Reklama

Kiedy poznaliśmy się z Michałem, miałam dwadzieścia pięć lat, byłam świeżo po studiach, z głową pełną marzeń i naiwną wiarą, że miłość wystarczy. On był starszy o pięć lat, już wtedy stabilny, pewny siebie, z pracą, którą lubił i kawalerką na własność. Pamiętam naszą pierwszą randkę – mówił wtedy, że lubi spokój i ceni lojalność. Uznałam to za zaletę. Myślałam: „To będzie ktoś, kto nie ucieka przy pierwszym problemie”.

Zaczęliśmy wspólne życie spokojnie – kredyt na większe mieszkanie, remont, wspólne wieczory z winem i serialami. Ja uczyłam w szkole, on pracował w logistyce. Było dobrze. Stabilnie. Cicho. Z czasem jednak coś się zmieniło. Michał jakby wyblakł. Był obecny ciałem, ale myślami gdzieś poza naszym domem. Coraz częściej mówił o nadgodzinach. Przestał wracać z pracy z tym samym uśmiechem co kiedyś. Ja próbowałam to zrozumieć – nie chciałam być tą kobietą, która robi sceny, bo mąż ma gorszy tydzień. Tłumaczyłam to sobie stresem, może zmęczeniem, może nudą?

Kilka dni przed świętami powiedział, że musi jechać do mamy. Że chora, że potrzebuje pomocy. Pamiętam dokładnie ten moment. Stał w drzwiach, a ja podawałam mu termos. Pocałował mnie w czoło.

Wracam w niedzielę, jak coś, dzwoń – rzucił, uśmiechając się lekko.

– Uważaj na siebie – powiedziałam, choć coś w środku już wtedy mi zadrżało.

Zamknęłam za nim drzwi i zostałam sama w naszym mieszkaniu. Tylko cisza odpowiedziała mi na pytanie, które jeszcze nie zdążyłam zadać.

Coś mi się nie zgadzało

To było w sobotę wieczorem, dzień po wyjeździe Michała. Wróciłam wcześniej z zakupów, siąpił deszcz, na ulicach pusto. Odruchowo sięgnęłam po jego laptopa – mój się zawieszał, a chciałam dokończyć zamówienie prezentów świątecznych. Michał miał prosty kod dostępu: 0405 – dzień i miesiąc moich urodzin. Jakoś mnie to wtedy uderzyło. Może dlatego, że nagle poczułam, jak długo nie słyszałam „wszystkiego najlepszego, kochanie” z jego ust.

Na pulpicie był folder „wydatki”. Kliknęłam odruchowo, bez żadnego zamiaru grzebania. Ot, ciekawość, może coś mi się przyda. Plik, kilka paragonów, zrzuty ekranu. I jeden – z potwierdzeniem rezerwacji. Hotel we Wrocławiu, pokój dwuosobowy. Dwie noce. Właśnie ten weekend.

Wpatrywałam się w ekran, jakby zaraz miał mi sam wszystko wyjaśnić. „Może służbowy?” – próbowałam się łudzić. To czemu prywatny mail? Czemu rezerwacja na jego imię i nazwisko? Czemu dwuosobowy? Zamknęłam laptopa powoli. Palce mi drżały. Usiadłam na kanapie i wsłuchałam się w ciszę mieszkania. Z kuchni pachniało jeszcze barszczem, który ugotowałam na wieczerzę wigilijną. A w mojej głowie nagle zrobiło się bardzo, bardzo głośno.

Zadzwoniłam do Justyny.

– Hej, nie przeszkadzam? – zapytałam, udając spokój.

– Co ty, akurat farbuję włosy. Co się dzieje?

– Michał mówił, że pojechał do mamy. Ale… znalazłam potwierdzenie rezerwacji hotelu we Wrocławiu.

Przez chwilę było tylko milczenie.

– Patrycja, czy… myślisz, że on cię zdradza?

– Nie wiem. Jeszcze nie wiem. Ale chyba nie pojechał do Łodzi.

Tego wieczoru nie zrobiłam nic więcej. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Tylko siedziałam, słuchałam sąsiadów za ścianą i gapiłam się w światełka na choince. Były spokojne. Nieruchome. Jakby nic się nie stało.

Teściowa się wygadała

Nadeszła Wigilia. Ubrałam się w granatową sukienkę, tę samą, co w zeszłym roku. Michał lubił ją, mówił, że wyglądam w niej „jak kobieta z klasą”. Przez chwilę patrzyłam w lustro i próbowałam zobaczyć tę kobietę. Nie poznawałam jej. Wyglądała zbyt spokojnie.

Pojechaliśmy do jego matki na osiemnastą. W aucie prawie nie rozmawialiśmy. Michał rzucał jakieś komentarze o korkach, o pogodzie, o tym, że „dobre, że nie musimy jechać przez centrum”. Kiwałam głową, jakby wszystko było normalnie.

Teściowa przywitała nas serdecznie, choć była zaskoczona.

