„Na Wigilii u teściów chciałam schować się pod stołem. Mój mąż wygadywał takie bzdury, jakby urwał się z choinki”
„Z każdym kolejnym daniem Wojtek robił się coraz bardziej… osobliwy. Mówił dużo, głośno i z dziwną pasją. Zupełnie jakby czekał na tę Wigilię nie po to, by spotkać się z rodziną, tylko żeby wyrzucić z siebie wszystko, co zbierał przez lata”.

Wigilia u teściów zawsze była dla mnie stresująca, ale w tym roku liczyłam, że wszystko pójdzie w miarę gładko. Spakowałam prezenty, ubrałam się elegancko, a w samochodzie nawet przez chwilę trzymałam Wojtka za rękę, wierząc, że może święta nas do siebie zbliżą. Jeszcze rano gotował dla mnie kawę i żartował z choinki przekrzywionej w kącie. Miałam nadzieję, że tym razem unikniemy niezręczności, że teściowa nie rzuci żadnej uszczypliwej uwagi, a mąż nie odpłynie w swoje dziwaczne teorie. Myliłam się. Chciałam zapaść się pod ziemię. Albo przynajmniej pod stół.
Nie tak miało być
Wojtek zawsze miał specyficzne poczucie humoru, ale od jakiegoś czasu zauważyłam, że coraz częściej przekracza granice. Zwłaszcza przy jego rodzinie. Czasem mówił coś, co niby miało być żartem, a wszyscy patrzyli na niego, jakby właśnie przyznał się do zbrodni. Ja wtedy siedziałam obok, uśmiechając się nerwowo i ściskając serwetkę, udając, że nie słyszę albo że to mnie nie dotyczy.
W tym roku teściowie zorganizowali Wigilię u siebie. Pojechaliśmy spakowani, z torbami prezentów i domową sałatką jarzynową, którą zrobiłam sama, choć Wojtek twierdził, że smakuje jak sklepowa. W aucie jeszcze się śmiałam. Nawet poklepał mnie po kolanie i puścił swoją ulubioną playlistę z lat 80. Przez chwilę było normalnie. Przez chwilę.
W drzwiach przywitała nas jego mama, która od razu rzuciła spojrzeniem pełnym ocen – najpierw na mój płaszcz, potem na paznokcie. Przytuliła mnie chłodno, jak zwykle, a potem cmoknęła syna i zaprosiła do środka. Pachniało barszczem i świeżo mytą podłogą. W salonie już czekała reszta rodziny – siostra Wojtka z mężem, dziadek i ciocia, której nikt nie lubił, ale zawsze była zapraszana.
– To co, zaczynamy od kolęd czy od narzekania na politykę? – rzucił Wojtek, zanim zdjął kurtkę.
I już wiedziałam, że będzie źle.
Nieporozumienia pod choinką
Usiedliśmy przy stole przykrytym śnieżnobiałym obrusem, pod którym obowiązkowo leżało sianko. Teściowa jak zwykle starała się, żeby wszystko wyglądało perfekcyjnie – kompot z suszu w karafce, pierogi ułożone równiutko na paterze, karp bez jednej ości. A mimo to w powietrzu unosiło się coś gęstego, coś, co świąteczna atmosfera nijak nie potrafiła rozpuścić.
– Ty, Wojtek, nie rzucałbyś takich tekstów, bo Mikołaj słucha – zażartował szwagier, uśmiechając się półgębkiem.
– A co? Prawdy nie można mówić w Wigilię? – wzruszył ramionami mój mąż i zajął miejsce obok mnie. – Przecież wszyscy i tak wiedzą, że ta kolacja to teatrzyk.
Zakrztusiłam się barszczem. Wszyscy umilkli. Teściowa spojrzała na niego z przerażeniem. Dziadek przestawił opłatek, jakby potrzebował zajęcia dla rąk. A ja chciałam tylko złapać Wojtka za rękę pod stołem i powiedzieć mu, żeby się ogarnął. Ale nie zrobiłam tego.
– Czy możemy chociaż raz spędzić święta jak ludzie? – odezwała się siostra Wojtka, zerkając na dzieci, które właśnie zaczęły się wiercić.
– No to może pomódlmy się w intencji normalności – mruknął Wojtek, patrząc prosto w oczy swojej matce.
Nikt nie podjął tematu. Cisza, która zapadła, była bardziej wymowna niż wszystkie życzenia.
Dziwne zachowanie Wojtka
Z każdym kolejnym daniem Wojtek robił się coraz bardziej… osobliwy. Mówił dużo, głośno i z dziwną pasją. Zupełnie jakby czekał na tę Wigilię nie po to, by spotkać się z rodziną, tylko żeby wyrzucić z siebie wszystko, co zbierał przez lata. Wcześniej też miewał dziwne momenty, ale teraz wyglądało to, jakby naprawdę urwał się z choinki.
– A wiecie, że choinka to w ogóle pogański symbol? – zagaił, stukając widelcem w talerz. – Zielone drzewo w środku zimy? Przecież to święto życia przedchrześcijańskie. Kościół to tylko przygarnął, żeby ludzi nie drażnić.
– Synku… – zaczęła niepewnie teściowa.
– I te opłatki… Przecież to jak rytuał! Podzielmy się plastikiem i udawajmy, że się kochamy – Wojtek parsknął śmiechem. – Przepraszam, ale naprawdę, ile razy można się łudzić?
Zamarłam. Nawet ciotka, która zawsze miała coś do powiedzenia, tym razem milczała. Dziadek gmerał w rybie, jakby szukał schronienia. A ja... miałam ochotę zniknąć. Pół roku namawiałam Wojtka, żebyśmy pojechali, żeby się postarał. I oto byliśmy.
– Może spróbuj karpia – szepnęłam mu przez zaciśnięte zęby. – Albo się po prostu nie odzywaj.
Spojrzał na mnie zdziwiony, jakby dopiero mnie zauważył.
– Coś nie tak? – zapytał.
Nie odpowiedziałam. Wolałam nie mówić, co naprawdę myślę.
Tajemnica przy stole
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, teściowa wstała od stołu, niby po ciasto. Wróciła z sernikiem i sztucznym uśmiechem, który znałam od lat – tym, który oznaczał „trzymajmy fason, nawet jeśli wszystko się wali”. Szwagier rzucił jakiś suchy żart o makowcu, dzieci próbowały zająć się zabawkami pod choinką, a Wojtek… Wojtek patrzył w przestrzeń, jakby wcale go tam nie było.
W końcu odezwał się jego ojciec. Człowiek, który przez całe małżeństwo mojego męża potrafił powiedzieć do mnie może trzy zdania na krzyż.
– Wojciech. Co się z tobą dzieje, synu? Przychodzisz raz do roku i masz pretensje.
Wojtek spojrzał na niego spokojnie.
– A co, lepiej byłoby, gdybym siedział cicho i udawał, że wszystko jest w porządku?
– Może tak – burknął ojciec. – Tego dnia się nie porusza takich tematów. I nie obraża się ludzi, którzy cię karmią.
– Tato, ja nie obrażam. Ja po prostu nie umiem już udawać. Myślisz, że nie widzę, jak mama pije ukradkiem kompot z doprawiony procentami, a ty udajesz, że tego nie ma? Że od piętnastu lat udajemy rodzinkę, której nigdy nie było?
Wszyscy zamarli. Ja, ciotka, dzieci, szwagier. A teściowa po prostu zsunęła się z krzesła. Zamieszanie było natychmiastowe. Wszyscy ruszyli do niej, krzyki, zimna woda, ktoś wybiegł po lekarza. A ja siedziałam nieruchomo, z sercem bijącym jak szalone.
Słowa, których nie da się cofnąć
Teściowa ocknęła się po kilku minutach. Wojtek klęczał przy niej z przerażeniem w oczach, powtarzając:
– Mamo, przepraszam… Nie chciałem…
Patrzyłam na niego z boku, z zupełnie nowej perspektywy. To już nie był ten ironiczny facet, który rzucał kąśliwe uwagi przy stole. W tej jednej chwili wyglądał jak mały chłopiec, który narozrabiał i nagle zrozumiał, że coś naprawdę zepsuł.
– Nic się nie stało – wymamrotała teściowa, machając ręką. – Po prostu… za duszno tu było.
Nikt się nie odezwał. Nikt nie skomentował, że w pokoju było chłodno. Że jej twarz nadal miała kolor ściany. Że wypiła rozgrzewający kompot. Wszyscy chcieli to przemilczeć. Tak jak zawsze.
Po wigilijnej kolacji Wojtek i jego ojciec wyszli na balkon. Przez szybę widziałam, że ojciec pali papierosa, a Wojtek mówi coś gorączkowo, gestykulując. Nie podsłuchiwałam. Nie chciałam. W środku zebrałam talerze, ciocia w końcu coś powiedziała, dzieci bawiły się nowymi klockami. Święta trwały, jakby nic się nie wydarzyło.
Kiedy wracaliśmy samochodem, Wojtek był milczący.
– Wiesz, że to już się nie poskłada? – zapytałam cicho.
Pokiwał głową. Po chwili odpowiedział:
– Może wreszcie przestaniemy udawać.
Spojrzałam przez okno. Wśród świateł migały choinki w oknach innych domów. Może tam było spokojniej.
Choinka pełna rozczarowań
Wróciliśmy do domu późno. Cisza w mieszkaniu była przytłaczająca, choć przecież o to prosiłam – o spokój, brak udawania, szczerość. Tylko że kiedy to w końcu przyszło, okazało się bardziej bolesne niż wszystkie wigilijne fałsze razem wzięte.
Wojtek od razu poszedł pod prysznic. Zostałam sama w salonie, przy naszej choince, którą kupiliśmy w ostatniej chwili. Nie była równa, nie była gęsta, ale pachniała jak wspomnienia z dzieciństwa. Zostały pod nią dwa nierozpakowane prezenty – ode mnie dla Wojtka i od niego dla mnie. Nie chciałam ich już otwierać.
Usiadłam na kanapie, okryłam się kocem i patrzyłam na światełka, które migały bez zająknięcia, jakby nic się nie stało. Jakby nic się nigdy nie psuło, nie bolało, nie trzeszczało pod ciężarem przemilczeń. Wojtek wrócił i stanął obok mnie. Przez chwilę milczał, potem zapytał cicho:
– Chcesz jeszcze spróbować to posklejać?
Nie odpowiedziałam od razu. Zastanawiałam się, ile w nas jeszcze zostało tej chęci. I ile ran trzeba będzie znieść, zanim coś znowu zaskoczy.
– Nie wiem – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale wiem, że nie chcę już więcej takich świąt.
Pokiwał głową i usiadł obok. Milczeliśmy razem. Jedyny dźwięk to ciche brzęczenie lampek na choince, które nadal się świeciły – jakby wierzyły, że coś jeszcze można naprawić.
Kinga, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Zabrałam teścia do sklepu, żeby wybrał sobie prezent na gwiazdkę. Po tym, co powiedział, mam już dosyć świąt”
- „W święta u dzieci czułam się jak piąte koło u wozu. Wolę spędzić Wigilię sama, niż być przestawiana jak stary mebel”
- „Co roku w święta odstawiamy tę samą szopkę z rodziną mojego męża. Udajemy zgodę, a ledwo siedzimy przy jednym stole”

