Reklama

Z Tomkiem jesteśmy razem od pięciu lat. Ludzie mówią, że jesteśmy idealni dla siebie. On spokojny, cierpliwy, ja zorganizowana, konkretna. Mamy wspólne konto, wspólną lodówkę i plany na przyszłość. Dom, pies, dzieci – wszystko według harmonogramu. Czasem tylko w środku czułam, że coś we mnie nie gra. Że nie jestem taka pewna siebie, jaką udaję.

Chciałam się wyszaleć

Wieczór panieński zorganizowały mi przyjaciółki – „ostatnia, szalona noc wolności”, jak to nazwała Magda, moja świadkowa. Byłam zmęczona po tygodniu pracy, ale nie wypadało odmówić.

W lokalu było głośno, światła migotały jak w kiepskim teledysku z lat 2000, a dziewczyny co chwilę podrzucały mi kolejnego drinka. Zwykle nie piję za dużo – nie lubię tracić kontroli. Ale tego wieczoru nie chciałam odstawać. Śmiałam się, tańczyłam, ktoś zrobił zdjęcie mojej koronie z napisem „Panna Młoda”.

Potem – dziura. Mgła. Przebłyski korytarza hotelowego. Głos. Czyjś dotyk na moim ramieniu. Rano obudziłam się z bólem głowy i wyrzutami sumienia, których nie umiałam nawet nazwać. Wróciłam do domu, wypiłam litr wody, schowałam koronę do szuflady i powiedziałam sobie: „Nie ma sprawy. Nic się nie stało”. Ślub za miesiąc. Nie czas na komplikacje.

Pobraliśmy się, przyjęcie się udało, rodzina wzruszona, znajomi zachwyceni. Zdjęcia już czekały w folderze zatytułowanym „najpiękniejszy dzień życia”. Ale ja nie mogłam spać. Od kilku dni miałam mdłości, byłam osłabiona, drażliwa. Wmawiałam sobie, że to stres, że to jeszcze echa wesela, zmęczenie i emocje. W końcu kupiłam test.

Zrobiłam go rano, kiedy Tomek jeszcze spał. Dwie kreski pojawiły się bardzo szybko. Stałam nad umywalką i patrzyłam, jakby to nie mogło być prawdziwe. Próbowałam coś poczuć – może radość, może wzruszenie. Ale w głowie zaczęło mi się wszystko mieszać.

Przypominałam sobie kalendarz, liczyłam dni. Ślub był cztery tygodnie temu. Wieczór panieński – pięć. Wdech, wydech. Przecież to może być Tomka dziecko. Przecież uprawialiśmy seks po ślubie. Tak, na pewno. Ale nie mogłam się uspokoić.

– Anka? – Tomek wszedł do łazienki. – Co robisz tak wcześnie?

Zanim zdążyłam coś ukryć, zauważył test w mojej dłoni.

– Co to…? – Podszedł, spojrzał. – Naprawdę?

Nie odpowiedziałam, tylko kiwnęłam głową.

– Boże, to cudownie! – uśmiechnął się szeroko i mocno mnie objął. – Będziemy rodzicami! Nie sądziłem, że tak szybko, ale... to najlepsza wiadomość, jaką mogłem dostać!

Nie byłam pewna

Uśmiechałam się, choć nie potrafiłam tego poczuć. W jego oczach widziałam czystą radość. Zaczął mówić o pokoiku dla dziecka, o kolorach ścian, o tym, że zawsze chciał dać synowi na imię Igor, ale jeśli to dziewczynka, to może Lena? Wypowiadał te wszystkie zdania z taką lekkością, że zrobiło mi się niedobrze. Głos mu drżał z emocji, a ja coraz bardziej zapadałam się w sobie.

– Może nie powiemy jeszcze rodzicom? – przerwałam mu nagle. – Zróbmy badania, potwierdźmy, zanim się rozgadamy.

– Jasne, jak chcesz. My, jako rodzina. Od teraz już nigdy nie będziemy sami.

Nie miał pojęcia, co właśnie powiedział. A ja próbowałam się nie rozpłakać, bo coś mi mówiło, że może to nie jego dziecko.

Wracałam myślami do tamtej nocy, jakbym oglądała film z wyciętymi scenami. Przeglądałam zdjęcia z wieczoru panieńskiego, które dziewczyny wrzucały na grupę. Głównie głupie miny, kolorowe drinki, brokat w powietrzu. Na jednym zdjęciu stałam przy barze. Obok mnie ktoś był – jakiś mężczyzna, ale jego twarz była ledwo widoczna. Serce zabiło mi mocniej.

Chciałam poznać prawdę

Zadzwoniłam do Oli. Zawsze wszystko widzi i wszystko pamięta.

– Ty, Anka… Ty naprawdę nie wiesz, kto to był? – zapytała po chwili.

– Nie.

– No był jakiś gościu. Blondyn, wysoki. Rozmawialiście przy barze, chyba nawet się śmialiście. Ale ja myślałam, że to jakiś znajomy. Potem zniknęłaś.

Poszłam do klubu. Miałam nadzieję, że może ktoś coś pamięta. Przy barze pracował ten sam barman. Powiedziałam, że byłam tu miesiąc temu na wieczorze panieńskim. Popatrzył na mnie i po chwili powiedział:

– Pamiętam. Chyba potknęła się pani, a jakiś facet złapał za rękę.

– Zna go pan?

– Nie. Z klientami się nie spoufalamy. Ale chyba razem wyszliście.

– Razem?

– No tak to wyglądało. On prowadził panią korytarzem. Ale… może to był ktoś znajomy?

Nie odpowiedziałam. Czułam, jak osuwam się wewnętrznie. Wyszłam z klubu, nie pamiętam, jak trafiłam do domu. Ale w głowie cały czas miałam jedno pytanie: z kim ja wyszłam?

Musiałam mu powiedzieć

Lekarz wyznaczył termin porodu. Siedziałam w jego gabinecie z uśmiechem na twarzy, ale ręce miałam zimne jak lód. Kiedy zapisał datę, poczułam w środku ciężar. Wieczorem usiadłam na kanapie, trzymając w dłoni kartkę z datą porodu. Tomek był w kuchni, coś gotował, podśpiewywał pod nosem. W końcu zebrałam się na odwagę.

– Muszę ci coś powiedzieć – powiedziałam cicho.

Usiadł obok mnie z talerzem i uśmiechnął się.

– Co się stało?

– To dziecko… Nie jestem pewna, czy jest twoje.

– Co?

– W tamtą noc, na wieczorze panieńskim… Piłam, nie pamiętam wszystkiego.

– Ty żartujesz. Powiedz, że żartujesz.

– Nie.

Patrzył na mnie długo. Potem wstał.

– Muszę wyjść.

I wyszedł.

Zostałam sama

Siedziałam na kanapie. Obok mnie leżały zdjęcia ze ślubu. Byłam na nich uśmiechnięta, zakochana. A przynajmniej tak wyglądałam. Obok albumu – zdjęcie z USG. Mała, rozmyta postać, której nie potrafiłam przypisać tożsamości. Chciałam ją kochać. Ale ta niewiedza wypalała we mnie dziurę. Nie wiedziałam, co powinnam czuć. Macierzyństwo miało być wyborem, radością. A ja… czułam się obca we własnym ciele.

Nie wiedziałam, gdzie jest Tomek. Nie odpisywał na wiadomości, nie odbierał. Nie wiedziałam, czy wróci, czy da się to jakoś naprawić, czy wybaczy. Nie miałam odwagi powiedzieć rodzinie. Nie miałam odwagi wracać do tego klubu, szukać tamtego mężczyzny. Byłam w ciąży i nie znałam ojca dziecka.

Patrzyłam przez okno, na ludzi idących ulicą. Każdy z nich niósł coś swojego. Ja niosłam w sobie życie, które zmieni wszystko, choć nie wiem jeszcze, w jaki sposób. Tylko jedno było pewne: od tej chwili nic już nie będzie takie samo.

Anna, 27 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama