Reklama

Wigilia firmowa to z reguły niezobowiązujące spotkanie przy opłatku, pierogach i winie, które zawsze kończy się zbyt późno. Tak było i tym razem. Przyznaję — nie miałam najlepszego roku, więc pozwoliłam sobie na więcej niż zwykle. Gdy kierownik działu wręczył mi prezent z uśmiechem i mrugnięciem, nie domyślałam się jeszcze, jak bardzo odmieni on moje życie. Bo choć z zewnątrz był tylko żartem, w środku kryło się coś więcej niż świąteczny figiel. Po dziewięciu miesiącach prawdziwy „prezent” miałam już w ramionach. A potem wszystko potoczyło się inaczej.

Moje policzki spłonęły rumieńcem

Na stole parował barszcz z uszkami, śledź z cebulką wyglądał nawet zachęcająco, a z głośników cicho płynęły kolędy, jakby ktoś bardzo starał się nadać tej imprezie atmosferę „domową”. Tyle że byliśmy w sali konferencyjnej na trzecim piętrze korpo-wieżowca i nikt z nas nie przyszedł tu, żeby dzielić się opłatkiem z głębokim wzruszeniem. Nie oszukujmy się — wszyscy czekali na moment, aż pojawi się alkohol.

A potem… no cóż, rzeczywiście się pojawił. Grzane wino, wódka z sokiem malinowym, likier kawowy od księgowej. Jedno za drugie, jedno za dział, za szefa, za nowe budżety. Atmosfera z „wymuszonej” szybko zrobiła się rozluźniona. Trochę za bardzo. Nie pamiętam dokładnie, w którym momencie nadeszły prezenty. Ktoś przyniósł worek z paczkami, niby losowymi. Wszystko w żartobliwym tonie. Pani Grażynka dostała zestaw do szydełkowania, Michał — świąteczne skarpety z penisami reniferów, a ja… paczuszkę, która od razu wzbudziła poruszenie. Czerwona kokardka, błyszczący papier i dołączona karteczka: „Dla niegrzecznej dziewczynki”.

Śmiechy, gwizdy, i w końcu, pod presją wszystkich, rozpakowałam to.

— Ooo, wreszcie ktoś się odważył! — zażartował ktoś z boku.

W środku był komplet koronkowej bielizny. Czerwony, mocno wyzywający. Moje policzki spłonęły rumieńcem.

— No, nie mów, że się nie podoba! — parsknął Patryk z działu IT. — Pasuje idealnie do twojego temperamentu.

Powinnam coś powiedzieć. Zaśmiać się, rzucić jakimś luźnym tekstem. Ale wtedy tylko spojrzałam na niego. I to wystarczyło.

Zachichotałam nerwowo

Patryk był jednym z tych gości, z którymi można było się pośmiać przy kawie, wymienić memem na firmowym czacie, ale raczej nie brało się go na poważnie. Nosił się z nonszalanckim luzem, z wiecznie potarganymi włosami i ironicznym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Zawsze żartował, ale nigdy nie przekraczał granicy. Tego wieczoru jednak coś się zmieniło. Zaraz po prezentach podszedł z kieliszkiem wina i stanął tuż obok mnie. Zbyt blisko.

— Serio, uważam, że masz w sobie coś drapieżnego. To nie była moja paczka, ale jakbym wiedział, co jest w środku, wybrałbym właśnie dla ciebie — mruknął, patrząc mi prosto w oczy.

Zachichotałam nerwowo.

— Aż tak po mnie widać?

— Tylko jeśli ktoś uważnie patrzy — odparł i uniósł kieliszek. — Za niegrzeczne dziewczynki.

Nie wiem, czy to alkohol, atmosfera, czy po prostu potrzeba bliskości po roku samotnych wieczorów, ale poczułam, że zaczynam płynąć. Śmiałam się z jego żartów, opierałam się o jego ramię, gdy coś mówił. On też się nie odsuwał. Wręcz przeciwnie — z każdym zdaniem, dotykiem i spojrzeniem był coraz odważniejszy. Gdy impreza zaczęła się przenosić na parkiet, a starsze koleżanki zbierały się do wyjścia, on zapytał:

— Może jeszcze po jednym? Na górze jest wolna sala konferencyjna. Ciszej i… ciekawiej.

Spojrzałam na niego z lekkim wahaniem. Otaczał mnie chaos, a w głowie mocno się kręciło. Za późno było na rozsądek.

Co miałam powiedzieć?

Następnego dnia obudziłam się z pulsującym bólem głowy. Leżałam we własnym łóżku, ale koszulka, w której spałam, nie była moja. Jego. Pachniała jeszcze perfumami i czymś nieokreślonym.
Próbowałam przypomnieć sobie szczegóły. Sala konferencyjna, jego szept przy uchu, ciepłe dłonie, śmiech, który szybko zmienił się w ciężki oddech. A potem jego spojrzenie, zaskoczone, trochę przestraszone, kiedy milczałam, patrząc mu w oczy.

— Może powinnam już iść — rzuciłam wtedy szybko, próbując nie wyglądać jak idiotka.

— Jasne… Jasne, pewnie — odpowiedział. Wyszedł pierwszy, zostawił drzwi uchylone.

Teraz miałam ochotę zamknąć się w szafie i nigdy nie wychodzić. Takie rzeczy mi się nie przydarzają. Nigdy wcześniej nie zrobiłam nic podobnego. Nigdy nie spałam z kolegą z pracy po alkoholu. Nigdy nie szłam za głupim tekstem o „wolnej salce”. Telefon zawibrował na szafce nocnej. Wiadomość od Patryka: „Wszystko ok? Chcesz pogadać?”.

Nie odpisałam. Co miałam powiedzieć? Że żałuję? Że nie wiem, co dalej? W pracy unikaliśmy się przez kilka dni. Gdy wpadaliśmy na siebie w kuchni, wymienialiśmy grzeczne „cześć”, „dzięki”, „czy możesz podać mleko”, jakby nic się nie stało. Jakby nic nie wisiało między nami. A wisiało. I nie dawało mi spokoju. Tym bardziej, że pewnego poranka poczułam się dość dziwnie.

Dwie wyraźne kreski

Poranek zaczął się jak każdy inny. Zaspana, z rozwichrzonymi włosami, parzyłam kawę i wlepiałam wzrok w telefon. Nie miałam apetytu. Od tygodnia właściwie nie jadłam śniadań. Zrzucałam to na stres, zmianę pogody, i może jeszcze na pozostałości po tamtej firmowej nocy, o której wciąż myślałam, choć za wszelką cenę starałam się zapomnieć. Ale kiedy przy myciu zębów zrobiło mi się słabo i musiałam usiąść na brzegu wanny, zrozumiałam, że to nie przypadek. Coś było nie tak. Coś poważniejszego niż kac moralny.

Kupiłam test w najbliższej drogerii, z czapką naciągniętą na czoło i okularami przeciwsłonecznymi jak kryminalistka. Stałam w kolejce i miałam wrażenie, że wszyscy wiedzą. Wiedzą, co trzymam w dłoni. Wiedzą, że przegrałam z własną głupotą.

Wróciłam do domu i poszłam prosto do łazienki. Woda w toalecie nawet nie zdążyła ucichnąć, gdy już wiedziałam. Dwie wyraźne kreski — bez szansy na błędny wynik. Usiadłam na podłodze i przez chwilę nie robiłam nic. Po prostu patrzyłam: na siebie, na życie, które właśnie rosło we mnie. Na to wszystko, czego się teraz bałam. I czego jeszcze nie umiałam nazwać.

Patryk. Czy powinien się dowiedzieć? Co zrobi? Co powie? Czy w ogóle będzie go to obchodziło? Zamknęłam oczy. Jeszcze nie miałam odpowiedzi. Tak czy inaczej, tego prezentu z Wigilii firmowej nie da się zwrócić.

Najważniejszy rozdział mojego życia

Od pozytywnego testu minęły trzy tygodnie. Chodziłam do pracy jak automat, z uśmiechem przyklejonym do twarzy i rosnącym w brzuchu lękiem, który ściskał mnie coraz mocniej. Nikomu nic nie mówiłam. Ani koleżankom z biura, ani przyjaciółce, ani... jemu. Patryk chyba coś przeczuwał, bo coraz częściej łapałam jego badawcze spojrzenia. Ale nie pytał. Może nie miał odwagi. Albo nie chciał znać odpowiedzi.

W pewien czwartek, tuż po zebraniu zespołu, poprosił, żebym została na chwilę.

— Wszystko gra? — zapytał cicho, kiedy pokój opustoszał. — Od tej Wigilii… jesteś jakaś inna. Znikasz. Nie piszesz. Unikasz mnie.

Wbiłam wzrok w stół. Dłonie trzęsły mi się jak u nastolatki.

— Patryk… jestem w ciąży — powiedziałam cicho. — Z tobą.

Milczał. Nie wyglądał na zszokowanego. Raczej jakby słyszał dokładnie to, czego się spodziewał. W końcu westchnął.

— No to… nieźle. Nie wiem, co powiedzieć. Nie udawajmy, że to było coś więcej niż jedna noc, okej? Ale też nie chcę cię zostawić z tym samej.

Spojrzałam na niego. Tak, właśnie tego się bałam. Że będzie odpowiedzialny, grzeczny, poprawny, ale nieobecny.

— Nie oczekuję niczego. Tylko żebyś wiedział. Że to nie będzie „tylko moje”.

Skinął głową. Potem wyszedł. Wróciłam do biurka i siedziałam bez ruchu przez pół godziny, patrząc w pusty ekran. Dziecko. Moje dziecko. Nasze dziecko. Zaczynał się najdziwniejszy, najtrudniejszy, a może... najważniejszy rozdział mojego życia.

Historia o błędzie...?

Poród był długi, wyczerpujący, a moment, w którym przyniosła mi dziecko, wydawał się niezapomniany. Przez chwilę wszystko ucichło. Tylko jego oddech, moje łzy i to ciepło, które zalało mnie od środka. Chłopiec. Mały człowiek, który właśnie odmienił moje życie.

Patryk był na sali. Sam pytał, czy może przyjechać. Nie wiedziałam, czy się zgodzę, ale w końcu mu pozwoliłam. Stał w kącie, blady jak ściana, i patrzył na nas, jakby widział coś, czego nigdy wcześniej nie znał.

— Jest piękny — powiedział cicho, gdy do mnie podszedł.

— Wiem — odpowiedziałam. — I mój.

Spojrzał mi wtedy w oczy. Nie było tam czułości, ale był jakiś cień zrozumienia.

Chcę być obecny. Na tyle, na ile potrafię — dodał, jakby to miało cokolwiek ułatwić.

Nie oczekiwałam, że nagle zostanie moim partnerem. Wiedziałam, że tego między nami nie było. To nie była historia o wielkiej miłości. To była historia o błędzie, który okazał się... cudem.
Nazwaliśmy go Tymek. Ma czarne włosy jak Patryk, ale oczy moje. Kiedy śpi, wygląda, jakby znał już wszystkie odpowiedzi, których ja wciąż szukam. Tamtej nocy, gdy dostałam prezent dla „niegrzecznej dziewczynki”, myślałam, że to tylko głupi żart. Dziś trzymam w ramionach jego konsekwencję i sens. I nie zamieniłabym tego na nic innego.

Nina, 31 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama