Reklama

Z Michałem byliśmy małżeństwem przez piętnaście lat. Nie idealnym, ale stabilnym. Dzieliliśmy łóżko, rachunki i wspólne milczenie wieczorami. Ostatni rok przed jego śmiercią był inny. Coraz częściej znikał. Wychodził z domu z laptopem, wracał późno, pachniał innymi perfumami niż moje. Tłumaczył się pracą, a ja przestałam pytać. Wolałam nie wiedzieć.

Zmarł nagle, miesiąc temu. To był jeden moment. Telefon w środku nocy i wszystko się rozsypało. Żal, ból, pustka. Ale też wstydliwe pytania, których nie zdążyłam zadać. Czy mnie jeszcze kochał? Czy planował odejść?

Wciąż nie potrafię spać w naszym łóżku. Zostawił po sobie wszystko – sweter przewieszony przez krzesło, niedopitą herbatę w kubku, jego zapach na poduszce. Czasem siedzę w ciszy i udaję, że zaraz wejdzie do domu.

Na Wszystkich Świętych pojechałam na cmentarz sama. Wzięłam znicz i białą chryzantemę. Stałam nad grobem i czułam, jak wszystko we mnie drży. Nagle ją zobaczyłam. Stała kilka metrów dalej. Młoda, długie włosy, w kurtce ledwo dopiętej na wystającym brzuchu. Myślałam, że pomyliła groby. Ale podeszła. Zapaliła świeczkę. Nachyliła się nad płytą. A potem powiedziała coś, co na zawsze zmieniło mój żal w coś znacznie gorszego.

Nie miała ani cienia wstydu

Stałam jak zamurowana. Kobieta wyciągnęła z torebki biały znicz w kształcie serca, postawiła go tuż obok mojego i pochyliła głowę, szepcząc coś pod nosem. Wyglądała na dwadzieścia parę lat. Z bliska widać było, że oczy ma zaczerwienione. W drugiej dłoni trzymała małą karteczkę, którą wsunęła za tabliczkę z nazwiskiem Michała.

Szuka pani kogoś? – zapytałam, nie ruszając się z miejsca.

Podniosła wzrok. Spojrzała mi w oczy. Nie było w tym spojrzeniu strachu. Raczej… napięcie. Wiedziała, kim jestem.

– Nie – odparła cicho. – Przyszłam do ojca mojego dziecka.

Poczułam, że ziemia osuwa mi się spod nóg.

– Słucham?

– Michał… był moim partnerem. Zginął, zanim zdążyliśmy wszystko poukładać. Jestem w piątym miesiącu.

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. Moje ręce zaczęły drżeć. Coś we mnie się złamało.

– Ty… To jakiś żart? Chcesz mi zepsuć dzień? Święto Zmarłych to dobry moment na takie przedstawienie?

– Ja nie wiedziałam, że pani nie wie – powiedziała szybko. – Myślałam, że... że wiedziała pani o nas.

O nas?! – głos mi się załamał. – O nas wiedziałam. O nas w małżeństwie. A ty byłaś jego… przygodą?!

– To nie tak…

– To dokładnie tak! I przyszłaś tutaj z tym brzuchem? Pokazać, że wygrałaś?

Zbladła. Łzy popłynęły jej po policzkach. Odwróciła się i odeszła, nie oglądając się za siebie. A ja zostałam. Wpatrzona w płomień znicza, który nagle wydawał się groteskowy. „Ukochany mąż” – widniało na płycie.

Miałam mętlik w głowie

Zamknęłam za sobą drzwi i od razu opadłam na fotel. Ręce wciąż mi się trzęsły. Przez chwilę po prostu siedziałam, patrząc przed siebie, jakbym miała nadzieję, że wszystko się cofnie. Że wrócę na cmentarz i żadnej kobiety tam nie będzie.

Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, Iwony.

– Masz czas? Chciałam pogadać – rzuciłam drżącym głosem.

– Zaraz przyjdę, daj mi dwadzieścia minut.

