Reklama

Zawsze kochałam książki. Nie tylko jako bibliotekarka, ale też jako kobieta, która znajdowała w literaturze ucieczkę od codzienności. Marzyłam o życiu jak z powieści obyczajowej – ciepłym, spokojnym, z herbatą na tarasie i kimś, kto mnie rozumie bez słów.

Michała poznałam jesienią. Pamiętam dokładnie – był wieczór autorski w naszej bibliotece, na który, szczerze mówiąc, przyszedł tylko dlatego, że pomylił daty z konkursem fotograficznym. Stał przy wejściu, rozglądał się, aż w końcu zapytał mnie o ekspozycję zdjęć. Odpowiedziałam, że wystawa będzie dopiero za tydzień, ale skoro już przyszedł, to może warto zostać? Uśmiechnął się wtedy i został. Przez całą godzinę patrzył bardziej na mnie niż na autorkę książki.

Zaczęliśmy się spotykać. Zaskoczył mnie – mówił o literaturze, znał poezję Leśmiana, potrafił dyskutować z pasją, ale i ze spokojem. W jego oczach czułam się ważna. Przez dwa lata żyliśmy jak bohaterowie dobrze napisanej książki – wspólne gotowanie, długie rozmowy, wypady za miasto z książkami w plecakach.

Ślub był naszą wspólną decyzją. Bez pompy, skromnie, ale po swojemu. Zamiast prezentów poprosiliśmy o książki – „na nowy rozdział w życiu”, jak zapisaliśmy w zaproszeniach. Miało być symbolicznie. Literacko. Po naszemu.

Kiedy przyszła pora na rozpakowywanie prezentów, byłam pełna ekscytacji. I wtedy się zaczęło... dziwnie. Większość książek, które dostaliśmy, dotyczyła... kryzysów małżeńskich. „Jak przetrwać pierwszy rok”, „Jak się nie rozstać po ślubie”, „Kiedy miłość gaśnie – jak ją wskrzesić”, „Jak odbudować intymność”.

Początkowo się śmialiśmy. Michał rzucił nawet żartem, że „to może prewencja”. Wtedy ja się śmiałam najgłośniej. Ale dziś, po czasie, nie mogę się oprzeć myśli, że to był pierwszy znak. Znak, którego nie umiałam odczytać. Albo nie chciałam.

Może żart, a może ostrzeżenie?

– Może oni wiedzą coś, czego wy jeszcze nie wiecie? – rzuciła Anka, zerkając z przekąsem na stos książek, które szwagier właśnie przenosił do bagażnika.

Zamrugałam zaskoczona. Byłyśmy chwilę same przy barze, czekając na świeże kieliszki wina. Wesele trwało w najlepsze – ciotka Basia już śpiewała z DJ-em, a Michał gdzieś tańczył z kuzynką.

– Co masz na myśli? – zapytałam, próbując się uśmiechnąć, ale coś w tonie Anki sprawiło, że się spięłam.

– Nie wiem... Tyle tych książek o związkach w kryzysie, o naprawianiu małżeństwa. Jakby... ktoś próbował wam coś powiedzieć – wzruszyła ramionami i upiła łyk.

Wtedy to zignorowałam. Naprawdę. Powiedziałam coś o „poczuciu humoru gości” i zaśmiałam się głośniej, niż trzeba. Ale od tamtej chwili nie mogłam przestać patrzeć na nasze prezenty inaczej. Na dedykacje – jakby każda ukrywała szyfr. „Na dobry start” – co to znaczy? Że będzie źle i trzeba się przygotować?

Tamtego dnia wszystko wydawało się piękne. Ciepłe światła, muzyka, zapach lawendy z dekoracji. Ale gdy dziś wracam myślami do tego wieczoru, widzę też inne rzeczy. Dziwne spojrzenia znajomych Michała. Milczenie jego siostry przy składaniu życzeń. I to jedno zdanie Anki – niby żart, a może ostrzeżenie?

Tylko że ja wtedy byłam zakochana. A zakochani nie słuchają ostrzeżeń. Oni tworzą swoje własne bajki, a nie słowniki do ich tłumaczenia.

Coś zaczęło się psuć

– Ile razy mam ci mówić, żebyś nie zostawiał tych ubrań na podłodze?! – krzyknęłam, wchodząc do sypialni.

Na dywanie leżała jego koszula, dżinsy i bokserki, jakby się rozebrał w sekundę i po prostu poszedł spać. Michał podniósł wzrok znad telefonu.

– Serio? Robisz awanturę o gacie?

– Nie o gacie. O to, że mam dosyć bycia służącą. Ja też pracuję, też jestem zmęczona!

Zawsze chodzi tylko o ciebie i twoje dramaty – rzucił chłodno, wstając z łóżka.

Zamilkłam. Bo to był ten moment, kiedy nie chodziło już o bałagan. To był moment, kiedy czułam się przezroczysta. Michał coraz częściej zamykał się w sobie. Wracał późno, zamykał się z laptopem, mówił tylko: „zmęczony jestem”.

Rozmowy, które kiedyś trwały godzinami, skróciły się do „jak było w pracy?”. Kiedyś zaczytywaliśmy się razem, teraz on przeglądał wiadomości, a ja siedziałam z książką, ale wciąż czytałam te same zdania.

Jeszcze wierzyłam, że to „okres przejściowy”. Że może przyjdzie weekend i zrobimy sobie kakao, jak dawniej. Ale wtedy przyszła kolejna noc, kolejne jego milczenie i kolejne ubrania na podłodze. I zaczęłam się bać, że to nie faza. Że to początek.

Książki z wesela się przydały

Szukałam jakiejś lekkiej książki na wieczór. Tego dnia bolała mnie głowa, Michał znowu wrócił po dwudziestej, rzucił tylko „hej” i zamknął się w gabinecie. Poszłam do regału, tego ślubnego – prezentowego. Palce przesuwały się po grzbietach, aż trafiły na tytuł: „Jak uratować małżeństwo, zanim się rozpadnie”.

Wyjęłam ją. Przez chwilę po prostu patrzyłam. Otworzyłam na chybił trafił i przeczytałam na głos:

– „Jeśli nie rozmawiacie już szczerze, nie dzielicie się codziennością, to jesteście już nie parą, a współlokatorami”.

– Powinniśmy to przeczytać zaraz po ślubie – usłyszałam za sobą.

Odwróciłam się. Michał stał w drzwiach z kubkiem herbaty. Bez uśmiechu.

Ty to powiedziałeś serio?

Wzruszył ramionami.

– Może. Nie wiem.

Nie odpowiedziałam. Wróciłam wzrokiem do regału. Obok były: „Odbudujcie intymność”, „Zdrada emocjonalna – jak ją rozpoznać”. Każda z tych książek była jakby... o nas. Jakby ci ludzie wiedzieli. Tylko my nie widzieliśmy.

Zaczęłam się zastanawiać, czy Michał już wtedy miał wątpliwości. Może dlatego tyle tych tytułów? Może on mówił coś Bartkowi, może jego siostra też coś wiedziała. A ja? Czy ja też to czułam, ale zignorowałam?

Naprawdę wszyscy to widzieli?

Czułam, że muszę z kimś o tym porozmawiać. Ale nie z Michałem. Wybrałam numer przyjaciółki.

– Anka, powiedz mi szczerze... Czemu ludzie dali nam wtedy takie książki? – zapytałam nagle przez telefon. Cisza po drugiej stronie trwała zbyt długo.

– Paulina, ja... Nie chciałam ci wtedy mówić – westchnęła. – Ale Michał rozmawiał z Bartkiem dwa tygodnie przed ślubem. Mówił, że nie wie, czy to dobra decyzja.

Zamurowało mnie.

– Słucham?

Mówił, że jesteście różni. Że nie wie, czy „to wystarczy na całe życie”. Bartek był zaskoczony, ale stwierdził, że skoro Michał się zaręczył, to musi być pewien. Może... może to był sposób, żeby coś ci przekazać?

Po rozmowie przeszukałam regał. Wzięłam książki po kolei. Szukałam dedykacji. W jednej, na wewnętrznej stronie okładki, znajdowało się pismo jego siostry: „Mam nadzieję, że to pomoże, gdy przyjdzie trudny czas. Życzę wam, żebyście nigdy jej nie potrzebowali”.

Usiadłam z tą książką na kolanach. W środku zimna kuchnia, ciemno za oknem. Czułam się, jakby ktoś wyjął mi grunt spod nóg. Jakby całe to nasze małżeństwo było tylko moją wersją, a Michał... tylko w niej uczestniczył, ale nie pisał jej razem ze mną.

Czy on naprawdę wahał się aż do końca? Czy ślub był dla niego kompromisem, nie decyzją z serca? A ja? Jak mogłam nic nie zauważyć?

Nie mogłam w to uwierzyć

– Michał, muszę cię o coś zapytać – powiedziałam, gdy wieczorem wszedł do kuchni po herbatę. Usiadł naprzeciwko, spojrzał na mnie uważnie.

Chciałeś mnie wtedy poślubić? Naprawdę chciałeś?

Zamilkł. Unikał mojego wzroku, wpatrywał się w kubek, jakby herbata miała mu podsunąć odpowiedź.

– Paulina...

– Tylko proszę, bez półsłówek.

Myślałem, że z czasem się przekonam – powiedział w końcu.

Zrobiło mi się zimno. Jakby ktoś otworzył wszystkie okna i wypuścił ciepło z naszego domu. Spojrzałam na niego. Obcy. Mężczyzna, którego pokochałam za jego czułość, niepewność, ostrożność. A teraz siedział przede mną z obojętną miną i mówił, że chciał się „przekonać”.

– Czyli to był eksperyment? Sprawdzenie, czy może się uda?

– Nie chciałem cię skrzywdzić. Serio. Po prostu... wtedy wydawało mi się, że uczucia można zbudować, jeśli się bardzo chce.

– I co? Chciałeś?

Nie odpowiedział. Wstał, wziął herbatę i wyszedł z kuchni. Zostałam sama, ze słowami, które nie bolały jak krzyk – bolały jak cisza po nim.

Mogłam wcześniej to odczytać

Długo nie mogłam wejść do salonu. Stały tam te książki. Nasze wspólne, weselne, na nowy rozdział życia, który tak naprawdę był jego ostatnią stroną.

Ale po chwili weszłam. Włączyłam światło, usiadłam na dywanie i zaczęłam układać je po kolei – tytułami do siebie. „Zdrada emocjonalna”, „Jak przetrwać milczenie”, „Odbuduj siebie”. To nie były już tylko poradniki. To były tropy. Ślady. Opowieść o tym, jak gasła miłość, zanim jeszcze się zaczęła.

Wzięłam notes. Zaczęłam pisać. Nie do Michała. Do siebie. O tym, co przegapiłam, o czym milczałam, gdzie pozwoliłam, żeby ktoś mi odebrał głos. Z każdą stroną robiło się ciszej, ale ta cisza już nie bolała. Była moją. Nie jego. Nie tą, którą zostawił.

Michał się wyprowadził, ale ja nie zostałam. Wróciłam do rodziców. Nie wiem, co będzie dalej. Ale pierwszy raz od dawna czuję, że to ja będę pisać swoją historię. Bez instrukcji. Bez fałszywych dedykacji. Bez czekania, aż ktoś inny się „przekona”. Książki zostają. Ale teraz to ja decyduję, co z nich przeczytam. A co wyrzucę.

Paulina, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama