Reklama

W kuchni pachniało żurkiem, ciasto rosło w piekarniku, a mama po raz setny sprawdzała, czy serwetki na stole są idealnie równo ułożone. Z głośników sączyła się cicho jakaś ballada, a ja siedziałam przy stole i obierałam jajka. Nienawidziłam tego świątecznego udawania – że wszystko jest w porządku, że rodzina to jedność, że siedzimy razem z miłości, a nie z obowiązku.

Reklama

– Tylko nie zapomnijcie, że Natalia nie je mięsa – rzuciła mama, przeglądając w notesie listę dań.

– Mamo, mówiłaś to już pięć razy – mruknęłam, zbyt zmęczona, by udawać entuzjazm.

– Bo wszystko musi być idealnie – powiedziała z naciskiem, zerkając na mnie. – Dzisiaj Bartek przyprowadza ją po raz pierwszy, chcę, żeby czuła się jak w domu.

Ojciec wszedł do kuchni z kubkiem kawy i uśmiechnął się krzywo.

– Lepiej się dobrze ubrać, bo dzisiaj mamy wielkie przedstawienie – rzucił ironicznie i od razu dostał od mamy pełne dezaprobaty spojrzenie.

– Tato, daj spokój – powiedziałam, ale tak naprawdę miał rację. Cała ta sytuacja bardziej przypominała teatr niż rodzinne spotkanie. Bo kiedy wszystko w rodzinie dzieje się „jak należy”, nie trzeba aż tylu przygotowań, prawda?

Od miesięcy słyszałam o Natalii – że jest cudowna, ciepła, mądra, że Bartek planuje się jej oświadczyć. Mama opowiadała o niej znajomym, jakby była już jej synową. A ja tylko słuchałam i uśmiechałam się pod nosem.

Wszyscy byliśmy zaskoczeni

Punktualnie o trzynastej rozległ się dźwięk domofonu.

– To oni! – zawołała mama, jakby Bartek przyprowadzał samą księżniczkę Dianę, i pognała do drzwi. Ojciec tylko westchnął i poprawił sobie krawat, choć święta w naszym domu od zawsze były w stylu „na luzie”. Dziś jednak wszystko miało wyglądać perfekcyjnie.

Zerknęłam z kuchni do przedpokoju i już z daleka widziałam, że coś się nie zgadza.

Bartek wszedł pierwszy – uśmiechnięty, lekko spięty – a za nim... jakaś dziewczyna. Tyle że to nie była Natalia. O nie. Tamta Natalia nie miała czerwonych włosów, obcisłych skórzanych spodni i kolczyka w nosie. Ta dziewczyna wyglądała jak ktoś, kto bardziej pasowałby do koncertu rockowego niż do wielkanocnego stołu w domu moich rodziców.

Mama zamarła, ale tylko na sekundę.

– Cieszę się, że wreszcie się poznajemy, Natalio... – powiedziała z nieco sztucznym uśmiechem i wyciągnęła rękę.

Bartek odchrząknął i poprawił kołnierzyk.

To Justyna, mamo – rzucił cicho. – Justyna, to moja mama, tata, siostra...

– Miło mi państwa poznać – powiedziała dziewczyna z uśmiechem. Jej głos był spokojny, nieco zbyt spokojny, jakby też wiedziała, że coś tu nie gra.

Ojciec tylko skinął głową i nic nie powiedział. Mama zamilkła, po czym rzuciła krótko:

– W takim razie zapraszam do stołu.

Usiedliśmy w milczeniu. Talerze zabrzęczały, sztućce stuknęły o porcelanę.

„Nie tak to miało wyglądać” – pomyślałam. – „Wcale nie tak”.

Spojrzałam na Bartka, który próbował udawać, że wszystko jest w porządku, i na mamę, której ręce lekko drżały, gdy nalewała żurek. Byłam jedyną osobą przy stole, która wiedziała, że nie powinniśmy udawać, że nic się nie stało.

Robiliśmy dobrą minę do złej gry

Żurek był pyszny. Mama robiła go co roku według przepisu babci z własnego zakwasu. Ale nikt nie mówił o tym ani słowa. Nawet ciocia Bożena, która przyszła później i zwykle rozpływała się nad każdym daniem. Dziś tylko mechanicznie mieszała w talerzu i zerkała na Justynę spod rzęs.

Rozmowa się nie kleiła. Ojciec milczał, jakby ktoś kazał mu siedzieć na gwoździach. Mama zadawała uprzejme pytania, ale jej uśmiech wyglądał, jakby był przyklejony plastrem do twarzy. Bartek udawał wyluzowanego, ale gryzł widelec, co robił zawsze, gdy był zestresowany. A Justyna zachowywała się, jakby przyszła tu po odbiór przesyłki, a nie na rodzinny obiad. Jakby chciał już wyjść.

A jak się poznaliście? – przerwała ciszę ciocia Bożena z wymuszonym entuzjazmem.

Justyna spojrzała na Bartka, potem z powrotem na ciocię.

– To... dłuższa historia – powiedziała i uśmiechnęła się dziwnie. Ani ciepło, ani chłodno. Jakby to wcale nie było jej interesujące.

A co z Natalią? – odezwał się ojciec. Pojedyncze słowa, rzucone w powietrze jak kamień.

Bartek zamarł. Nóż zatrzymał się na pół drogi do mięsa.

To nie jest temat na dziś, tato – odpowiedział cicho.

Zapanowała cisza, w której słychać było tylko jak widelec cioci Bożeny uderza o talerz. Mama udawała, że nie słyszy, i dolała sobie herbaty.

Justyna bawiła się obrączką od serwetki. Bartek patrzył w talerz. Ja obserwowałam ich wszystkich i czułam, jak w gardle rośnie mi klucha.

„Ile jeszcze mam to znosić?” – pomyślałam. – „Ile jeszcze będziemy udawać?”.

Atmosfera zagęszczała się z każdym kęsem i każdą minuta milczenia.

Rodzice byli w kropce

Wieczorem dom cichł jak po burzy. Siedziałam na schodach, z kubkiem herbaty, przeglądając coś w telefonie. Usłyszałam, jak w kuchni zaczyna się cicha rozmowa. Miałam wstać i pójść do siebie, ale coś mnie zatrzymało. Ciekawość?

Dlaczego przyprowadził tę dziewczynę, skoro mówił o tamtej? – głos mamy był zdławiony. – To wariactwo, Janek. Ja przez miesiąc kompletowałam dania pod wegetariankę, myślałam, że to będzie uroczystość. A to jest jakaś... kpina.

– Może Natalia się z nim rozstała... – mruknął ojciec.

– Ale nie mógł nam po prostu powiedzieć?

– Nie wiem. Może coś się stało? Może dlatego on teraz robi z nas głupców, bo sam już nie wie, co ma robić.

– Ale żeby tak po prostu przyjść z inną kobietą i udawać, że wszystko jest w porządku? – głos mamy stawał się coraz bardziej nerwowy. – Ja nie rozumiem. Po prostu nie rozumiem. I jeszcze to „to nie temat na dziś” – przedrzeźniała Bartka. – A niby na kiedy, przepraszam? Na następne święta?!

– Spokojnie. Oni coś ukrywają. A my, jak te ciołki, udajemy, że wszystko gra.

– Ja już nie mam siły – mama wyszeptała, jakby się łamała.

Siedziałam w bezruchu, czując jak ściska mi się żołądek. Czułam ból mamy, jej upokorzenie. Ale najbardziej... bezsilność. Nie mogłam dłużej tego słuchać. Odłożyłam kubek, cicho weszłam po schodach. Wiedziałam, co muszę zrobić. Nie mogłam już milczeć.

Brat nieźle namieszał

Znalazłam go w jego pokoju. Siedział sam na łóżku z telefonem w ręku, Justyny już nie było. Może wyszła zapalić, może uciekła od tej farsy – nie obchodziło mnie to. Zamknęłam za sobą drzwi, stanęłam po środku pokoju i patrzyłam na niego. On nawet nie podniósł wzroku.

– Powiedz mi prawdę. Co się stało z Natalią? – rzuciłam.

– Nie teraz, Aga – burknął, jakbym go prosiła o podanie herbaty, a nie rozliczenie z kłamstw.

Teraz. W tej chwili. Albo pogadamy wszyscy razem z rodzicami – powiedziałam twardo. Zadziałało. Podniósł głowę, w oczach błysk złości, a potem... rezygnacja.

– To nie twoja sprawa.

– Zrobiłeś z mamy wariatkę, a teraz udajesz, że wszystko gra? – głos mi zadrżał, ale się nie zatrzymałam. – Bartek, co się z tobą stało?

Milczał. Ale już nie było odwrotu. Z jego twarzy schodziła ta maska beztroski, krok po kroku. W końcu odłożył telefon, pochylił się, oparł łokcie na kolanach i powiedział cicho:

– Natalia… Zostawiła mnie.

– Dlaczego?

– Bo się dowiedziała czegoś okropnego – jego głos był matowy. – Dowiedziała się o Justynie. Zdradziłem ją. Pół roku temu. Raz. Może dwa, ale wystarczyło.

Zrobiło mi się słabo.

– Justyna zaszła w ciążę – dodał po chwili. – A potem straciła ciążę. Ale... już było za późno. Natalia się dowiedziała. I nie mogła mi tego wybaczyć.

Stałam jak wmurowana. Mój brat, ten odpowiedzialny, wrażliwy chłopak, właśnie rozpadł się na kawałki. I nie wiem, co mnie bolało bardziej – to, co zrobił, czy to, jak bardzo starał się to wszystko ukryć.

– I zamiast przeprosić rodzinę i powiedzieć prawdę, ciągniesz za sobą dziewczynę, która nawet nie wie, gdzie trafiła?

– Justyna wie – szepnął. – Chciałem... zrobić to dobrze. Zrobić coś właściwego. Wziąć za nią odpowiedzialność.

– A może po prostu bałeś się zostać sam? – rzuciłam ostro. – Bo z tego, co widzę, to nie jest miłość. To jakaś desperacja.

On tylko siedział smutny. A ja już wiedziałam, że tej ciszy długo nie zniosę. Czas powiedzieć wszystko.

Rodzice musieli się dowiedzieć

Następnego dnia, w samo południe, gdy wszyscy zasiedliśmy ponownie do świątecznego stołu, a mama z niezmiennym, napiętym uśmiechem nakładała pieczeń na talerze, poczułam, że dłużej nie mogę tego znosić.

Naprawdę nie chciałam tego mówić w taki sposób, nie przy wszystkich. Ale milczenie dusiło mnie od środka. Spojrzałam na Bartka. Unikał mojego wzroku. Justyna znowu przyszła i siedziała jak cień, niepewna, nieobecna. Rodzice udawali, że nic nie widzą.

Nie możemy dalej udawać – powiedziałam nagle, odkładając widelec. – To Natalia miała do nas dołączyć. A ta dziewczyna nie przyszła tu z miłości. Nie udawajmy dłużej.

Zapadła cisza. Ciocia Bożena zastygła z łyżką w powietrzu, a wujek Marek podniósł brwi. Mama spojrzała na mnie pytająco.

– Agnieszka... o co ci chodzi? – zapytała ostrożnie.

– Mamo, tato – zaczęłam spokojnie, ale zdecydowanie. – Bartek zdradził Natalię. Justyna zaszła w ciążę i ją straciła. Natalia się dowiedziała i odeszła. A Justyna... teraz tu z nami siedzi, bo mój brat próbował zatuszować, co się naprawdę wydarzyło.

Justyna spuściła głowę. Bartek wpatrywał się w stół, jakby chciał w niego zapaść.

– Bartek... to prawda? – głos mamy był łamliwy. Ojciec nie odezwał się ani słowem.

Bartek skinął głową. Tylko tyle. Bez tłumaczenia. Mama wstała od stołu. Przez chwilę wyglądała, jakby zawróciło się jej w głowie. Z oczu płynęły jej łzy. Ojciec bez słowa odsunął się od stołu i wyszedł do ogrodu.

– Przepraszam – wyszeptał Bartek.

Ale było już za późno. Tego, co się właśnie rozsypało, nie dało się tak łatwo posklejać.

To była Wielkanoc, której nikt nie zapomni

Bratek i jego dziewczyna wyjechali tego samego wieczoru. Justyna miała spakowaną torbę już wcześniej – jakby przeczuwała, że ten obiad się tak skończy. Bartek nie powiedział za wiele. Tylko tyle, że potrzebuje czasu, że musi wszystko sobie przemyśleć. Ojciec odprowadził go do drzwi w milczeniu. Mama nawet nie zeszła z piętra.

Zostałam z nimi. Z rodzicami. Z ciszą, która teraz była jeszcze cięższa niż wcześniej.

Przez kolejne dni chodziliśmy po domu jak duchy. Mama więcej sprzątała, niż mówiła. Ojciec siedział w ogrodzie, wpatrzony w ścianę garażu, jakby próbował sobie przypomnieć, kiedy dokładnie jego syn przestał być tym samym chłopcem, który rysował kredkami po tapecie. A ja czułam tylko pustkę.

Bartek się nie odzywał. Czasem widziałam, że mama przegląda telefon, jakby czekała na wiadomość. Ale żadna nie przychodziła.

Nie rozmawialiśmy o tym. Nie próbowaliśmy się nawzajem pocieszać. Każde z nas miało swój żal i swoje pytania bez odpowiedzi. Może kiedyś będzie lepiej. Może. Ale Wielkanoc już nigdy nie będzie taka sama.

Tamta Wielkanoc była inna. I choć minęło już trochę czasu, nadal pamiętam ten moment, gdy wszystko się posypało. Bo nie była to po prostu nie ta dziewczyna. To był nie ten człowiek.

Agnieszka, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama