„Na wyjeździe integracyjnym poznałam niezłego prawdziwka. Wskoczyłam mu do pokoju jak grzyb do koszyka”
„Rano obudziłam się pierwsza. Leżałam na boku, patrząc na Marka, który spał spokojnie, z włosami potarganymi i jednym ramieniem przewieszonym przez moją talię, jakby pilnował, żebym nie zniknęła. Przez chwilę było mi cicho i dobrze. Ciepło. Ale potem do pokoju zapukała rzeczywistość”.

- Redakcja
Nie chciało mi się jechać. Wyjazd integracyjny w środku lasu, z ludźmi, z którymi i tak rozmawiam tylko o Excelu? No cudownie. Spakowałam dresy, sweter po byłym i cichą nadzieję, że jakimś cudem rozchoruję się w autokarze i wrócę do domu. Ale dojechałam. Ośrodek nad jeziorem, pierwsze piwo jeszcze przed rozpakowaniem walizek. Nie wiedziałam, że wśród tych wszystkich korpo-twarzy znajdzie się ktoś, kto spojrzy na mnie inaczej.
Rozdział 1
– No to co, pokoje sobie wylosujecie przy kolacji! – krzyknęła z entuzjazmem Kinga z HR, wyciągając z plecaka woreczek z karteczkami. – Żeby było sprawiedliwie!
Kiedy usłyszałam „losowanie pokoi”, już wiedziałam, że to nie będzie spokojny weekend. Spojrzałam na Gosię z finansów. Ona też mina jakby właśnie zobaczyła rachunek za prąd.
– A jak trafię na jakiegoś buca z IT, co chrapie? – syknęła mi do ucha.
– Albo, gorzej, na kogoś z naszego działu... i nie przestanie gadać o analizie kosztów – mruknęłam.
Ostatecznie wylosowałam pokój 14. Na karteczce, obok numeru, widniało jeszcze jedno imię: Marek.
– Kto to jest? – spytałam Gosi.
– Marek... Czekaj... O, ten. Wysoki. Nowy w dziale operacyjnym. Trochę dziwak, ale podobno zna się na grzybach.
No pięknie. Ja tu mam nadzieję na spokój, a trafiłam na jakiegoś grzybiarza z pasją. Wpakowałam walizkę do domku i weszłam do środka.
– Cześć – powiedział cicho Marek, nie odrywając wzroku od książki. – Nie przeszkadzam?
– Nie, ja tylko tu będę spać – odparłam.
Wieczorem, przy ognisku, atmosfera była już luźniejsza. Piwo się lało, a ludzie wreszcie przestali udawać, że są tacy „profesjonalni”. Marek usiadł obok mnie.
– Wiesz, że prawdziwki rosną najczęściej w parach?
– Co?
– No mówię, że... niektóre rzeczy po prostu lubią być razem.
Nie odpowiedziałam. Ale zapamiętałam.
Nie żartował z grzybami
Rano obudziło mnie szuranie. Otworzyłam jedno oko – Marek stał przy oknie, w czapce z daszkiem, z plecakiem na plecach i jakimś dziwnym, zielonym koszykiem w ręce.
– Wybierasz się do Biedronki o szóstej rano? – wymamrotałam spod kołdry.
– Do lasu. Na grzyby – uśmiechnął się lekko. – W nocy padało, więc powinno być nieźle.
Prychnęłam pod nosem i przewróciłam się na drugi bok. Jeszcze nie wiedziałam, że za niecałą godzinę będę za nim człapać w kaloszach przez mokre paprocie. Bo wrócił po mnie. Po prostu stanął w drzwiach i powiedział:
– Masz pięć minut. Nie chcę iść sam. Ty masz taki... dobry wzrok.
Nie wiem, czy bardziej mnie zaskoczyło to, że uważa, że mam dobry wzrok, czy to, że nie dał mi czasu na wymówki. Pięć minut później szłam obok niego, obok koszyka, który wciąż był pusty, ale Marek wyglądał tak, jakby szedł po skarb.
– Dlaczego akurat grzyby? – zapytałam, próbując nie zabić się o wystający korzeń.
– Bo trzeba być uważnym. Skupionym. Jak w życiu. Albo coś przegapisz, albo trafisz na muchomora, który wygląda na porządnego prawdziwka.
Nie umiałam nic na to odpowiedzieć. A może nie chciałam. Wiatr szumiał, las pachniał świeżością i wilgocią, a obok mnie szedł facet, którego znałam od dwunastu godzin. A jednak… coś mi mówiło, że on dostrzega więcej, niż pokazuje.
Dobrze się z nim milczy
– Patrz, prawdziwek – powiedział cicho Marek i przykucnął obok niewielkiego kapelusza ukrytego między mchem a liśćmi.
– Gdzie? – zmrużyłam oczy, podchodząc bliżej.
– Tutaj, pod tym świerkiem. Widzisz, jak się wtapia w tło? Trzeba umieć patrzeć głębiej.
To „trzeba umieć patrzeć głębiej” dźwięczało mi w głowie jeszcze długo po tym, jak wróciliśmy do ośrodka z pełnym koszykiem i butami ubłoconymi po kostki. Wieczorem była „dyskoteka integracyjna” w sali kominkowej. DJ w garniturze z epoki disco-polo i bar z napojami w plastikowych kubkach. Wszyscy wyglądali, jakby właśnie zdali maturę – rozluźnieni, rozkrzyczani, trochę pijani. Gosia wyciągnęła mnie na parkiet, ale po trzech piosenkach miałam dość.
– Spadam – powiedziałam i pokazałam w stronę drzwi.
Szłam korytarzem, gdy zobaczyłam, jak Marek wychodzi na zewnątrz. Znowu z tym swoim spokojem. Wyszłam za nim. Siedział na schodach, palił papierosa i patrzył w niebo.
– Uciekasz przed integracją? – spytałam.
– Przed głośnymi ludźmi. Wolę... ciszę. Ale przyszłaś.
– Sama się zdziwiłam – usiadłam obok.
Milczeliśmy kilka minut. A potem Marek bez żadnego ostrzeżenia po prostu powiedział:
– Fajnie się z tobą milczy.
I nie wiem, co mnie bardziej uderzyło – że tak to powiedział, czy że miał rację. Czasem mniej znaczy więcej.
Wskoczyłam mu do łóżka
W nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słysząc hałasy z sąsiedniego domku i zbyt głośne tykanie zegarka na ścianie. W głowie krążyły mi fragmenty rozmów, śmiech z ogniska, obraz Marka z koszykiem i to jedno zdanie: „Fajnie się z tobą milczy”. W końcu wstałam. Zeszłam cicho do wspólnej kuchni, zaparzyłam herbatę w kubku z logo firmy. I wtedy usłyszałam otwierające się drzwi.
– Nie śpisz? – Marek stał w progu w dresie i szlafroku, jakby właśnie wrócił z sauny, a nie z mazurskiego domku w środku nocy.
– A ty? – zapytałam z lekkim uśmiechem.
– Też nie – usiadł obok mnie. – Spać nie potrafię, jak mam za dużo w głowie.
– I co masz teraz w głowie?
– Ciebie.
Zamilkłam. Chciałam odpowiedzieć czymś mądrym, ciętą ripostą, może nawet żartem. Ale nic nie powiedziałam. Bo to było takie proste. Takie prawdziwe. Po chwili wstałam.
– Wracam do pokoju – rzuciłam cicho.
– Poczekaj – powiedział Marek, chwytając mnie za rękę. – Mogę iść z tobą?
Nie odpowiedziałam. Po prostu pociągnęłam go za sobą. Wskoczyłam mu do łóżka jak grzyb do koszyka. Po cichu. Naturalnie. Jakby dokładnie tam było moje miejsce.
Grzyby nas zbliżyły
Rano obudziłam się pierwsza. Leżałam na boku, patrząc na Marka, który spał spokojnie, z włosami potarganymi i jednym ramieniem przewieszonym przez moją talię, jakby pilnował, żebym nie zniknęła. Przez chwilę było mi cicho i dobrze. Ciepło. Ale potem do pokoju zapukała rzeczywistość.
– Marek, jesteś tam?! – dobiegł stłumiony głos z korytarza. – Idziemy na spływ kajakowy, zbieramy się za dwadzieścia minut!
Zamarliśmy oboje.
– To Jarek z twojego działu – szepnęłam, zsuwając się spod kołdry jak szpieg. – Jeśli ktoś nas tu teraz zobaczy…
– To się dowie, że się wyspaliśmy – odparł z uśmiechem Marek.
Cały dzień unikaliśmy siebie jak dzieci, które zbiły ulubiony wazon mamy. On pływał w kajaku z Jarkiem, ja siedziałam z Gosią i słuchałam plotek o tym, kto w nocy wymiotował do doniczki. Zaczęłam się zastanawiać, czy może to był tylko impuls. Chwila. Wypadek przy pracy. Bo przecież znałam go ledwie dwa dni. A może... po prostu już żałował? Wieczorem, kiedy wróciłam do domku, na mojej poduszce leżał mały, brązowy grzyb. Prawdziwek. Mały. Idealny.
Dałam się namówić
Wracaliśmy autokarem, siedząc po przeciwnych stronach przejścia. Marek słuchał czegoś na słuchawkach, patrząc przez okno. Ja udawałam, że czytam raport o strategiach zespołowych. Ale czułam jego obecność tak wyraźnie, jakby siedział tuż obok. Po powrocie do biura życie wróciło do normy. Spotkania, maile, kawa z automatu, rozmowy przy windzie. Marek mówił mi „cześć” z tym samym spokojem, z jakim mówił każdemu. Nie wspominał lasu. Ani grzybów. Ani tego, że leżeliśmy razem pod jedną kołdrą, jakby cały świat nie istniał.
Zaczęłam myśleć, że to był właśnie taki wyjazdowy romansik. Tymczasowa magia ogniska i taniego wina z plastikowych kubków. Że niektóre rzeczy po prostu nie mają szans przetrwać w świetle fluorescencyjnych lamp open space’u. Ale pewnego dnia, kiedy siedziałam sama na firmowej stołówce, podszedł. Usiadł naprzeciwko mnie, wyjął kanapkę i bez żadnego wstępu powiedział:
– W sobotę jadę do Kampinosu. Ponoć jest wysyp grzybów. Masz dobry wzrok. Przydasz mi się.
Popatrzyłam na niego. Ten sam spokój w oczach. Ta sama cisza, która nie była niezręczna. Tylko przestrzenią. Na coś więcej.
– A jak znajdziemy coś trującego? – zapytałam.
– To wyrzucimy. I pójdziemy dalej – odparł.
Uśmiechnęłam się. Czasem naprawdę trzeba tylko umieć patrzeć głębiej. Nawet jeśli wszystko zaczęło się od integracyjnego wyjazdu i jednego grzyba w koszyku. A raczej… dwóch.
Dorota, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa chciała, żebym zrobiła jej włosy na czekoladowy brąz. Gdy przejrzała się lustrze była w totalnym szoku”
- „Na dożynkach cała wieś usłyszała prawdę o mojej dziewczynie. Nie żałuję, że zrobiłem z niej pośmiewisko”
- „Zabrałam teściową na wakacje do Włoch. Gdy w samolocie zdjęła obrączkę, wiedziałam, że grzeczna nie będzie”

