„Na Wigilię matka przyprowadziła niespodziewanego gościa. Potraktowaliśmy go jak intruza, a on dał nam lekcję życia”
„Po kolacji przyszła pora na prezenty. Jak co roku mama podzieliła paczki i rozdawała każdemu po kolei, zaczynając od najmłodszych. Uśmiechy, podziękowania, błysk papierków. Wujek dostał sweter, ciotka jakieś perfumy, Tadeusz nie dostał nic”.

Zawsze, gdy nadchodziły święta, czułem lekkie napięcie. Nie ten przyjemny dreszcz, co dzieci czekające na prezenty. Raczej niepokój, bo święta w naszej rodzinie od lat były bardziej teatrem niż ciepłym spotkaniem. Zjeżdżało się to całe towarzystwo – ciotki, wujkowie, kuzyni, wszyscy z tym samym wyuczonym uśmiechem, a pod nim: złośliwość, oceny, podszyte zawiścią spojrzenia. I ja – wyuczony zawodnik, który potrafi przetrwać tych kilka godzin, odbębnić, uciec. Od lat to robiłem.
Nie lubiłem świąt
W tym roku miało być inaczej, a przynajmniej tak twierdziła mama, gdy do mnie zadzwoniła tydzień przed Wigilią.
– Piotrek, chciałam ci coś powiedzieć… – zaczęła.
– Mamo, tylko nie mów, że chcesz znowu zaprosić ciocię Hankę – zażartowałem.
– Nie, tym razem nie o Hankę chodzi… Chciałam cię uprzedzić, że przyjdę z kimś. Z Tadeuszem.
– Z Tadeuszem? – Powtórzyłem.
– Z moim… partnerem – wypowiedziała to słowo jakby z trudem. – Od jakiegoś czasu się spotykamy. Chciałam, żebyście się poznali.
Zamilkłem. Słowo „partner” brzmiało sztucznie w ustach mojej matki, jakby grała kogoś z reklamy leków na menopauzę.
– Piotrek? – zapytała po chwili.
– Jasne, mamo. Jak chcesz.
Nie powiedziałem jej, że nie wiem, co myśleć i że wręcz mnie to wkurza. Dlaczego mówi mi o tym dopiero teraz? Kim jest ten facet? Co on będzie robił z moją matką w Wigilię? Miałem wiele pytań, ale żadnej chęci, by je zadawać.
Zaskoczyła nas
W drodze do rodzinnego domu zastanawiałem się, czego się spodziewać. Mama zawsze była impulsywna. Po rozwodzie z ojcem przez długie lata była sama i nagle – jakiś Tadeusz. Co to w ogóle znaczy? I czemu nikomu go nie przedstawiła wcześniej? Zjeżdżałem się z poglądami reszty tej konserwatywnej familii, w której każde odstępstwo od normy było traktowane jak zagrożenie.
Zajechałem pod dom kilka minut przed osiemnastą. Choinka stała już ubrana w kącie salonu, pachniało barszczem i przypalonym karpiem, z kuchni dobiegały nerwowe szelesty, a z salonu – ciche pomruki rozmów. Wszedłem, zdjąłem płaszcz, powiesiłem go na starym wieszaku i od razu zauważyłem, że wszyscy już są.
Ciotka Helena z rękami splecionymi na brzuchu siedziała naprzeciwko wujka Zbyszka, który opowiadał zapewne jakieś nieśmieszne anegdoty. Kuzyn Marek scrollował coś w telefonie, a jego żona obok udawała zainteresowanie rozmową z babcią. Wtedy drzwi się otworzyły. Mama weszła pierwsza, uśmiechnięta, trochę spięta, a za nią mężczyzna w szarym swetrze, postawny, ale nie nachalny. Twarz spokojna, trochę zmęczona. Rozglądał się po salonie, jakby próbował zapamiętać każdy detal.
Było niezręcznie
– Dobry wieczór – powiedziała mama zbyt głośno. – Chciałam wam przedstawić Tadeusza.
Zapadła cisza. Nawet wujek Zbyszek przestał gadać. Spojrzenia wszystkich zatrzymały się na Tadeuszu, jakby był jakimś niepożądanym gościem, który wszedł do niewłaściwego domu.
– A kto to taki, Marysiu? – Zapytała ciotka, udając uprzejmość.
– To Tadeusz. Chciałam, żebyście go poznali – odpowiedziała mama, trochę ciszej i niepewnie.
– Trochę późno na nowe znajomości, nie sądzisz? – mruknął wujek, zerkając na kuzyna, jakby liczył na jego potwierdzenie.
– Zostanie na dłużej, czy tylko dziś? – Zapytał Marek, nie podnosząc wzroku znad telefonu.
– Miło państwa poznać – powiedział spokojnie Tadeusz.
Nie dodał nic więcej. Stał obok mamy z rękami wzdłuż ciała, nie próbując się uśmiechać, nie broniąc się, jakby wiedział, że niczego nie musi udowadniać albo już dawno przestał próbować.
Nie znaliśmy go
Usiadłem obok babci. Mama poszła do kuchni, Tadeusz usiadł na końcu stołu, jak najdalej od wszystkich. Żadne z nas nie odezwało się przez kilka minut. Z jednej strony byłem wściekły, że mama wrzuciła go w to wszystko bez żadnego uprzedzenia, jakby w ogóle nie przemyślała, z kim ma do czynienia, ale z drugiej – coś w sposobie, w jaki Tadeusz znosił to milczenie, coś w jego spokoju, zaczynało wzbudzać we mnie współczucie albo może znajome poczucie bycia nie na miejscu.
Po kolacji przyszła pora na prezenty. Jak co roku mama podzieliła paczki i rozdawała każdemu po kolei, zaczynając od najmłodszych. Uśmiechy, podziękowania, błysk papierków. Wujek dostał sweter, ciotka jakieś perfumy, Marek zestaw do whisky. Tadeusz nie dostał nic.
– Ups – zaśmiał się kuzyn. – Zapomnieliśmy o jednym prezencie.
– Nie wiedzieliśmy, że ktoś jeszcze będzie – dodała ciotka z uśmiechem, który niczego nie ukrywał.
Mama spojrzała na Tadeusza przepraszająco, ale on tylko lekko uniósł brwi, jakby go to nie dziwiło.
– Proszę się nie przejmować – powiedział cicho.
Nie spodziewaliśmy się
Wstał, sięgnął do torby, którą miał przy sobie, i wyjął kilka małych pakunków, zapakowanych w szary papier przewiązany sznurkiem. Podał je mamie, a ta rozdała je po kolei.
– Pozwoliłem sobie przynieść drobiazgi – powiedział spokojnie, siadając z powrotem.
W paczkach były ręcznie robione drewniane ozdoby – każda inna. Jedna ciotka dostała aniołka, druga renifera, Marek gwiazdę z grawerem. Nawet babcia się uśmiechnęła, obracając w dłoni drewnianą szopkę.
– Zrobiłeś je sam? – zapytałem, nie kryjąc zaskoczenia.
– Tak. Lubię dłubać w drewnie.
Zerknąłem na Tadeusza. Wcale nie wyglądał, jakby oczekiwał wdzięczności. Siedział spokojnie, jakby dla niego nie liczyło się, czy ktoś powie „dziękuję”. Wystarczyło mu, że mógł coś dać. I właśnie wtedy poczułem, że zaczyna mnie to obchodzić.
Wieczór się przeciągał, większość towarzystwa zasiadła przed telewizorem. Wujek zasnął z otwartą buzią, kuzynka przeglądała zdjęcia w telefonie. Poszedłem do kuchni po herbatę. Tadeusz już tam był, nalewał wodę do czajnika. Zaskoczyło mnie to. Przez cały wieczór trzymał się na uboczu, a teraz nagle stał w centrum tego małego, znanego mi miejsca, jakby to było zupełnie naturalne.
Doceniłem go
– Nie jesteś moim ojcem – powiedziałem, zanim zdążyłem się zastanowić, czy powinienem to mówić.
Odwrócił się powoli. Nie wyglądał na zaskoczonego.
– Wiem.
Chciałem powiedzieć coś więcej, ale długo nie przychodziło mi do głowy nic konkretnego. W końcu odezwałem się cicho:
– Ale może… spróbujmy się poznać.
Przez dłuższą chwilę nic nie mówił, a potem kiwał głową, jakby to ważył. W końcu spojrzał mi w oczy.
– Dziękuję, Piotrze. To dużo dla mnie znaczy.
Wróciłem do siebie dzień po świętach. Nie wiedziałem, co przyniesie ta relacja. Nie robiłem żadnych wielkich planów, ale coś się we mnie zmieniło. To był ten jeden moment, gdy Tadeusz podał mi herbatę w kuchni. Nic wielkiego, ale czułem, że nie próbował być moim ojcem i za to mu właśnie byłem wdzięczny.
Zobaczyłem w nim człowieka, który nie oczekiwał niczego. Nie potrzebował akceptacji całej rodziny, po prostu przyszedł i był sobą. Zrobił coś z serca i to wystarczyło, żeby mnie poruszyć.
Piotr, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Planowałem zostawić żonę tuż po Bożym Narodzeniu. Miało być z klasą, ale wróciłem za późno i wywołałem katastrofę”
- „Mój syn przygotował pierniczki dla tatusia i poczęstował sąsiada. W te święta żona zamiast kolęd wyśpiewa mi prawdę”
- „Dostałam od szefa kalendarz adwentowy z niespodzianką. Z każdym okienkiem brnęłam coraz głębiej w niebezpieczną grę”

