„Na Wielkanoc nagotowałam żurku dla dzieci, a one nawet nie zadzwoniły. Czekają już tylko na moją trumnę i spadek”
„Zostałam na Wielkanoc sama z moimi plackami, sałatkami, mięsem i dużym garem żurku. Przez całe święta nie tylko żadne z dzieci do mnie nie przyjechało, ale i nie zadzwoniło. Coś mi się zdaje, że wszyscy razem zbiorą się dopiero po mojej śmierci”.

Zjadłam odrobinę żurku z jajkiem i białą kiełbasą, ale każda kolejna łyżka stawała mi w gardle. Ciszę przerywał jedynie dźwięk telewizora, w którym właśnie trwał program śniadaniowy, a uśmiechnięta prezenterka opowiadała o staropolskich zwyczajach wielkanocnych. Na stole pyszniły się piękne dekoracje z palmy przystrojonej żółtymi żonkilami i kolorowymi kokardami z bibuły. Obok poukładane były pisanki w wielu różnych odsłonach – pochodzące z różnych regionów Polski.
– Niegdyś jajka gotowano w wywarze z łupinek cebuli. Na zielono barwiono je za pomocą młodego żyta zerwanego prosto z pola – tłumaczyła jakaś zaproszona kobieta ubrana w ludowy strój.
Dalsza opowieść o dzieleniu się w jej domu gotowanym jajkiem i składaniu przy tym życzeń wywołała łzy w moich oczach. U nas niegdyś też kultywowaliśmy ten zwyczaj. Gdy dzieci były małe, nasze mieszkanie tętniło życiem.
Przed Wielkanocą panował rozgardiasz
Agnieszka uwielbiała spędzać ze mną czas w kuchni. Już niemal na tydzień przed świętami piekłyśmy pierniki. Tak, tak. Wiem, że pierniki wszystkim kojarzą się z Wigilią i Bożym Narodzeniem. U nas jednak wypiekaliśmy je także na Wielkanoc. Udało mi się zdobyć foremki w kształcie jajek, którymi córcia pieczołowicie wycinała ciasteczka. Później był cały rytuał z dekorowaniem ich lukrem. Agusia pomagała mi także w pieczeniu i zdobieniu wielkanocnych babek. No i mazurka, którego nigdy nie mogło zabraknąć na naszym stole.
Wspólnie z Olą robiłyśmy warzywną sałatkę. Ile to razy siedziałyśmy długo w nocy, krojąc pracowicie ugotowane marchewki, pietruszki, selery, ziemniaki, jajka, korniszony. Zawsze robiłyśmy trzy duże miski, żeby dla wszystkich wystarczyło. W końcu było nas aż pięcioro, a na wielkanocne śniadanie przyjeżdżali jeszcze moi rodzice i teść.
– Babcia, dziadek – piszczały maluchy jedno przez drugiego, doskonale wiedząc, że dostaną słodki upominek.
Ale najwięcej emocji budziło oczywiście malowanie pisanek i szykowanie koszyczka do święcenia. Gdy dzieciaki nieco podrosły, musiałam przygotowywać aż trzy, bo żadne z nich nie chciało ustąpić i zrozumieć, że wystarczyłaby jedna wspólna święconka.
– Mamo, mamo. Dlaczego Tomek miałby trzymać koszyczek w kościele, a ja nie? – piszczała zawsze Agnieszka, którą, jako najstarszą, próbowałam przekonać do zrezygnowania z tej zaszczytnej funkcji na rzecz małego brata.
Ale to były naprawdę wesołe czasy. W Niedzielę Wielkanocną zawsze wspólnie wybieraliśmy się na poranną rezurekcję, a po powrocie z kościoła do domu zaczynaliśmy przygotowanie do uroczystego śniadania. Stół nakrywaliśmy ozdobnym białym obrusem obszytym koronką. Ja nastawiałam do podgrzania żur z białą kiełbasą ugotowany w sobotę, a moja mama kroiła domowe kiełbasy, pieczone mięsa, ciasta. Dzieciaki także towarzyszyły w przygotowaniach, ustawiając talerzyki i sztućce, układając na stole święconkę i ustawiając wielkanocny bukiet ze świeżych kwiatów zerwanych prosto z ogródka babci.
Wspominam i robi mi się smutno
Moich rodziców już dawno nie ma z nami. Kazik nie żyje od pięciu lat. Dzieci są już dorosłe. Agnieszka mieszka w stolicy z mężem i dwójką dzieci. Ola wyjechała na stałe do Niemiec, gdzie również założyła rodzinę. A Tomek? Tomek to taki wolny duch. Trochę mieszkał w Niemczech, trochę w Anglii i Francji. Później wyjechał na jakiś czas w podróż po Azji. Dla mnie, która nigdy nie opuszczała Polski i nie leciała samolotem, jego styl życia jest równie odległy, co lot na Księżyc.
Ostatnio syna widziałam dwa lata temu, gdy przejazdem akurat wpadł do Polski. Teraz ponoć planuje wyjazd do Meksyku. Wiem to z opowieści dziewczyn, które mają kontakt z bratem. Gdy czasami przyjeżdżają, łączą mnie z nim na Skypie. Sama nie potrafię obsługiwać Internetu. To córki pokazują mi zdjęcia na Facebooku, na których mój syn pozuje na jakichś egzotycznych plażach, pustyniach, pod palmami, kamiennymi posągami i Bóg wie, gdzie jeszcze.
– Mamo, kobiety w twoim wieku doskonale radzą sobie z komputerem, mają swoje konta w mediach społecznościowych, wstawiają zdjęcia, dzielą się przemyśleniami na grupach, prowadzą blogi – jakiś czas temu tłumaczyła mi Agnieszka, a ja w jej głosie wyraźnie słyszałam zniecierpliwienie.
– Dajcie spokój, to nie na moje lata. Swoje przeżyłam i już głowa nie ta, żeby się uczyć tych wszystkich nowości – nie mam pojęcia, dlaczego nie potrafią zrozumieć, że dla mnie cała ta dzisiejsza technika naprawdę jest za trudna.
W tym roku kończę siedemdziesiąt pięć lat, robię się coraz słabsza i zwyczajnie nie mam ani serca, ani pamięci do tych wszystkich dzisiejszych wynalazków. I tak szczęście, że w moim wieku, z moimi dolegliwościami jeszcze sobie radzę z codziennością. Sama sprzątam, gotuję, piorę, robię zakupy, jeżdżę do przychodni i apteki. Ale sił już coraz mniej. Czasami mam wrażenie, że, z dnia na dzień robię się coraz słabsza. A może to brak motywacji w życiu? Już sama nie wiem.
Córki obiecały, że przyjadą na Wielkanoc
Coraz częściej łapię się na tym, że żyję wspomnieniami i mam coraz mniej chęci na zmiany. Gdyby chociaż dzieci i wnuki były bliżej. Widzę, jak jest u mojej sąsiadki. Zosia jest tylko rok młodsza ode mnie, ale pełna werwy. No cóż, ona ma po co żyć. Córka mieszka na tym samym osiedlu i odwiedza ją kilka razy w tygodniu. Syn w soboty przywozi jej zakupy i zabiera ją na działkę. A wnuki wpadają na niedzielny obiad.
Tymczasem u mnie… No cóż, moje dzieci mają swoje własne życie i zdaje się, że niewiele jest w nim miejsca dla starej matki. Ola wpada do Polski kilka razy w roku. O wizycie Tomka, który wciąż jest w tych swoich podróżach, nie mam co marzyć.
Byłam pewna, że Ola zatrzyma się u mnie z mężem i synem, zaprosimy także Agnieszkę z rodzinką. Ech, byłoby prawie tak, jak przed laty. Nasz dom znowu tętniłby życiem. Już nawet kupiłam upominki dla całej trójki wnuków.
Ola jednak wizytę odwołała na dwa tygodnie przed świętami. Ponoć wypadło jej coś ważnego w pracy i nie było szans, żeby przyjechała do Polski.
– Zrozum, mamuś, nie opłaca się jechać na cztery dni wolnego. Lepiej w tym czasie spokojnie wypocząć – tłumaczyła mi przez telefon.
– Ale przecież z Niemiec nie jest tak daleko. A może jednak udałoby się wam wpaść? – próbowałam ją przekonać, ale nie było szans na zmianę decyzji.
Byłam jednak pewna, że Agnieszka z dzieciakami wpadnie do mnie na niedzielne śniadanie. Zakupy zaczęłam robić na długo przed świętami. Już nie mam siły nosić ciężkich siatek, dlatego rzeczy kupowałam stopniowo. Upiekłam szynkę według swojej starej receptury. W końcu nie ma to jak domowa wędlina, czyż nie? Zrobiłam też mazurka z kajmakiem, drożdżową babkę, sernik, jajka faszerowane pieczarkami, sałatkę jarzynową. Nie będę ukrywać, że czas w kuchni porządnie mnie zmęczył. Byłam jednak bardzo szczęśliwa na myśl o tym rodzinnym czasie. W końcu tak rzadko zbieraliśmy się wspólnie przy stole.
Nie zapomniałam też o swoim popisowym żurku, którym od zawsze zajadały się dzieciaki. W końcu na wielkanocnym stole nie może zabraknąć tego dania, prawda? Sama za nim nie bardzo przepadam i dawniej zjadałam jedynie symboliczną odrobinę. U nas panował taki zwyczaj, że każdy musiał spróbować wszystkiego, co znalazło się na wielkanocnym stole.
W sklepie spod blokiem, do którego poszłam po majonez, spotkałam sąsiadkę. Zosia też robiła ostatnie świąteczne zakupy. Koleżanka od razu zauważyła moją radość.
– A co ty Hela taka szczęśliwa? Aż promieniejesz – uśmiechnęła się do mnie przy stoisku z warzywami, gdzie wybierała soczyste pomidorki koktajlowe. – Pewnie pani córki przyjeżdżają na święta, co? – dodała.
– A przyjeżdżają, przyjeżdżają. Już nie mogę doczekać się wizyty Agnieszki z rodzinką – nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu na myśl o tej wizycie.
– Pewnie, pewnie. W końcu nie ma to jak dom tętni życiem. Ja nie wyobrażam sobie, że dzieci mogłyby być gdzieś daleko i żebym miała zostać na święta sama. Tak, jak ten Antoni spod dwójki. Biedaczysko. A przecież on też ma trójkę dzieciaków. Że też to wstydu nie mają, żeby tak zostawić ojca samego sobie – zakończyła, wędrując do kasy.
Zostałam sama z garem żurku
I co się okazało? Że moje dzieci nie lepsze. Agnieszka w ostatniej chwili odwołała wizytę, twierdząc, że mąż dostał w pracy jakiś kupon czy coś takiego na wyjazd na święta w góry. Ale czy to prawda? On pracuje w agencji ubezpieczeniowej i jestem pewna, że takich prezentów pracownikom się nie daje. Co jednak miałam powiedzieć? Starałam się zachować rześki ton i życzyć im udanej podróży.
I tak zostałam na Wielkanoc zupełnie sama. Z tymi moimi plackami, sałatkami, mięsem i dużym garem świątecznego żurku. Przez całe święta nie tylko żadne z dzieci do mnie nie przyjechało, ale i nawet nie zadzwoniło. Już nie mają dla mnie czasu. Coś mi się zdaje, że wszyscy razem zbiorą się dopiero po mojej śmierci, żeby podzielić pomiędzy siebie należny im spadek.
Helena, 75 lat
Czytaj także:
- „W Wielkanoc stał się cud – siostra mamy z zołzy zmieniła się w milutką ciocię. Wszystko przez słowa księdza proboszcza”
- „Na wielkanocne śniadanie, pomiędzy jajkiem a sałatką, żona zaserwowała mi pozew o rozwód. Po 15 latach poczułem ulgę”
- „Teściowa gardziła moją babką drożdżową na Wielkanoc. Tylko czekałam, aż wyrzuci ją do śmieci”