Przyszła szybciej. Przytuliła mnie bez słowa, a ja – nie wiedzieć kiedy – zaczęłam mówić. Wszystko jej opowiedziałam.

– Rozumiesz? Przyszła na jego grób z tym brzucholem i mówi, że to jego dziecko!

– Boże, Anka... – Iwona westchnęła. – A może… to prawda?

Spojrzałam na nią jak na wariatkę.

– Czy ty mnie właśnie pytasz, czy mój mąż mnie zdradzał? Tak po prostu?

– Nie po prostu. Tylko... nie atakuj jej. To nie jej wina, że on... – urwała.

– A czyja?! Urodzi dziecko mojego męża i mam jej jeszcze gratulacje wysłać?

Milczała. Wiedziała, że mnie nie przekona. Nie chciałam krzyczeć, ale to było silniejsze ode mnie.

Po południu przyjechała mama. Siedziała w mojej kuchni, popijając ziołową herbatę.

Michał cię skrzywdził – powiedziała cicho. – Ale może to też kara? Za to, że tak długo udawałaś, że wszystko było dobrze?

– Co? Mamo… ja... ja nie chcę go bronić. Ale to jakby ktoś jeszcze raz go zabrał ode mnie.

– Ale to nie wina dziecka – spojrzała na mnie uważnie.

Nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć.

Musiałam spojrzeć jej w oczy

Znalazłam ją przez Facebooka. Miała kilka zdjęć z podróży, jedno z Michałem – tylko jego ręka, ale rozpoznałam zegarek, ten sam, który podarowałam mu na czterdziestkę. Napisałam do niej krótko: „Musimy porozmawiać. Spotkajmy się. Same, bez teatru”. Odpisała po godzinie: „Kawiarnia Złoty Róg. Jutro, 13:00”.

Przyszłam przed czasem. Usiadłam przy stoliku w rogu, serce mi waliło. Gdy weszła, od razu ją poznałam. Ta sama twarz co na cmentarzu, tym razem bez łez, ale z tą samą niepewnością w oczach.

– To jak? – zaczęłam, zanim jeszcze usiadła. – Od jak dawna?

– Ponad rok – odpowiedziała, patrząc na filiżanki, nie na mnie.

Wiedziałaś, że jest żonaty?

Skinęła głową.

A i tak z nim spałaś?

Zacisnęła usta.

– Tak. I to mnie niszczy. Ale on mówił, że już was nic nie łączy. Że jesteście razem tylko z przyzwyczajenia.

– Łączyło nas życie. Ślub, dom, wspólne plany. Ale widzę, że się myliłam.

Myślałam, że się rozwiedzie. On tak mówił.

– A ty w to wierzyłaś?

Z jej oczu znowu zaczęły płynąć łzy. Wstałam. Ręce aż mnie swędziały, chciałam nią potrząsnąć, krzyczeć. Ale nie zrobiłam nic.

– Gdybyś wiedziała, ile razy czułam, że coś jest nie tak. A on mnie przytulał i mówił, że jestem przewrażliwiona. Niech ci będzie. Masz jego dziecko. Ale nigdy tak naprawdę go nie miałaś.

Wyszłam, zanim zdążyła odpowiedzieć.

Nie chciałam ich skrzywdzić

Prawnik był konkretny. Siedziałam naprzeciwko niego, ściskając pasek torebki, jakby to on miał mnie przed czymkolwiek uchronić.

– Jeśli dziecko rzeczywiście jest Michała, będzie miało prawo do dziedziczenia po nim. Trzeba będzie zrobić testy DNA. Może pani żądać wykluczenia ojcostwa, ale to skomplikowana droga.

– Ja nie chcę mu robić krzywdy – powiedziałam cicho. – Temu dziecku. Tylko... ja w ogóle nie wiem, czego chcę.

– Rozumiem. Proszę dać sobie czas. Ale prędzej czy później trzeba będzie ustalić kwestie spadkowe.

Wracałam do domu w deszczu, bez parasola. Z tym uczuciem jakby całe moje małżeństwo było tylko fasadą, którą ktoś teraz bezceremonialnie zburzył.

Tamtej nocy śnił mi się Michał. Stał na brzegu jeziora, w koszuli, tej w kratkę, której nienawidziłam, a którą zawsze nosił na działkę. Patrzył na mnie.

Nie zrób dziecku krzywdy za mój błąd – powiedział tylko. I zniknął.

Obudziłam się z płaczem. Wtedy przypomniałam sobie jego listy, te, które kiedyś pisał do mnie z delegacji. Czułość, która przecież była. I jego młode oczy, zanim nauczyły się kłamać.

Zadzwoniłam do Karoliny.

– Nie wiem, czy kiedykolwiek ci wybaczę – powiedziałam, zanim zdążyła się przywitać. – Ale pomogę ci. Nie dla ciebie. Dla niego. I dla tego dziecka.

Milczała długo. A potem tylko wyszeptała:

– Dziękuję.

Połączyła nas ta tragedia

Było chłodno, listopad już się rozgościł. Karolina czekała przy bramie cmentarza, owinięta w szal, brzuch coraz większy. Przez chwilę stałyśmy naprzeciw siebie bez słowa.

– Gotowa? – zapytałam w końcu.

Skinęła głową. Ruszyłyśmy razem w stronę grobu Michała, jak dwie kobiety, które nie powinny mieć ze sobą nic wspólnego, a jednak dzieliły los.

Położyłam nową chryzantemę. Karolina postawiła znicz. Stałyśmy w ciszy.

– Myślisz, że on by się cieszył? – zapytała cicho.

Myślę, że był tchórzem – odpowiedziałam szczerze. – Ale nie chciałby, żebyśmy się nienawidziły.

Uśmiechnęła się smutno.

– Nie wiem, czy potrafię być samotną matką. Ale chcę spróbować.

Nie będziesz zupełnie sama – powiedziałam, zaskakując samą siebie.

Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

– Nie mówię, że będziemy rodziną. Ale to dziecko... to ostatni ślad po Michale. Nie chcę udawać, że nie istnieje.

– On będzie miał na imię Michał – szepnęła. – Jeśli to nie przeszkadza...

Zacisnęłam powieki. Poczułam łzy w oczach. Nie odpowiedziałam. Nie musiałam. Patrzyłam, jak jej dłoń delikatnie spoczywa na kamieniu nagrobka. Jego imię. Mąż. Ojciec?

Zaczęło kropić. Spojrzałyśmy na siebie. Już nie z gniewem. Z czymś... cichszym. Może to nie była zgoda. Ale to był początek.

Nie chcę nienawiści

Nie wiem, jak to się dalej potoczy. Czy Karolina i ja naprawdę zbudujemy jakąkolwiek relację. Czy kiedykolwiek będę w stanie spojrzeć na to dziecko bez bólu. Ale wiem jedno – coś we mnie się przełamało.

Nie czuję już tej gorącej wściekłości. Została cisza. I jakaś przestrzeń, w której może zmieścić się coś więcej niż żal. Czasem w tej ciszy słyszę jeszcze jego głos. Tego mojego Michała z dawnych lat, z którym śmiałam się nad kawą, który grał ze mną w scrabble i całował mnie w czoło, gdy myślał, że śpię.

Odeszło wiele – zaufanie, spokój, nasze życie. Ale przyszło coś, czego nie potrafię jeszcze nazwać. Może to ulga, że już nie muszę udawać, że byłam jedyna. A może to nadzieja, że z tej krzywdy urodzi się coś dobrego.

Karolina czasem pisze krótkie wiadomości – jak się czuje, jak rośnie brzuch, jak poradziła sobie z bólem pleców. Nie odpowiadam na każdą. Ale czytam je wszystkie. Kiedy dziecko się urodzi, pojadę do niej. Przyniosę mały, niebieski kocyk, który sama kupię. Może nawet poproszę, żeby dała mi potrzymać dziecko.

Może kiedyś... może kiedyś to dziecko powie do mnie „ciociu”. A może nigdy. Ale dziś – dziś postanowiłam nie nienawidzić. I to musi mi na razie wystarczyć.

Anna, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama