Reklama

Wszystko zawsze zaczyna się tak samo. Walizka spakowana dzień wcześniej. Garnitur wyprasowany, zapasowa koszula złożona równo w walizce. Lot o dziewiątej czterdzieści pięć, samochód zamówiony na siódmą. Aldona zawsze schodzi jako pierwsza. Monika dołącza po drodze.

Trójkąt. Precyzyjny układ sił. Ja – oś. Aldona – stabilność. Monika – impuls. Nikt nie wychodzi poza wyznaczone ramy. Nikt nie zadaje zbędnych pytań. Aldona traktuje Monikę jak tło, jak asystentkę zbyt nijaką, by zasługiwała na jej uwagę. Nie mówi do niej po imieniu. Mówi „proszę zarezerwować”, „proszę sprawdzić”, „dziękuję”, jakby mówiła do sekretariatu. Monika odwzajemnia się ciszą – dla niej Aldona to ściana, przez którą nie sposób się przebić.

W tym układzie nie ma miejsca na emocje. Wszystko jest zbudowane na równowadze – misternym teatrze gestów, spojrzeń, przemilczeń. Wydawało mi się, że mam nad tym kontrolę. Że jestem tym, który rozdaje karty i zamyka grę. Aldona nie zadaje pytań, Monika zna zasady. A ja byłem przekonany, że potrafię wszystko utrzymać w idealnym balansie.

Nikomu nie przeszkadzało

Miałem swoje reguły: nigdy niczego nie obiecywać, nigdy nie mówić „kocham”, nigdy nie zostawać na noc. Służbowy wyjazd to służbowy wyjazd, nawet jeśli wieczorem zapukałem do innego pokoju niż mój własny.

Czułem się jak architekt porządku, pan sytuacji. Patrzyłem z góry na innych mężczyzn, którzy plątali się w romansach i gubili w kłamstwach. Ja kłamać nie musiałem – wystarczało milczenie. Przezroczystość mojej żony i niewidzialność Moniki tworzyły układ doskonały.

Usiedliśmy przy stoliku w hotelowej restauracji, dokładnie tak jak zwykle – Aldona po mojej lewej, Monika po prawej. Światła były przygaszone, muzyka jazzowa sączyła się z głośników, a kelnerzy sunęli między stolikami jak bezgłośne cienie. Wieczór miał być neutralny – kolacja po konferencji, kilka uprzejmych zdań, trochę wina. Nikt nie oczekiwał niczego więcej. A przynajmniej taką miałem nadzieję.

– Ciekawe, czy mają to samo wino co ostatnio w Berlinie – powiedziała Aldona.

– Możliwe, że nawet to samo rocznikowo – odpowiedziałem, zerkając na kartę. – Ale nazwę chyba zmienili właściciele, teraz bardziej udają francuską restaurację niż włoską.

Wszyscy udawaliśmy

Monika się uśmiechnęła.

– Dziś była bardzo ciekawa prezentacja o danych predykcyjnych. Facet z Helsinek pokazał coś, czego wcześniej nie widziałam. Będę chciała to przetestować przy nowym projekcie.

Spojrzałem na nią z zainteresowaniem, ale nie za długo. Aldona nie patrzyła na Monikę, tylko na serwetkę, którą właśnie układała w idealny trójkąt. Jej sposób na pokazanie, że słucha, ale nie zamierza się wtrącać.

– To może jutro przejdziemy się razem na tę drugą sesję, gdzie ma mówić ten Fin? – zaproponowałem Monice, równocześnie nalewając wina Aldonie.

– Jasne – powiedziała Monika. – Jeśli tylko nie będę musiała siedzieć obok niego. Trochę za bardzo pachnie ambicją.

Uśmiechnąłem się pod nosem. Lubiłem te jej kąśliwości. Wnosiły do rozmów coś ożywczego. Aldona również się uśmiechnęła, ale nie spojrzała w jej stronę. Odniosłem wrażenie, że znała ten ton. Może znała go aż za dobrze.

Było idealnie

Po kolacji powiedziałem, że muszę jeszcze na chwilę zajrzeć do sali konferencyjnej. Aldona skinęła głową, życzyła dobrej nocy i ruszyła w stronę windy. Monika została chwilę dłużej. Stała przy barze, udając, że zastanawia się nad drinkiem, chociaż dobrze wiedziała, że zaraz do niej podejdę.

– Przyjdę później – powiedziałem cicho, nachylając się do jej ucha. – Muszę jeszcze odpisać na dwa maile.

Wróciłem do swojego pokoju. Usiadłem w fotelu przy oknie, wyciągnąłem laptopa i zacząłem udawać, że coś piszę. W rzeczywistości nie chciało mi się nawet otwierać skrzynki mailowej. Myślałem o Monice. O tym, jak coraz trudniej jej przychodzi odgrywanie swojej roli. O tym, jak patrzy na mnie z nadzieją, której nie powinno tam być.

Czułem satysfakcję. To ja ustalałem zasady, a wszyscy grali według mojego scenariusza. Ale gdzieś pod tą warstwą zadowolenia pojawiło się coś niepokojącego. Jakby Monika zaczynała przestawać wierzyć w reguły, które jeszcze niedawno uważała za wygodne. Jakby zaczynała chcieć więcej. A to już trzeba będzie przemyśleć.

Chciała za dużo

Rano Monika nie odezwała się ani słowem. Przyszła na śniadanie punktualnie, usiadła obok mnie i przez całe pół godziny przesuwała widelczyk, jakby nie mogła się zdecydować, czy zje sernik czy może raczej odejdzie od stołu. Nie patrzyła na mnie ani razu.

Usiłowałem zachować spokój, rozmawiałem z Aldoną o prezentacji o dziesiątej, ale kątem oka obserwowałem Monikę. Działo się coś, czego nie rozumiałem. W windzie, gdy wracaliśmy po krótkiej przerwie na kawę, zostaliśmy sami.

– Jak długo jeszcze mam być cieniem? – zapytała Monika, nie patrząc mi w oczy.

Zaskoczyło mnie to. Nie miałem gotowej odpowiedzi.

– To skomplikowane – odpowiedziałem półgłosem, jakby to miało ją uspokoić.

– Nie jestem już dziewczynką – powiedziała cicho i wyszła z windy zanim zdążyłem cokolwiek dodać.

Po raz pierwszy poczułem niepokój, który nie wynikał z braku planu. Może za długo udawałem, że wszystko mam pod kontrolą. Może przegapiłem moment, w którym Monika przestała grać, a Aldona zaczęła myśleć.

Nie miałem planu

Poranek był martwy. Bez słów, bez spojrzeń, bez żadnego udawania. Monika zniknęła z hotelowej sali śniadaniowej, zanim się tam pojawiłem. Nie odbierała telefonu. Wiedziałem, że nie popełni błędu, nie zrobi sceny. Po prostu mnie zostawi w tej ciszy, w której nikt już nie grał.

Z Aldoną usiedliśmy przy stoliku, jak zawsze. Nawet masło było takie samo. Tylko rozmowy nie było.

– Zawsze wiedziałaś? – zapytałem w końcu.

Spojrzała na mnie spokojnie, bez cienia emocji.

– Wiedziałam, zanim ty wiedziałeś, że chcesz z nią spać. Znam cię lepiej, niż ty samego siebie.

Zrobiło mi się duszno.

– Dlaczego nic nie powiedziałaś?

Aldona odstawiła filiżankę. Nie spieszyła się z odpowiedzią.

– Bo to nie miało znaczenia. Już wtedy cię straciłam.

Siedziałem, wpatrując się we wzór na obrusie, próbując znaleźć w nim jakikolwiek porządek. Nic już nie składało się w znany mi układ. Nie wiedziałem, co gorsze – że mnie zna, czy że przestało jej na mnie zależeć.

Wszystko się rozpadło

Mijały dni. Biuro działało jak zawsze. Spotkania, raporty, tabelki. Dzwoniłem, rozmawiałem, odpowiadałem na maile. Ale w środku coś było inaczej. Nie potrafiłem już zareagować na własne słowa. Były jak echo kogoś, kim byłem wcześniej.

Wieczory spędzałem sam. Kolacje przygotowywałem mechanicznie – makaron, sos, kieliszek wina. Nawet nie próbowałem udawać, że to dla smaku. Siedziałem przy pustym stole, czasem włączając wiadomości, żeby coś brzęczało w tle. Aldona się nie odzywała. Nie było jej, ale jej milczenie brzmiało wyraźniej niż kiedykolwiek.

Monika odeszła z pracy z dnia na dzień. Ktoś wspomniał, że zaczęła pracę w firmie konkurencyjnej. Pomyślałem przez moment, że mógłbym zadzwonić. Ale nie zrobiłem tego. Co miałbym powiedzieć? Że teraz wszystko rozumiem?

Nie rozumiałem. Chciałem mieć wszystko: równowagę, która dawała mi poczucie kontroli, dwie kobiety, które miały wypełniać luki, których sam nie umiałem nazwać. Myślałem, że jestem ponad tym. Że mogę balansować, nie dotykając żadnej z prawdziwych emocji.

Jerzy, 53 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama