Reklama

Nigdy nie spodziewałam się, że delegacja do Krakowa wywróci moje życie do góry nogami. Miało być jak zawsze: służbowe spotkania, hotelowe śniadania i wieczory spędzone z laptopem. Tymczasem jeden błąd, jedna niezręczność, jedno nieprzemyślane słowo – i cały mój zawodowy wizerunek runął w oczach kolegów.

Chciałam pokazać, że jestem jedną z nich

Nie byłam podekscytowana tą delegacją. To był mój trzeci wyjazd w tym kwartale i miałam dość hotelowych łóżek, przelotnych uśmiechów w windzie i chłodnych small talków przy ekspresie do kawy. Szefowa, pani Justyna, oddelegowała mnie jako jedyną kobietę w zespole do udziału w prezentacji dla zarządu klienta. Reszta ekipy – czterech facetów, każdy z nadmiarem pewności siebie i gadką jak z poradnika „Jak zostać liderem w pięć dni”.

Wyruszyliśmy w poniedziałek rano, w dwóch służbowych autach. Siedziałam obok Krystiana – nowego kierownika projektów, przystojniaka w marynarce, który pachniał zbyt drogo, by czuć się swobodnie. Mało mówił, ale kiedy już się odezwał, słowa wydawały się odmierzone co do litery. Czułam się przy nim spięta, jakbym co chwila musiała udowadniać, że zasługuję na to miejsce, a nie tylko przypadkowo je zajmuję.

Wieczorem, po oficjalnych spotkaniach, poszliśmy całą grupą na kolację. Szefowa nie pojechała z nami, wróciła wcześniej pociągiem, zostawiając nas „pod opieką panów”. Mocne napoje lały się nieco zbyt obficie, a ja – głupia – dałam się namówić na więcej. Chciałam pokazać, że nie jestem sztywna. Że umiem być „jedną z nich”.

– Jak to możliwe, że jeszcze nie masz nikogo? – rzucił pół żartem Marcin, ten najbardziej hałaśliwy z całej ekipy.

– Może dlatego, że nie uważam, że to powinien być temat kolacji służbowej – odpowiedziałam, siląc się na luz.

Śmiech był wymuszony. Spojrzenia – już nie.

Wpadka przy kolacji

Wszystko rozegrało się szybko. Może zbyt szybko, by się zorientować, że właśnie tracę grunt pod nogami. Kiedy podano deser, atmosfera przy stole była już zdecydowanie mniej formalna. Marcin zaczął opowiadać o „zabawnych wpadkach z klientami”, ale szybko przeszło to w żenujące historyjki o koleżankach z pracy. Śmiał się najgłośniej z własnych żartów, a reszta – choć może z zażenowaniem – przytakiwała.

– A nasza Kinga to się chyba zbyt dobrze czuje w męskim towarzystwie – rzucił nagle, zerkając na mnie z ironicznym uśmieszkiem.

Zamarłam na moment, po czym uniosłam brew.

– Przepraszam, co masz na myśli?

– No wiesz… Kobieta wśród samych facetów. Trzeba umieć się odnaleźć. Ty chyba potrafisz, co?

Zapadła niezręczna cisza. Spojrzałam po pozostałych. Nikt nie zareagował. Nawet Krystian, który siedział obok, po prostu spuścił wzrok i zaczął dłubać łyżeczką w tiramisu. Wyszłam z restauracji pierwsza, zbyt wściekła, by czekać na resztę. W windzie do pokoju minęłam Krystiana.

– Wszystko okej? – rzucił cicho, bez patrzenia mi w oczy.

– Nie – odpowiedziałam szczerze. – Ale to chyba nikogo nie obchodzi.

Zamknęłam się w pokoju i nie mogłam zasnąć przez długie godziny. Rano, przy śniadaniu, nikt niczego nie komentował. Tylko Paulina z recepcji spojrzała na mnie dziwnie, kiedy oddawałam klucz. Jakby wiedziała coś, czego ja nie wiedziałam. Dopiero w drodze powrotnej zrozumiałam, że ta noc miała swoją kontynuację. I że coś zaczęło krążyć po firmie szybciej, niż można było przypuszczać.

Przecież nie zrobiłam nic złego!

Wróciliśmy w środę rano. W biurze było cicho, jakby wszyscy wiedzieli, że coś się wydarzyło, ale nikt nie chciał powiedzieć tego głośno. Zawsze tak jest – zanim rozlegnie się pierwszy dzwonek, zanim padnie oficjalne słowo, plotka już żyje swoim życiem.

W kuchni pani Wiesia, nasza sekretarka, podała mi kawę z dziwnym uśmiechem.

Dobrze się bawiłaś w Krakowie? – zapytała niby od niechcenia, mieszając łyżeczką herbatę.

– Pojechałam tam pracować, nie imprezować – rzuciłam chłodno.

– No tak, no tak… – mruknęła, a ja już wiedziałam, że coś poszło w eter.

Krystian unikał mnie, odkąd weszliśmy do biura. Zaszył się w swojej szklanej salce konferencyjnej i nawet na mnie nie spojrzał, gdy przechodziłam obok. Marcin za to wyglądał, jakby właśnie opowiedział najlepszy dowcip życia. Kiedy mnie mijał, parsknął śmiechem i powiedział do jakiegoś kolegi:

– Wystarczyło trochę wina i szefowa nowego działu pokazuje prawdziwe oblicze…

Chciałam wejść do łazienki i nie wychodzić przez resztę dnia. Czułam się jak rozebrana publicznie, a przecież nie zrobiłam nic złego. Żadnego flirtu. Żadnych insynuacji z mojej strony. Tylko że ludzie widzą to, co chcą widzieć. Po południu poprosiłam Krystiana, żeby podszedł na chwilę do mojego biurka.

– Chciałabym wiedzieć, co się stało. Kto puścił jakąś bzdurę w obieg? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.

Zacisnął szczękę.

– Nie wiem. Ale... to był błąd, że nikt ci nie przerwał wtedy tego wieczoru. I ja też.

Przez chwilę milczeliśmy. Potem dodał:

– Może chociaż cię odwiozę dziś do domu?

Powrót, który zmienił wszystko

Zgodziłam się, choć sama nie wiedziałam, po co. Chyba chciałam zobaczyć, czy Krystian potrafi spojrzeć mi w oczy bez tej swojej obojętnej maski. Wsiadłam do jego auta, zapięłam pas i przez kilka pierwszych minut jechaliśmy w ciszy. W radiu leciała stonowana muzyka instrumentalna, której i tak nie słyszałam. W głowie miałam tylko jedno: „Dlaczego nic nie powiedział? Dlaczego pozwolił, by mnie publicznie upokorzono?”

– Kinga – zaczął nagle. – Wiem, że powinienem zareagować. Ale nie chciałem dolewać oliwy do ognia. Źle oceniłem sytuację.

Parsknęłam.

– Nie chodzi o twoją ocenę. Chodzi o zwykłą przyzwoitość. Gdyby ktoś powiedział coś takiego o tobie, pewnie już miałby pozew w sądzie.

Milczał przez chwilę, po czym zjechał na pobocze. Zatrzymał samochód i spojrzał na mnie poważnie.

– To nie był strach. To był wstyd. Za nich. I za siebie też. Patrzyłem na ciebie przy tym stole i widziałem twoją minę, ale wtedy jeszcze nie rozumiałem, że coś naprawdę się dzieje. Byłem... zbyt skupiony na tobie. W inny sposób. – urwał. – Nie chciałem, żebyś pomyślała, że próbuję ci się przypodobać. Że to jakaś gra.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Nie udawał. Nie tym razem.

– Jeśli chcesz wiedzieć, to… chciałam, żebyś coś powiedział. Cokolwiek.

Zamilkł. Potem tylko dodał:

Chcę z tobą pogadać. Normalnie. Wiesz... Bez biura. Bez całej tej chorej atmosfery. Może dziś wieczorem?

Skinęłam głową.

Reputacja poszła z dymem

Spotkaliśmy się wieczorem w niewielkiej kawiarni na obrzeżach miasta. Krystian zaproponował miejsce, które znał dobrze – ciche, z wygaszoną muzyką i światłem padającym tylko z małych lamp nad stolikami. Wchodząc, poczułam się inaczej niż kiedykolwiek wcześniej z kimkolwiek z pracy. Nie byłam koleżanką z zespołu. Nie byłam ofiarą plotki. Byłam kobietą.

Usiedliśmy. Przez chwilę tylko popijaliśmy herbatę. W końcu to on przerwał ciszę:

– Wiesz… próbowałem się trzymać z boku, bo miałem za sobą parę złych doświadczeń. Ale od pierwszego dnia, kiedy cię zobaczyłem, wiedziałem, że będę musiał się pilnować.

– Żeby się nie zakochać? – rzuciłam z lekkim uśmiechem, nie do końca wierząc, że to właśnie usłyszę.

Krystian spojrzał mi prosto w oczy.

– Żeby nie zrobić z siebie idioty i nie powiedzieć tego w złym momencie.

Zamilkłam. Wszystko we mnie zaczęło krzyczeć: „Nie rób sobie nadziei!”, ale równocześnie poczułam, że pierwszy raz od dawna naprawdę oddycham. Nie przez filtr pracy, pozycji czy konieczności bycia „silną kobietą w zespole pełnym mężczyzn”.

– To najgorszy moment z możliwych – powiedziałam cicho. – Przez tę delegację niektórzy patrzą na mnie jak na…

– Na kobietę, która miała odwagę być sobą – przerwał mi Krystian.

Spojrzałam na niego. Nie widział we mnie wstydu. Widział prawdę. To nie był koniec problemów w pracy. Ale to był początek czegoś, co w końcu miało znaczenie.

Lepiej nie mogłam trafić

W firmie sprawy nie ucichły od razu. Plotki, raz puszczone w obieg, mają swój rytm – żyją, zmieniają kształty, umierają tylko po to, by wrócić w innej formie. Przez pierwsze tygodnie musiałam znosić krzywe spojrzenia i niedopowiedzenia. Ale nie byłam już sama. Krystian był obok – nie nachalnie, nie „bo wypada”, ale prawdziwie. I to zmieniało wszystko.

Z czasem sprawy zaczęły się prostować. Szefowa dowiedziała się o żartach Marcina, o tym, jak pozostali udawali, że nie słyszą. Przeprowadziła rozmowy. Ktoś dostał upomnienie, ktoś został przeniesiony do innego działu. Nikt się nie tłumaczył – wszyscy woleli zapomnieć.

A ja? Ja nie zapomniałam. Bo to, co miało być katastrofą, okazało się początkiem czegoś prawdziwego. Krystian nie był idealny. Był uparty, czasem zamknięty w sobie, czasem zbyt serio traktował swoje obowiązki. Ale przy mnie nie udawał nikogo. Przy mnie był… po prostu sobą. I nauczył mnie tego samego.

Dziś, patrząc wstecz, wiem, że reputację można odbudować. Że nie warto walczyć o dobre zdanie tych, którzy nigdy nie byli po naszej stronie. Ale warto walczyć o siebie. I o ludzi, którzy zostają wtedy, gdy wszyscy inni milkną. Nie planowałam tego uczucia. Nie szukałam go. Ale przyszło. W delegacji, której się bałam. W spojrzeniu, którego się nie spodziewałam. I wiesz co? Lepiej nie mogłam trafić.

Kinga, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama