękkimi fotelami i światłem, które robiło z ludzi cienie. Przez pierwsze minuty spektaklu nie potrafiłam się skupić. Czułam jego obecność obok siebie tak wyraźnie, jakby między nami było coś więcej niż tylko podłokietnik. Nie rozmawialiśmy szeptem, nie wymienialiśmy uwag o sztuce. Po prostu byliśmy. I to było wystarczające.

Otworzył się

W przerwie poszliśmy do foyer. Usiadł na małej ławce pod oknem, a ja obok niego.

– Długo jesteś sam? – zapytałam, patrząc przed siebie.

– Prawie pięć lat – odpowiedział. – Ona… zniknęła z naszego życia. Rozstaliśmy się, zanim Kuba zaczął mówić pełnymi zdaniami. – Zawiesił głos. – A ty? – zapytał po chwili.

– Trzy lata. Uciekł. Najpierw emocjonalnie, potem dosłownie. Z kimś młodszym, weselszym, bardziej gotowym na życie.

Nie odpowiedział od razu. Wypił łyk herbaty i dopiero potem powiedział:

– Czasem myślę, że życie daje drugą szansę tylko tym, którzy potrafią ją zauważyć.

Nie wiedziałam, co dalej

Chciałam coś odpowiedzieć, miałam nawet gotowe zdanie. Ale ono brzmiało zbyt prawdziwie. Zamiast tego tylko przytaknęłam, a on się uśmiechnął. Tyle wystarczyło.

Po spektaklu nie rozeszliśmy się od razu. Zamiast pójść do samochodów, poszliśmy przed siebie. Chodziliśmy po uliczkach bez celu. Mówiłam coś o przedstawieniu, on coś o muzyce. Ale nie to było ważne. Ważne było to, że szliśmy obok siebie, nie musząc niczego wyjaśniać.

Gdy stanęliśmy przy moim aucie, na chwilę zapadła cisza. Michał oparł się o drzwi swojego samochodu, który stał kilka metrów dalej. Patrzył na mnie uważnie, jakby czegoś szukał w mojej twarzy. Chciałam, żeby coś powiedział, ale on tylko kiwnął głową i powiedział:

– Dobranoc, Magdo.

Wróciłam do domu rozbita. Nie tym, że nic się nie wydarzyło, ale tym, że czułam, że coś się wydarzyło i że to coś… nie miało jeszcze słów, tylko to jego milczenie. Najbardziej zapamiętałam właśnie to.

Magdalena, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama