„Na wigilii firmowej dostałam najlepszy prezent od kolegi. Myślałam, że to zaproszenie na wspólne święta, ale się przeliczyłam”
„Wystarczyło mi jedno zdanie, żeby znowu mieć nadzieję. Wieczorami leżałam na kanapie z telefonem w dłoni i czekałam. Czasem odpisywał od razu. Czasem po godzinie. Czasem w ogóle. A ja analizowałam każde słowo, każdą kropkę”.

Samotność nie boli od razu. Na początku jest wygodna – nie musisz się nikomu tłumaczyć, nikt cię nie zawodzi. Ale potem… Potem wracasz do pustego mieszkania, odgrzewasz mrożoną zupę i siadasz z kubkiem herbaty, patrząc w ekran telefonu, który milczy. Mam trzydzieści lat. Pracuję w marketingu. Lubię swoją pracę, ale nienawidzę weekendów. Ludzie mówią, że jestem „ogarnięta”, „fajna”, „ładna dziewczyna”. Tylko że żaden z tych ludzi nie zasypia sam przez trzynaście nocy z rzędu.
Tomasz był inny. Uważny. Ciepły. Przemycał we mnie świat, o jakim marzyłam – żart, spojrzenie, dotyk dłoni na chwilę za długi. Wiedziałam, że ma żonę. Ale też wiedziałam, że nie są szczęśliwi. Mówił mi to.
– On cię kręci – zauważyła Sylwia, malując rzęsy w łazience przed firmową wigilią.
– To nie takie proste – szepnęłam.
Na wigilii usiadł obok mnie. Pachniał jak drewno i pomarańcze. Nasze dłonie się musnęły. Spojrzał na mnie i wtedy mnie pocałował. Niepewnie. Miękko. Delikatnie. Jakby zapraszał mnie do świata, w którym w końcu nie będę sama.
– Muszę wracać – powiedział potem cicho.
Nie wiedziałam, że nie wróci już do mnie.
Wycofał się ze wszystkiego
Następnego dnia przeszłam obok jego biurka dwa razy. Za pierwszym tylko skinął głową. Za drugim udawał, że przegląda coś ważnego na komputerze. Zawsze miał czas na uśmiech. Zawsze rzucał: „I jak tam, Karolinko?”. A teraz? Cisza.
Po południu, kiedy szłam po herbatę, wszedł za mną do kuchni. Serce waliło mi jak młot.
– Tomasz… – zaczęłam cicho i z uśmiechem.
– Nie tutaj – rzucił, nie patrząc na mnie.
– Ale musimy porozmawiać.
Westchnął, wziął kubek z półki i nalał sobie kawy.
– To był błąd – powiedział, jakby recytował z kartki. – To nie powinno się wydarzyć.
– Błąd? – powtórzyłam, czując, jak oczy zaczynają mnie piec.
– Mam rodzinę. Nie chcę komplikować sobie życia.
Stałam w miejscu. Czułam się jak idiotka.
– Więc… nic nie czułeś?
Zamilkł na chwilę. Wziął łyk kawy.
– Karolina… Jesteś świetną dziewczyną, ale to nie ma sensu. Przepraszam.
Odsunął się i wyszedł. Z kubkiem, z moim sercem, z moimi nadziejami. Tak po prostu. Stałam tam jeszcze długo. Patrzyłam w ścianę, wciąż czując jego usta na swoich. Nie mogłam tego zrozumieć. Nie tak to miało wyglądać. Przecież coś między nami było. Ja to czułam.
Wróciłam na open space, uśmiechając się na siłę do monitora. Nikt nie widział, że zapadam się w środku. Wiedziałam, że to się nie skończyło. Jeszcze nie.
Trzymałam się nadziei
Zaczęło się od krótkich wiadomości. Najpierw oficjalnie: „Dziękuję za pomoc przy prezentacjach”. Potem coś o kawie, o pogodzie, o memie, który mu podesłałam. Niby neutralnie, niby służbowo, ale ja wyłapywałam każde ukryte „może…”. Wystarczyło mi jedno zdanie, żeby znowu mieć nadzieję.
Wieczorami leżałam na kanapie z telefonem w dłoni i czekałam. Czasem odpisywał od razu. Czasem po godzinie. Czasem w ogóle. A ja analizowałam każde słowo, każdą kropkę.
– Karo, on cię tylko trzyma w zapasie – powiedziała Sylwia, kiedy po raz kolejny czytałam na głos wiadomość: „Nie mogę teraz pisać, jestem z rodziną”.
– Ale odpisuje. Gdyby mu nie zależało, to by się nie odzywał.
– On się po prostu nie potrafi zdecydować. A ty tkwisz w czymś, co cię niszczy – mówiła, ale ja nie słuchałam.
Pewnego dnia poprosił, żebym poczekała z nim na parkingu po pracy. Siedziałam w samochodzie, dłońmi ściskając kierownicę, serce waliło mi jak oszalałe.
– Nie powinniśmy się więcej spotykać – powiedział, wsiadając do auta. – Karolina… Mam rodzinę. Mówiłem, że to był błąd.
Spojrzałam na niego. Miał zaczerwienione oczy, zaciśniętą szczękę.
– To nie był błąd – odpowiedziałam. – To było coś ważnego. I ja nie pozwolę, żeby to się tak po prostu skończyło.
Nie odpowiedział. Wysiadł. Zatrzasnął drzwi. Patrzyłam, jak odchodzi. Każdy jego krok wbijał mi się w serce. A ja wiedziałam, że to nie jest koniec. Nie dla mnie.
Nie umiałam przestać
Wigilia zbliżała się nieubłaganie. W pracy czuć było senny chaos – ludzie szykowali się do urlopów, przynosili pierniki i odliczali dni do wolnego. A ja czułam, jak z każdym mijającym dniem wpadam głębiej w otchłań.
Tomasz był coraz bardziej nieobecny. Już nawet nie odpisywał. Raz na korytarzu uciekł wzrokiem. Bolało mnie to bardziej niż wszystko inne. Czułam się jak wyrzucona z własnej głowy – jakby ktoś mi ukradł rzeczywistość.
– Musisz przestać – Sylwia złapała mnie za rękę, kiedy wieczorem siedziałyśmy u mnie na kanapie. – To cię zniszczy. Karo, on nie odejdzie od żony. Nigdy.
– Nie mogę tak po prostu przestać. Rozumiesz? Nie mogę. Ja już się w tym całym zgubiłam.
– Zrobisz sobie krzywdę. I im też – powiedziała cicho.
Spojrzałam na nią z wyrzutem.
– A ja co? Mam siedzieć i udawać, że nic się nie stało? Że mnie nie rozbił, nie zniszczył od środka?! Mam się uśmiechać przy barszczu, patrząc w ścianę i udawać, że jestem silna?
Sylwia pokręciła głową.
– Nie wiem, co masz zrobić. Tylko nie jedź tam, błagam.
Już wtedy wiedziałam, że ją zignoruję. Kupiłam trzy drobne prezenty: dla niego, dla niej i dla dzieci. Małe, symboliczne. Jakby to miało mnie wybielić. W Wigilię rano ubrałam się w beżowy płaszcz, spięłam włosy i wsiadłam do auta.
– Nie będę już ofiarą – szepnęłam do siebie, ruszając w drogę. – Zasługuję na szczęście.
Powiedziałam tylko prawdę
Zatrzymałam się dwie ulice dalej. Siedziałam w aucie może z dziesięć minut. A może trzydzieści. W radiu leciała „Cicha noc”, ironiczna jak nigdy. Podjechałam pod ich dom. Mały ogródek, lampki na krzakach, świąteczny wieniec na drzwiach. Idealna sceneria do koszmaru.
Drzwi otworzyła kobieta. Ubrana w granatowy sweter, z wilgotnymi dłońmi – pewnie właśnie myła naczynia.
– Dzień dobry. Szukam Tomasza. Chciałabym z nim porozmawiać. To… ważne – powiedziałam tak spokojnie, jak tylko potrafiłam.
– Przepraszam, a pani to...? – zapytała ostrożnie.
– Karolina. Pracujemy razem.
W progu stanął on. Zbladł natychmiast. Jakby zobaczył ducha.
– Karolina… co ty tu robisz? – zapytał półgłosem, nie ruszając się z miejsca.
– Przyszłam porozmawiać. Z tobą. I z twoją żoną – spojrzałam Ewie w oczy. – Ona chyba ma prawo wiedzieć.
Zrobił krok w moją stronę.
– Nie tutaj. Proszę cię...
– Nie. Teraz albo nigdy – weszłam do środka.
W salonie pachniało goździkami i kompotem z suszu. Choinka migotała. Dzieci siedziały przy stole, zerkając niepewnie. Przełknęłam ślinę.
