„Na Wigilii zawsze zostawiam pusty talerz dla niespodziewanego gościa. Aż zaniemówiłem, gdy w drzwiach stanęła moja była”
„Właśnie mieliśmy zasiąść do stołu, kiedy usłyszałem dźwięk domofonu. Wszyscy zastygli. Spojrzałem pytająco na rodziców, oni na mnie, a Lena bez słowa odwróciła wzrok. Podszedłem do drzwi i nacisnąłem przycisk. Odezwał się krótki komunikat, ale głos, który po chwili dobiegł z klatki schodowej, sprawił, że zrobiło mi się gorąco”.

- Redakcja
Mam na imię Wojtek. To moje pierwsze święta z Leną. Pierwsze takie prawdziwe, „rodzinne”. A raczej takie, w których muszę udowodnić, że jestem dorosłym, odpowiedzialnym facetem, co potrafi zorganizować Wigilię bez spalania kuchni i własnej reputacji. W domu panuje chaos nie do opisania. Barszcz bulgocze, jakby chciał wyskoczyć z garnka. Uszka, które lepiłem wczoraj, wyglądają, jakby połowa była zrobiona przez dziecko, a druga przez kogoś w rękawicach narciarskich. Lena śmiała się ze mnie pół wieczoru.
– Wojtek, oddychaj, bo wyglądasz, jakbyś szykował się na przesłuchanie – mówi teraz, opierając się biodrem o blat.
– Jestem spokojny – odpowiadam, krojąc nerwowo marchew – Bardzo spokojny. Po prostu… chcę, żeby dobrze cię przyjęli.
– Przecież twoi rodzice nie są z horroru.
– Nie, ale wiesz, jaka jest mama. Wszystko musi być dla niej perfekcyjne.
Lena przewraca oczami, ale widzę, że też się stresuje. Niby uśmiechnięta, ale skubie paznokieć, co robi tylko wtedy, kiedy naprawdę coś ją gryzie. Nagle dzwoni telefon. „Mama” — wyświetla się na ekranie. Odbieram.
– Wojtuś, kochanie, powiedz mi… ten barszcz… – zaczyna dramatycznym tonem.
– Tak?
– Na pewno nie jest z torebki?
Patrzę na garnek. Domowy, czerwony jak rubin. A jednak pocę się jak winny.
– Mamo, błagam cię… – mruczę.
– No co? Pytam! Bo jak jest z torebki, to ja mam jeszcze czas zrobić swój.
– Jest domowy! – kłamię z taką desperacją, jakby chodziło o moje życie.
Lena tłumi śmiech w rękaw. Kiedy się rozłączam, dopada mnie fala niepokoju. Rodzice na pewno będą ją porównywać z Karoliną. Zawsze wszystko porównywali z Karoliną… A nasze rozstanie? Powiedzmy, że nie zakończyło się bukietem i podziękowaniami. Nie mam ochoty do tego wracać, szczególnie dziś. Szczególnie gdy Lena tak bardzo się stara. A ja coraz bardziej czuję, że coś pójdzie nie tak. I że los tylko czeka, aż usiądziemy przy stole. I wtedy rozlegnie się dzwonek. Taki zwykły, domowy. A jednak zmieniający wszystko.
Co ty tutaj robisz?
Stół był nakryty, świeczki stały w równych odstępach, a rodzice krzątali się po salonie tak, jakby lada moment miała wpaść do nas telewizja śniadaniowa. Lena siedziała na kanapie i poprawiała włosy, udając spokój. Wiedziałem, że każde stuknięcie talerza ją podrywało. Mnie zresztą też. Rodzice przyjechali wcześniej, co tylko podniosło napięcie. Mama obchodziła Lenę dookoła, jakby sprawdzała, czy wszystko w niej odpowiednio świąteczne. Ojciec żartował o pogodzie, ale i tak patrzył na mnie, jakbym miał zaraz ogłosić jakąś ważną prawdę o naszym związku. Sam nie wiedziałem, co by chciał usłyszeć.
Właśnie mieliśmy zasiąść do stołu, kiedy usłyszałem dźwięk domofonu. Wszyscy zastygli. Spojrzałem pytająco na rodziców, oni na mnie, a Lena bez słowa odwróciła wzrok. Podszedłem do drzwi i nacisnąłem przycisk. Odezwał się krótki komunikat, ale głos, który po chwili dobiegł z klatki schodowej, sprawił, że zrobiło mi się gorąco.
– Wojtek, otwórz. Proszę.
Znałem ten ton aż za dobrze. Otworzyłem drzwi mieszkania i w progu zobaczyłem Karolinę. Stała z zaciśniętą torbą przewieszoną przez ramię. Twarz miała zmęczoną, a oczy jakby zasnute mgłą.
– Nie miałam gdzie pójść – powiedziała i spuściła wzrok.
Zamknąłem za sobą drzwi, jakby to mogło uchronić resztę świata przed tym, co właśnie się działo.
– Karolina, co ty tutaj robisz? Przecież… – Urwałem, bo zabrakło mi słów. Powinna być gdziekolwiek indziej, tylko nie tutaj, nie dziś.
– Przepraszam, naprawdę. To głupie, wiem. Potrzebowałam… nie wiem. Chwilę spokoju. Nie wyrabiam. Pomyślałam, że... może mnie nie wygonisz od razu.
– Powinnaś była zadzwonić – wysapałem, a ręce miałem lodowate. – Przecież wiesz, że mam Wigilię. Z rodziną. Z Leną.
– Wiem – szepnęła. – Ale… nie chciałam być sama.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, drzwi za moimi plecami otworzyły się szerzej. Mama wychyliła głowę, a gdy zobaczyła Karolinę, rozjaśniła się tak, jakby zobaczyła dawno niewidzianą kuzynkę.
– Karolinko! No wejdź, dziecko, święta są. Wchodź, nie stój na zimnie.
– Mamo, poczekaj… – próbowałem ją zatrzymać, ale ona już odsunęła się, robiąc przejście.
Karolina spojrzała na mnie w sposób, który miał chyba znaczyć, że to nie jej wina, i przekroczyła próg. Wiedziałem, że jeśli ją zatrzymam, zrobię scenę przy wszystkich. Wszedłem tuż za nią, czując, jak coś w środku mnie skręca.
To dopiero początek
W salonie panowała cisza. Ojciec wstał od stołu i skinął jej głową, jakby pojawienie się mojej byłej dziewczyny w Wigilię było czymś naturalnym. Lena patrzyła tylko na nią, a potem na mnie, jakby próbowała zrozumieć, w jakim momencie życia ktoś postanowił zrobić jej taki prezent.
– Dobry wieczór – powiedziała Karolina cichutko.
Nikt przez chwilę nie odpowiedział. Mama ruszyła ku niej z talerzem pierogów, jakby chciała zająć ręce czymkolwiek, byle nie zadawać pytań. Lena zacisnęła dłonie na materiale sukienki i lekko odsunęła się od stołu. Choć nie powiedziała ani słowa, czułem, jak cała sytuacja wymykała mi się spod kontroli. Najpierw pojedyncze drobiazgi, potem reakcje, które zaczynały żyć własnym życiem. Wigilijny wieczór nagle wyglądał jak rozdział, którego nigdy nie chciałem napisać.
– Zaraz wrócę – oznajmiła Lena spokojnie, ale jej twarz była nieruchoma. Wstała i wyszła do przedpokoju. Zatrzymałem ją wzrokiem, lecz nie odwróciła się.
Stałem między wszystkimi, czując się intruzem w historii, której powinienem pilnować, a nie dałem rady. W głowie miałem tylko jedną myśl: to dopiero początek.
Wygląda, jakby czuła się tu u siebie
Kolacja zaczęła się w napięciu, które dało się niemal złapać w dłonie. Wszyscy siedzieliśmy przy stole, ale rozmowy brzmiały tak, jakby każdy próbował udawać, że nic dziwnego się nie wydarzyło. Karolina usiadła obok mojej mamy, a Lena naprzeciwko mnie, wyprostowana jak struna, z chłodnym spojrzeniem wciśniętym między talerze. Mama, chcąc wypełnić ciszę, zwróciła się do Karoliny.
– Powiedz, jak ci się układa po zmianach w pracy? Pamiętam, że narzekałaś ostatnio na kierownictwo.
Karolina podziękowała jej spojrzeniem, po czym zaczęła opowiadać, jakby była tu w roli dawnej synowej, której miejsce przy stole wciąż na nią czekało.
– Bywa różnie. Ale radzę sobie. Po rozstaniu musiałam trochę przemyśleć swoje wybory.
Poczułem, jak Lena drgnęła. Chciałem natychmiast przerwać rozmowę.
– Może podacie sobie kompot? Jest bardzo dobry – wtrąciłem, aż za głośno.
Ojciec spojrzał na mnie krótko, jakby próbował mnie uciszyć. Tymczasem mama kontynuowała:
– A serce jak? Dojrzewa do nowych początków?
Karolina uśmiechnęła się nieznacznie.
– Staram się. W końcu wszystko wymaga czasu.
Lena odsunęła talerz i pochyliła się w moją stronę, mówiąc półgłosem:
– Dlaczego ona tu przyszła? Naprawdę nie wiedziałeś?
– Nie wiedziałem – odpowiedziałem równie cicho. – To dla mnie tak samo niezrozumiałe.
– Naprawdę? Bo wygląda, jakby czuła się tu u siebie.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Karolina rzuciła spojrzenie w stronę Leny.
– Słyszałam, że gotujesz świetnie. To barszcz Wojtka, czy twój? – zapytała z udawaną grzecznością.
– Nasz – odparła Lena chłodnym tonem. – Wspólnie gotowaliśmy.
– Ach. Wspólnie. To miłe.
Miałem wrażenie, że krzesło pod moimi plecami zaczyna się zapadać. Chciałem wyjść, odsunąć talerze, zatrzymać to wszystko, lecz nic nie mogłem zrobić. Po chwili Lena powoli wstała.
– Muszę przewietrzyć głowę. Zaraz wrócę.
Nie spojrzała na mnie. Wyszła do przedpokoju, a zaraz potem usłyszałem ciche zamknięcie drzwi. Serce miałem pod gardłem. Rodzice siedzieli w udawanym spokoju, Karolina patrzyła przed siebie, a ja wiedziałem, że sytuacja wymyka się szybciej, niż potrafiłem ją dogonić.
Nie chciałam, żeby tak wyszło
Gdy Lena wyszła, poczułem, że muszę za nią pójść, choćby tylko po to, żeby pokazać, że nie siedzę bezczynnie przy stole z moją byłą dziewczyną jak ktoś bez kręgosłupa. Przeprosiłem rodziców, wstałem i ruszyłem do przedpokoju. Założyłem kurtkę, zapiąłem suwak i wyszedłem na klatkę schodową. Schody były puste, a na dole nikt nie otwierał drzwi. Zbiegłem na parter, ale po Lenie nie było śladu. Zawołałem ją, choć wiedziałem, że nie powinna słyszeć. Czułem narastającą bezsilność, taką, która ściska żołądek.
Wróciłem po kilku minutach i zdjąłem kurtkę, czując wstyd, złość i rezygnację naraz. Kiedy otworzyłem drzwi do salonu, chciałem po prostu poprosić wszystkich, żeby dali mi chwilę. Zatrzymałem się jednak, bo usłyszałem ich głosy. Stali blisko stołu, mówili cichym głosem, jakby nie chcieli, żeby ktokolwiek ich usłyszał.
– Nie myślałam, że tak się potoczy ten wieczór – powiedziała mama. – To nie wygląda dobrze.
– Stało się – odparł bezradnie ojciec. Nie sądziłem, że Lena tak zareaguje.
Karolina westchnęła.
– Chciałam tylko zobaczyć… już sama nie wiem. Chyba chciałam mieć pewność, że sobie radzi.
Wszedłem do salonu.
– Odeszłaś z dnia na dzień bez słowa wyjaśnienia, przez dwa lata się nie odzywałaś, a teraz przychodzisz jak gdyby nic się nie stało na rodzinną kolację, na której w dodatku jest moja nowa dziewczyna.
Karolina opuściła głowę.
– Nie chciałam, żeby tak wyszło. Naprawdę nie miałam złych intencji. Nie sądziłam też, że już kogoś masz.
– A co, myślałaś, że może całe życie będę czekał, aż dasz jakiś znak, aż sobie o mnie przypomnisz? Dla mnie to już dawno zamknięty rozdział.
Opadłem na krzesło. Czułem, jak całe święta, cała ich konstrukcja, nagle stają się jak dekoracja, którą ktoś przesunął w bok, odsłaniając coś, czego nie chciałem oglądać. Po tej rozmowie poczułem tylko zmęczenie. Mama próbowała mnie uspokoić, ale każde jej słowo brzmiało jak usprawiedliwianie czegoś, czego nie powinno było być.
– Nie psujmy sobie świąt – powtarzała.
– Już za późno – odpowiedziałem.
Karolina stała obok, ściszała głos.
– Wojtek, jeszcze raz cię przepraszam.
Ojciec próbował coś dodać, ale nie miałem już siły słuchać.
Potrzebowałem tej ciszy
Zarzuciłem na siebie kurtkę i wyszedłem. Zimno działało lepiej niż jakakolwiek rozmowa. Chodziłem chwilę bez celu, aż poczułem, że nie chcę oddalać się zbyt daleko, choć też nie byłem gotów wracać. Usiadłem na ławce przed blokiem. Powietrze było ostre, ciche, a ja potrzebowałem tej ciszy bardziej niż czegokolwiek. Myślałem tylko o tym, jak to możliwe, że jedna wizyta potrafi zostawić człowieka z pustką, której nie umie nazwać. Siedziałem na ławce już dobrą chwilę, kiedy zobaczyłem sylwetkę wychodzącą zza rogu budynku. Rozpoznałem ją od razu. Lena szła powoli, trzymając ręce w kieszeniach płaszcza. Zatrzymała się przede mną, jakby nie była pewna, czy ma usiąść.
– Też nie chciałam wracać do środka – powiedziała cicho.
– Szukałem cię wcześniej, ale cię nie było.
Usiadła obok, zostawiając odrobinę przestrzeni, która bolała bardziej niż jakikolwiek wyrzut.
– Wiesz, co mnie najbardziej zabolało? – zapytała. – Nie to, że ona przyszła. Tylko to, jak wszyscy patrzyli na mnie, jakbym była kimś obcym. Nawet twoi rodzice traktowali ją jakby to ona nadal była twoją dziewczyną.
– To nie powinno tak wyglądać – odparłem. – Nie wiedziałem, że się zjawi, naprawdę.
Lena spojrzała na mnie uważnie.
– I co teraz?
– Nie wiem – przyznałem. – Jestem zmieszany, wściekły, rozczarowany.
Milczeliśmy chwilę. Śnieg osiadał na jej włosach, ale ona zdawała się tego nie czuć.
– Muszę sobie wszystko poukładać w głowie – powiedziała.
Skinąłem głową. Wiedziałem, że dla niej jest to tak samo trudne, jak i dla mnie. Ale byłem pewny jednego, nie chcę wracać do tego, co było.
Wojtek, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż nie kiwnął palcem podczas przygotowań do świąt. Na szczęście na szwagra mogę liczyć nie tylko przy pierogach”
- „Siostra po latach rozłąki zaprosiła mnie na rodzinne święta. Nie wiem, czy to bożonarodzeniowy cud, czy zwykły podstęp”
- „Święta dla emeryta to trudny okres, ale znalazłem na to sposób. Stałem się Mikołajem dla potrzebujących”