– O, Michałek, jednak dotarłeś! – uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek.

– No jakżeby inaczej, mamuś – odpowiedział z tym swoim udawanym entuzjazmem.

Zasiedliśmy do stołu. Śledzie, barszcz, pierogi. Składaliśmy sobie życzenia, dzieliliśmy opłatek. Przez chwilę pomyślałam, że może przesadzam. Może hotel był faktycznie służbowy. Może jego matka kłamie – albo nie pamięta.

Później jednak, przy smażonej rybie, padło to zdanie. Niby mimochodem.

– Wiesz, Patrycjo, ja się tak cieszę, że chociaż w święta mogę was zobaczyć. Michał ostatnio w ogóle tu nie zagląda. Od… dwóch miesięcy chyba?

Zawisła cisza. Michał zesztywniał. Ja spojrzałam na niego. On na mnie nie spojrzał. Pochylił się nad talerzem.

– No, praca mnie zjadła, mamuś – rzucił i sięgnął po karpia.

Zrobiło mi się zimno. Jakby przeciąg przeszedł przez cały pokój. Nie odezwałam się ani słowem. Uśmiechałam się grzecznie, sprzątałam naczynia, nalewałam kompotu. A w środku czułam, jak coś się zbiera. Ale to nie był jeszcze czas na konfrontację.

Wieczorem w aucie zapytałam tylko:

– Michał, dlaczego twoja mama mówi, że cię nie widziała od miesięcy?

– Eee… pomyliła coś. Wiesz, ona już czasem zapomina.

Nie odpowiedziałam. Odwróciłam głowę w stronę okna. Ciemność za szybą była bardziej szczera niż on.

Zadałam mu jedno pytanie

Święta minęły, jakby ktoś je przeżuł i wypluł. Bez smaku. Bez ciepła. Michał starał się być normalny – nawet posprzątał kuchnię po obiedzie, którego nie jedliśmy razem. Ja chodziłam po mieszkaniu jak duch. Uśmiechałam się, rozmawiałam o pogodzie, o rachunkach, o pracy. Ale w środku już mnie nie było. Czekałam. Sama nie wiedziałam na co. Może na moment, który poczuję w ciele, że już. Że mogę.

W czwartek po Bożym Narodzeniu zrobiłam kolację. Prosta – pieczony łosoś ze świąt, ziemniaki, surówka. Michał usiadł do stołu i rzucił:

– No, wygląda świetnie. Pachnie też nieźle. Co to za okazja?

– Żadna – odpowiedziałam, nalewając wody do szklanki. – Po prostu miałam ochotę coś ugotować.

Jedliśmy chwilę w ciszy. Łosoś naprawdę się udał. A potem, zupełnie spokojnie, podniosłam wzrok i powiedziałam:

– Czy tamta też gotowała coś smacznego? W tamten weekend?

Jego ręka zatrzymała się w pół ruchu. Ziemniak upadł z widelca na talerz. Zabrzmiało to głośno, jakby ktoś rozbił talerz.

– Co… co? – Michał spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.

– Pytałam, czy tamta gotowała coś smacznego. Wtedy, we Wrocławiu.

Zamarł. Po raz pierwszy nie potrafił grać. Nie potrafił skleić szybkiego kłamstwa. Twarz mu pobladła, jakby nagle zabrakło mu tlenu.

Skąd… skąd to wiesz?

– To już nieistotne – odpowiedziałam. – Powiedz mi tylko jedno. Czy była warta tego, co właśnie zniszczyłeś?

Milczał. A ja po raz pierwszy od tygodni poczułam coś, co przypominało ulgę. Nie dlatego, że się przyznał. Tylko dlatego, że już nie musiałam udawać, że nie wiem.

Prawie mu współczułam

Siedział z pochyloną głową. Widząc go takiego – jakby zgasł – przez moment zrobiło mi się go żal. Głupie, prawda? Żal mężczyzny, który właśnie przyznał, że mnie zdradził.

– Patrycja… To nie było tak, jak myślisz – zaczął.

Parsknęłam. Cicho. Półgębkiem. Nawet nie spojrzałam na niego.

– O, czyli jednak klasyk – rzuciłam. – Może powiesz też, że „to nic nie znaczyło”?

Nie zaprzeczył. Po prostu skinął głową, jakby nie miał już siły.

– Tak. Nic. Było mi… było mi duszno w tym wszystkim. Praca, rachunki, ty, dom, znowu praca. Czułem się jak… nie wiem. Jak trybik.

– A ja nie? Myślisz, że mi było lekko? Że to wszystko tylko mnie cieszyło? Że lubię być samotna obok kogoś, kto nawet nie zauważa, kiedy się rozpadam?

– Wiem… – jęknął. – Ale ty potrafisz się trzymać. A ja… nie chciałem nikogo skrzywdzić.

– I to ci się świetnie udało – odparłam, wstając od stołu.