– Przepraszam, że to robię w Wigilię, ale muszę wiedzieć. Muszę mieć odpowiedź.
Zwróciłam się do jego żony, Ewy.
– Tomek pocałował mnie na firmowej wigilii. Przez ostatnie tygodnie pisaliśmy do siebie. Myślałam, że to coś znaczy.
Kobieta patrzyła na niego z oczami jakby z kamienia.
– Tomasz?
On milczał. Patrzył w ziemię. I dopiero po długiej, okrutnej chwili powiedział:
– Wybieram rodzinę.
Ewa zesztywniała. Dzieci ucichły. Stałam tam z prezentami w dłoni i ze ściśniętym gardłem.
– Dobrze – wyszeptałam. – Przynajmniej już wiem.
Wyszłam. Drzwi zamknęły się za mną cicho. Tak cicho, jak pęka serce.
Zniszczyłam im święta
Zimno w mieszkaniu było dotkliwe jak nigdy. Rozgrzewałam dłonie o kubek z herbatą, ale i tak marzłam – nie z powodu temperatury. Całe ciało drżało, jakby nie mogło dojść do siebie po tamtym wieczorze. Prezenty zostawiłam w samochodzie. Nie miałam siły ich rozpakowywać ani wyrzucić. Leżały tam przez kilka dni jak dowód zbrodni. Jak coś, czego nie da się już cofnąć.
Na początku byłam wściekła. Nie na niego. Na jego żonę, Ewę. Za ten jej spokój. Za to, że nie krzyczała, nie wyrzucała mu walizki za drzwi. Po prostu stała tam jak zamurowana. A potem przyszły wyrzuty sumienia. Obrazy ich dzieci przy stole, jego bladej twarzy, jej milczenia.
– I co ci to dało? – spytała Sylwia, kiedy w końcu przyszła do mnie kilka dni po wszystkim.
– Nie wiem. Może miałam nadzieję, że… on się obudzi. Że wybierze mnie.
– Ale przecież... po co miałaś mu to robić?
Patrzyłam na okno. Śnieg topniał na parapecie.
– Może nie chodziło o miłość. Może po prostu chciałam wygrać.
Sylwia nie skomentowała. Znała mnie zbyt dobrze. Usłyszała w tych słowach całą prawdę. Chciałam być wybrana. Tak po prostu. Żeby ktoś postawił mnie na pierwszym miejscu, choć raz. Ale nikt tego nie zrobił. A ja... zrujnowałam im święta. I sobie też.
Nie zostałam wybrana
Sylwestra spędziłam sama. Odwołałam spotkanie z Sylwią, kłamiąc, że boli mnie głowa. Tak naprawdę nie miałam siły się uśmiechać, patrzeć, jak ktoś otwiera wino, jak składa życzenia na nowy rok. Nie miałam żadnych życzeń. Ani dla siebie, ani dla nikogo.
Za oknem petardy rozświetlały niebo, jedna po drugiej. Mieszkałam na czwartym piętrze, miałam dobry widok. Zazwyczaj to lubiłam – fajerwerki, blask, to poczucie, że coś się kończy, a coś zaczyna. Tym razem nie czułam nic.
Usiadłam z zeszytem i długopisem. Nie chciałam pisać na komputerze. Chciałam, żeby to bolało – żeby ręka zdrętwiała, żeby litery były nierówne. „Drogi Tomaszu” – napisałam na górze, a potem zamarłam. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Chciałam napisać: „przepraszam”, ale nie do końca to czułam. Chciałam napisać: „nienawidzę cię”, ale to też nie była prawda. Zamiast tego napisałam tylko kilka słów. „Nie musisz mnie pamiętać. Ja i tak już nigdy nie zapomnę”.
Zamknęłam zeszyt. Nie wysłałam listu. Włożyłam go między książki, nie wiem po co. Może kiedyś do tego wrócę. Może kiedyś go spalę. Byłam tylko momentem. Chciałam być czyimś życiem. Ale nim nie zostałam. Nie tym razem.
Karolina, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kpiłam z firmowych mikołajek, bo to dziecinada. Nie sądziłam, że ktoś tak szczerze ucieszy się z mojego prezentu”
- „Znalazłam w aucie chłopaka szalik, lecz nie był to prezent na mikołajki. Okazało się, że trzymam w rękach dowód zdrady"
- „To miała być zwykła mikołajkowa kawa. Facet przyszedł z różami i w jednej chwili wywrócił moje życie do góry nogami”