Nie miał siły się bronić. Nie tym razem. Może po raz pierwszy poczuł, jak bardzo mnie zawiódł. Wyszłam z pokoju. Wróciłam po chwili z kubkiem herbaty, usiadłam z powrotem, ale nie spojrzałam na niego.

Długo to trwało?

– Dwa miesiące. Ale… to już skończone.

– Nie zadaję tych pytań, żeby ci było lżej, Michał. Nie licz na to, że zrzucisz to ze swoich barków i ci ulży. Po prostu muszę wiedzieć, z czym żyłam. To tyle.

Westchnął. Przez chwilę był zupełnie mały. Mój mąż, którego znałam przez tyle lat, siedział teraz przede mną jak obcy człowiek, który właśnie stracił wszystko, co miał – i jeszcze do końca tego nie rozumiał.

– Co teraz będzie? – zapytał cicho.

– Nie wiem. Jeszcze nie wiem. Ale jedno wiem na pewno – odpowiedziałam, wstając. – Ja nie uciekłam. Ty tak.

Musiałam się odsunąć

Zabrałam się w sobotę rano. Michał jeszcze spał, a ja już od godziny krzątałam się cicho po mieszkaniu. Walizka stała przy drzwiach, spakowana tylko na kilka dni. Nie było dramatycznego pakowania, nie było płaczu. Po prostu – wiedziałam, że muszę wyjść z tego powietrza, które przestało mnie karmić.

Pojechałam do Natalii, mojej siostry. Przyjęła mnie w dresie i z kubkiem kawy w dłoni.

– Wchodź – powiedziała tylko. – Nie pytam, bo i tak wiem.

Usiadłyśmy na kanapie. Dzieci biegały po mieszkaniu, a my siedziałyśmy wśród ich hałasu jak w bezpiecznym kokonie.

– Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że wierność to kwestia wyboru, nie uczucia? – odezwałam się po dłuższej chwili.

– Mhm. I dalej tak uważam.

Michał wybrał inaczej.

Natalia nie odpowiedziała od razu. Zamiast tego przytuliła mnie lekko, jakby nie chciała mnie połamać.

– Zawsze myślałam, że jestem mądra – powiedziałam. – Że potrafię czytać ludzi. Ale przy nim przestałam widzieć.

– Bo chciałaś wierzyć. A to czasem gorsze niż ślepota.

Wieczorem, gdy dzieci spały, zrobiłyśmy sobie herbatę i siedziałyśmy przy kuchennym stole jak kiedyś, gdy miałyśmy po kilkanaście lat i rozmawiałyśmy o chłopakach z liceum.

– Co teraz? – zapytała.

– Nie wiem. Potrzebuję oddechu. Spokoju. Nie chcę podejmować decyzji, kiedy jestem pełna bólu.

– Ale wiesz, że to on powinien się bać, prawda?

Uśmiechnęłam się słabo.

– Nie wiem, co on powinien. Ale wiem, że ja zrobiłam wystarczająco dużo. Teraz jego ruch.

Spojrzałam przez okno. U sąsiadów błyszczały światełka na choince. Ten dom nie był mój. Ale ten moment – ten był tylko mój. I to wystarczyło na teraz.

Nawet nie przeprosił

Wróciłam do domu po tygodniu. Klucze w dłoni wydawały się cięższe niż kiedykolwiek wcześniej. Michał siedział przy stole, jak wtedy, gdy zadałam mu to jedno pytanie. Nawet nie podniósł głowy, gdy usłyszał, że wchodzę. Jakby wiedział, że wrócę. Albo nie miał już siły być zaskoczony. W ciszy zdjęłam płaszcz, postawiłam torbę w kącie i usiadłam naprzeciwko niego. Miał przed sobą chłodną herbatę. Może po prostu nie chciało mu się już niczego podgrzewać.

– Nie wiem, co będzie dalej – powiedziałam. – Ale jedno wiem na pewno. Już nie będę siebie zmuszać, żeby ci było wygodnie. Już nie będę się tłumaczyć z tego, że jestem, jaka jestem. Zawsze robiłam wszystko, żeby było dobrze. A ty… ty nawet nie powiedziałeś „przepraszam”.

Spojrzał na mnie. Pierwszy raz naprawdę. Bez zgrywy, bez udawania silnego faceta.

Przepraszam.

Nie odpowiedziałam. Przeprosiny nie są walutą, która kupuje czas. Milczałam długo.

– To nie ja mam teraz naprawiać. Nie ja zdradziłam. Nie ja kłamałam. Nie ja zniknęłam.

Wstałam.

– Jeśli chcesz coś zmienić, to twoje zadanie. Ja już zrobiłam wszystko, co mogłam.

Nie zapytał, czy zostanę. Nie zapytał, czy go kocham. Może nie miał odwagi. Może już znał odpowiedź. Wyszłam na balkon. Śnieg cicho padał, jakby nie chciał nikogo zbudzić. Poczułam, że odzyskałam siebie. A co dalej? Nie wiem. Teraz to ja decyduję.

Patrycja, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama